Rozmowa z Wiolettą Sawicką
Rozmowa z Wiolettą Sawicką autorką książek „OLEŃKA. PANIENKA Z BIAŁEGO DWORU” i „FRANKA W OBCYM DOMU” sagi „Wiek miłości, wiek nienawiści”
- W Pani najnowszej powieści o ziemiańskiej rodzinie z Kresów („Franka w obcym domu”) istotną rolę odgrywa historia. Skąd pomysł, by akcję umieścić w dość odległej przeszłości?
- Według mnie nie jest to aż tak odległa przeszłość. To początek XX wieku - pełnego przemian, postępu, narodzin nowego świata. Ale też niosącego wiele cierpienia, że wystarczy wspomnieć dwie wojny światowe.
To gotowe tło do wielu książek, choć dla mnie inspiracją do napisana sagi „Wiek miłości, wiek nienawiści” były losy mojej kresowej rodziny. Pierwowzorem postaci Oleńki jest zaś moja prababka Jadwiga Franciszka Kochanowska.
- W Pani najnowszej powieści o ziemiańskiej rodzinie z Kresów („Franka w obcym domu”) istotną rolę odgrywa historia. Skąd pomysł, by akcję umieścić w dość odległej przeszłości?
- Według mnie nie jest to aż tak odległa przeszłość. To początek XX wieku - pełnego przemian, postępu, narodzin nowego świata. Ale też niosącego wiele cierpienia, że wystarczy wspomnieć dwie wojny światowe.
To gotowe tło do wielu książek, choć dla mnie inspiracją do napisana sagi „Wiek miłości, wiek nienawiści” były losy mojej kresowej rodziny. Pierwowzorem postaci Oleńki jest zaś moja prababka Jadwiga Franciszka Kochanowska.
- W jaki sposób zdobywała Pani informacje o niej?
- W pierwszej kolejności informacji o prababci szukałam u najstarszych członków rodziny. Moja ciocia spisała wspomnienia z tego, co kiedyś usłyszała od swojej matki. Ja natomiast odnalazłam w Moskwie jedną z prawnuczek prababci, która napisała do archiwum w Grodnie i otrzymała garść danych. Większości dokumentów nie dało się niestety odtworzyć, bo dwie wojny światowe i późniejsza sowietyzacja zrobiły swoje.
- „Franka. W obcym domu” to drugi - po „Oleńka. Panienka z Białego Dworu” - tom o losach hrabianki Ostojańskiej. Co tym razem czeka główną bohaterkę?
- Bardzo się zmieniła. Zderzenie z twardą rzeczywistością obcego jej świata będzie bolesne, ale Oleńka jest silna, więc zaciska zęby i się nie poddaje. To czas kiedy trwa apogeum wielkiej wojny.
To także czas bieżeństwa, czyli przymusowej ewakuacji, a mówiąc wprost wypędzania cywilów, głównie kobiet i dzieci, z ziem zaboru rosyjskiego w głąb Rosji. Według różnych źródeł wypędzono wtedy około trzech milionów ludzi.
Wielu zginęło po drodze, wielu nigdy nie wróciło z dalekiej Syberii. Oleńka, a właściwie w nowym życiu już Franka, wraz z dziećmi też dzieli tułaczy los. Trafiają za Wołyń, gdzie dochodzą do głosu ukraińscy nacjonaliści.
- Co najbardziej podoba się Pani w Oleńce?
- Bardzo ją lubię, nie tylko przez rodzinny sentyment, ale dla niej samej - za jej siłę, dumę i odwagę. Dziś o takich kobietach mówi się potocznie twardzielki. Dla mnie to prawdziwe bohaterki, które w trudnych czasach, gdy mężczyźni poszli na wojnę, same musiały zatroszczyć się o byt dla siebie i dzieci.
- To powieść, która może spodobać się również mężczyznom?
- Jak najbardziej. Są w niej emocje, wartka akcja, rzeczywiste tło historyczne, ale wyłącznie w takiej ilości, aby służyło do ukazania przeżyć bohaterów. Od razu jednak uspokajam - nie napisałam podręcznika do historii. Naturalnie, jak wskazuje nazwa serii „Wiek miłości, wiek nienawiści”, jest też miłość oraz mrożące krew w żyłach wydarzenia. Starałam się także różnicować język powieści.
- To znaczy?
- W tamtych stronach mówiono specyficzną mieszaniną języka polsko-białoruskiego. Pamiętam niektóre zwroty, jakim posługiwała się moja babcia, więc też je w książce przytaczam, aby oddać klimat czasu i miejsca. Przede wszystkim zaś ukazana jest determinacja młodej kobiety, by w świecie ogarniętym nienawiścią ocalić dzieci, resztki człowieczeństwa i miłość.
- Czy saga powstaje według ściśle określonego planu?
- Tak, ale zazwyczaj w trakcie pisania wymyka się on spod kontroli i bohaterowie sami mnie prowadzą. Natomiast zanim przystąpię do pisania, gruntownie się przygotowuję, czyli uzbrajam się w niezbędną wiedzę.
W przypadku sagi zamęczam pytaniami znajomego historyka albo kolegę, który pasjonuje się militariami. Potrafię napisać mu w nocy sms-a z pytaniem jakiego koloru były mundury rosyjskich dragonów, jeśli akurat w tym momencie potrzebuję tego do książki.
Zawsze odpisuje i jeszcze mnie nie znienawidził (śmiech). Czytam też wiele opracowań, pamiętników, archiwalnych gazet, przekopuję rodzinne archiwa. Wszytko po to, aby w miarę wiernie oddać rzeczywistość.
- Pracuje już Pani nad trzecią częścią?
- Tom III „Maria. Dziewczyna z kwiatem we włosach” jest prawie na ukończeniu. Główną bohaterką staje się córka Oleńki, Marysia. Naturalną koleją rzeczy część wątków z życia Marii zaczerpnęłam z doświadczeń mojej babci. Czytelnicy poznają ją jako dorosłą kobietę w czasach, gdy Hitler dochodzi do władzy. Akcja częściowo toczy się w III Rzeszy, a częściowo na Kresach. Wybucha II wojna światowa. Od wschodu do Polski wchodzą sowieci. Więcej jednak nie mogę zdradzić.
- Wiem, że pisze Pani głównie „po godzinach”, w nocy. To kwestia braku czasu, czy raczej ciszy panującej wokół?
- Piszę „po godzinach”, bo pracuję na etacie. A do pisania rzeczywiście potrzebuję samotności i absolutnej ciszy. Wtedy słyszę swoje myśli. Nie znoszę, gdy ktoś mi je płoszy. Rzecz jasna zdarzają się niekiedy twórcze kryzysy. Wsiadam wówczas na rower lub idę do lasu, albo czytam po kolei kilka książek, żeby skierować myśli na inne tory. Wtedy się odblokowuję i kryzys mija.
- Czym jest dla Pani pisanie?
- Piszę, bo lubię. To moja pasja, przygoda, ale też pewna forma terapii. Wyrzucam z siebie w książkach emocje i mogę przeżywać wiele żyć. Staję się tym bohaterem, o którym akurat piszę. To fascynujące doświadczenie!
- Jak najbliżsi reagują na Pani twórczość?
- Od dzieci najczęściej słyszę: „Ty ciągle piszesz!”. Na szczęście są już dorosłe, więc nie mam moralniaka, że nie poświęcam im maksimum uwagi. Mam wyrozumiałą rodzinę i przyjaciół - wiedzą, że kiedy piszę przepadam dla świata. Jestem też zodiakalnym Rakiem, mam więc wyczuloną wrażliwość i skłamałabym, gdybym teraz powiedziała, że nie obchodzą mnie krytyczne uwagi. Odkąd zaczęłam pisać moim pierwszym konsulatem, czytelnikiem i krytykiem jest mój mąż. Czasem, gdy nie podoba mu się jakiś mój pomysł potrafi przeforsować swoje zdanie (śmiech).
- A co robi Wioletta Sawicka, kiedy nie stuka po nocach w klawiaturę?
- Bardzo lubię sprzątać, ale gotować już nie, bo kuchnia to zdecydowanie nie moje terytorium (śmiech). Owszem potrafię coś upichcić i gdy trzeba staję przy garach. Częściej jednak zajmuje się tym mój mąż. Nieźle mu idzie, więc mu nie przeszkadzam. Relaksuje mnie też... pisanie i wymyślanie nowych historii. Nie należę natomiast do tak zwanych bywalców.
- Co konkretnie ma Pani na myśli?
- Trudno mnie gdzieś wyciągnąć do ludzi. Zdecydowanie wolę bezludzia i dziką naturę. Kocham Warmię i Bieszczady i tam najlepiej wypoczywam. A kiedy coś mnie naprawdę wkurzy, wtedy „wyżywam się na szmatach”. Dzięki czemu mam dwa w jednym - schodzi ze mnie złość i dom lśni czystością.
Rozmawiał Artur Krasicki
KSIĄZKI MOŻNA NABYĆ W KSIĘGARNIACH NA TERENIE POLSKI A POPRZEZ INTERNET W KSIĘGARNI INVERSO
- W pierwszej kolejności informacji o prababci szukałam u najstarszych członków rodziny. Moja ciocia spisała wspomnienia z tego, co kiedyś usłyszała od swojej matki. Ja natomiast odnalazłam w Moskwie jedną z prawnuczek prababci, która napisała do archiwum w Grodnie i otrzymała garść danych. Większości dokumentów nie dało się niestety odtworzyć, bo dwie wojny światowe i późniejsza sowietyzacja zrobiły swoje.
- „Franka. W obcym domu” to drugi - po „Oleńka. Panienka z Białego Dworu” - tom o losach hrabianki Ostojańskiej. Co tym razem czeka główną bohaterkę?
- Bardzo się zmieniła. Zderzenie z twardą rzeczywistością obcego jej świata będzie bolesne, ale Oleńka jest silna, więc zaciska zęby i się nie poddaje. To czas kiedy trwa apogeum wielkiej wojny.
To także czas bieżeństwa, czyli przymusowej ewakuacji, a mówiąc wprost wypędzania cywilów, głównie kobiet i dzieci, z ziem zaboru rosyjskiego w głąb Rosji. Według różnych źródeł wypędzono wtedy około trzech milionów ludzi.
Wielu zginęło po drodze, wielu nigdy nie wróciło z dalekiej Syberii. Oleńka, a właściwie w nowym życiu już Franka, wraz z dziećmi też dzieli tułaczy los. Trafiają za Wołyń, gdzie dochodzą do głosu ukraińscy nacjonaliści.
- Co najbardziej podoba się Pani w Oleńce?
- Bardzo ją lubię, nie tylko przez rodzinny sentyment, ale dla niej samej - za jej siłę, dumę i odwagę. Dziś o takich kobietach mówi się potocznie twardzielki. Dla mnie to prawdziwe bohaterki, które w trudnych czasach, gdy mężczyźni poszli na wojnę, same musiały zatroszczyć się o byt dla siebie i dzieci.
- To powieść, która może spodobać się również mężczyznom?
- Jak najbardziej. Są w niej emocje, wartka akcja, rzeczywiste tło historyczne, ale wyłącznie w takiej ilości, aby służyło do ukazania przeżyć bohaterów. Od razu jednak uspokajam - nie napisałam podręcznika do historii. Naturalnie, jak wskazuje nazwa serii „Wiek miłości, wiek nienawiści”, jest też miłość oraz mrożące krew w żyłach wydarzenia. Starałam się także różnicować język powieści.
- To znaczy?
- W tamtych stronach mówiono specyficzną mieszaniną języka polsko-białoruskiego. Pamiętam niektóre zwroty, jakim posługiwała się moja babcia, więc też je w książce przytaczam, aby oddać klimat czasu i miejsca. Przede wszystkim zaś ukazana jest determinacja młodej kobiety, by w świecie ogarniętym nienawiścią ocalić dzieci, resztki człowieczeństwa i miłość.
- Czy saga powstaje według ściśle określonego planu?
- Tak, ale zazwyczaj w trakcie pisania wymyka się on spod kontroli i bohaterowie sami mnie prowadzą. Natomiast zanim przystąpię do pisania, gruntownie się przygotowuję, czyli uzbrajam się w niezbędną wiedzę.
W przypadku sagi zamęczam pytaniami znajomego historyka albo kolegę, który pasjonuje się militariami. Potrafię napisać mu w nocy sms-a z pytaniem jakiego koloru były mundury rosyjskich dragonów, jeśli akurat w tym momencie potrzebuję tego do książki.
Zawsze odpisuje i jeszcze mnie nie znienawidził (śmiech). Czytam też wiele opracowań, pamiętników, archiwalnych gazet, przekopuję rodzinne archiwa. Wszytko po to, aby w miarę wiernie oddać rzeczywistość.
- Pracuje już Pani nad trzecią częścią?
- Tom III „Maria. Dziewczyna z kwiatem we włosach” jest prawie na ukończeniu. Główną bohaterką staje się córka Oleńki, Marysia. Naturalną koleją rzeczy część wątków z życia Marii zaczerpnęłam z doświadczeń mojej babci. Czytelnicy poznają ją jako dorosłą kobietę w czasach, gdy Hitler dochodzi do władzy. Akcja częściowo toczy się w III Rzeszy, a częściowo na Kresach. Wybucha II wojna światowa. Od wschodu do Polski wchodzą sowieci. Więcej jednak nie mogę zdradzić.
- Wiem, że pisze Pani głównie „po godzinach”, w nocy. To kwestia braku czasu, czy raczej ciszy panującej wokół?
- Piszę „po godzinach”, bo pracuję na etacie. A do pisania rzeczywiście potrzebuję samotności i absolutnej ciszy. Wtedy słyszę swoje myśli. Nie znoszę, gdy ktoś mi je płoszy. Rzecz jasna zdarzają się niekiedy twórcze kryzysy. Wsiadam wówczas na rower lub idę do lasu, albo czytam po kolei kilka książek, żeby skierować myśli na inne tory. Wtedy się odblokowuję i kryzys mija.
- Czym jest dla Pani pisanie?
- Piszę, bo lubię. To moja pasja, przygoda, ale też pewna forma terapii. Wyrzucam z siebie w książkach emocje i mogę przeżywać wiele żyć. Staję się tym bohaterem, o którym akurat piszę. To fascynujące doświadczenie!
- Jak najbliżsi reagują na Pani twórczość?
- Od dzieci najczęściej słyszę: „Ty ciągle piszesz!”. Na szczęście są już dorosłe, więc nie mam moralniaka, że nie poświęcam im maksimum uwagi. Mam wyrozumiałą rodzinę i przyjaciół - wiedzą, że kiedy piszę przepadam dla świata. Jestem też zodiakalnym Rakiem, mam więc wyczuloną wrażliwość i skłamałabym, gdybym teraz powiedziała, że nie obchodzą mnie krytyczne uwagi. Odkąd zaczęłam pisać moim pierwszym konsulatem, czytelnikiem i krytykiem jest mój mąż. Czasem, gdy nie podoba mu się jakiś mój pomysł potrafi przeforsować swoje zdanie (śmiech).
- A co robi Wioletta Sawicka, kiedy nie stuka po nocach w klawiaturę?
- Bardzo lubię sprzątać, ale gotować już nie, bo kuchnia to zdecydowanie nie moje terytorium (śmiech). Owszem potrafię coś upichcić i gdy trzeba staję przy garach. Częściej jednak zajmuje się tym mój mąż. Nieźle mu idzie, więc mu nie przeszkadzam. Relaksuje mnie też... pisanie i wymyślanie nowych historii. Nie należę natomiast do tak zwanych bywalców.
- Co konkretnie ma Pani na myśli?
- Trudno mnie gdzieś wyciągnąć do ludzi. Zdecydowanie wolę bezludzia i dziką naturę. Kocham Warmię i Bieszczady i tam najlepiej wypoczywam. A kiedy coś mnie naprawdę wkurzy, wtedy „wyżywam się na szmatach”. Dzięki czemu mam dwa w jednym - schodzi ze mnie złość i dom lśni czystością.
Rozmawiał Artur Krasicki
KSIĄZKI MOŻNA NABYĆ W KSIĘGARNIACH NA TERENIE POLSKI A POPRZEZ INTERNET W KSIĘGARNI INVERSO
Artykuł przeczytano 763 razy