Mistyczne kresy
Anna Małgorzata Budzińska - tekst i zdjęcia
„...Lwów to dla mnie tajemnica, nie zaznana nigdy miłość...” Jednak nie do końca tak jest. Tę miłość do Kresów otrzymaliśmy w spadku od rodziców i dziadków- począwszy od smaku barszczu, czy kiszonych ogórków, poprzez tęskne pieśni, opowieści, ikony-aż do wyidealizowanego obrazu tamtych krajobrazów i ludzi.
Przenieśmy się w czasie. Jest rok 1967. Bolesław z rodziną jedzie z Wrocławia do beskidzkiej wioski na Święta Bożego Narodzenia. W górach jest pięknie- ośnieżone szczyty, a w dole przycupnięta przy lesie wioska. Idą na pasterkę. Trzeba ciepło się ubrać Bolek bierze płonącą pochodnię i prowadzi rodzinę. Dołączają do sznureczka osób ciągnących do kościoła. Nie jest to proste- kościół mieści się na pobliskim wzgórzu - stoi na szczycie i służy dwóm wioskom leżących po przeciwległych stronach. Z daleka piękny widok- ciemność rozświetlona tylko pochodniami.
Ludzie wędrujący do kościoła wijącą się po zboczu dróżką tworzą świetlisty wąż. Wchodzą do kościoła. Półmrok, pochodnie już pogaszone. Stoją w tłumie ludzi, ale oprócz nich jest pełno innych postaci w tym kościele. Ze ścian patrzą na nich surowe oblicza o wielkich oczach. Postacie te namalowane są na wielkich deskach, są ogromne i przeszywają wzrokiem na wskroś. Złote aureole dodają im dostojeństwa i tajemniczości.
Zapalają się światła i pod niebo leci gromkie: „Bóg się rodzi, moc truchleje!” a święci ze ścian wydaje się, że śpiewają najgłośniej i najpiękniej.
Dwunastoletnia Małgosia nie może oderwać od nich wzroku i jest oczarowana.
Później, na drugi dzień- już przy ciepłym piecu i dobrym jedzeniu Bolek opowiada dzieciom o ikonach. Wyjaśnia historię tego kościółka, który kiedyś był cerkwią, wspomina kresowe cerkwie, opowiada o Równem.
Przenieśmy się więc i tam. Jest rok 1939. Bolek skończył 9 lat. Jest wesołym chłopcem, wszędzie go pełno, ma wielu przyjaciół jest ciekawy wszystkiego, lubi majsterkować, nieraz płata figle. Odwiedza kolegów, a oni tez często u nich goszczą. Koledzy są różnych narodowości- Polacy, Żydzi, Ukraińcy- ale kto by się tam tym przejmował!
Bawią się razem, razem chodzą do szkoły. Bolek odwiedza kolegę Ukraińca.
W dużym pokoju jest tam „święty kąt”, gdzie na wyhaftowanej serwecie stoi ikona- taki domowy ołtarzyk we wschodniej stronie chaty. To święte miejsce, ale i piękne. Zwracano się w stronę Jerozolimy, w stronę wschodzącego słońca- Jezusa Chrystusa
Bolek nieraz chodzi też z kolegami do cerkwi. Zachwycają go ikony, piękne śpiewy, a śmieszą pokłony ludzi na klęczkach. Wspomnienia...
Teraz zegar naszego wehikułu czasu szybko przesuwamy do przodu. Pędem przebiegamy przez wojnę, zniszczenia, śmierć, przesiedlania, tułaczkę, odbudowę, czasy budowy socjalizmu, „Solidarność”, kłótnie, rozłamy- przebiegamy historię świata i całe życie Bolesława i jego rodziny: radości i smutki, osiągnięcia i porażki.
Zatrzymujemy się już w nowym wieku, w nowej Polsce. W wieku dobrodziejstw internetu i pampersów ( za te dwie rzeczy powinni
przyznać Nobla). Jesteśmy we Wrocławiu.
Malgorzata nie zapomina o opowiściach taty, po wielu latach wraca zachwyt nad ikonami. Poszukuje, zwiedza, gromadzi materiały - podziwia, ale i uczy się.
Przekazuje też swoje fascynacje młodszym, przypomina historę i kulturę kresową, prowadzi starszych ścieżkami wspomnień. `nie chce żeby następne pokolenia pamiętały tylko jeden wers piosenki Kołakowskiego: "Lwów to dla mnie zagranica...."
„...Lwów to dla mnie tajemnica, nie zaznana nigdy miłość...” Jednak nie do końca tak jest. Tę miłość do Kresów otrzymaliśmy w spadku od rodziców i dziadków- począwszy od smaku barszczu, czy kiszonych ogórków, poprzez tęskne pieśni, opowieści, ikony-aż do wyidealizowanego obrazu tamtych krajobrazów i ludzi.
Przenieśmy się w czasie. Jest rok 1967. Bolesław z rodziną jedzie z Wrocławia do beskidzkiej wioski na Święta Bożego Narodzenia. W górach jest pięknie- ośnieżone szczyty, a w dole przycupnięta przy lesie wioska. Idą na pasterkę. Trzeba ciepło się ubrać Bolek bierze płonącą pochodnię i prowadzi rodzinę. Dołączają do sznureczka osób ciągnących do kościoła. Nie jest to proste- kościół mieści się na pobliskim wzgórzu - stoi na szczycie i służy dwóm wioskom leżących po przeciwległych stronach. Z daleka piękny widok- ciemność rozświetlona tylko pochodniami.
Ludzie wędrujący do kościoła wijącą się po zboczu dróżką tworzą świetlisty wąż. Wchodzą do kościoła. Półmrok, pochodnie już pogaszone. Stoją w tłumie ludzi, ale oprócz nich jest pełno innych postaci w tym kościele. Ze ścian patrzą na nich surowe oblicza o wielkich oczach. Postacie te namalowane są na wielkich deskach, są ogromne i przeszywają wzrokiem na wskroś. Złote aureole dodają im dostojeństwa i tajemniczości.
Zapalają się światła i pod niebo leci gromkie: „Bóg się rodzi, moc truchleje!” a święci ze ścian wydaje się, że śpiewają najgłośniej i najpiękniej.
Dwunastoletnia Małgosia nie może oderwać od nich wzroku i jest oczarowana.
Później, na drugi dzień- już przy ciepłym piecu i dobrym jedzeniu Bolek opowiada dzieciom o ikonach. Wyjaśnia historię tego kościółka, który kiedyś był cerkwią, wspomina kresowe cerkwie, opowiada o Równem.
Przenieśmy się więc i tam. Jest rok 1939. Bolek skończył 9 lat. Jest wesołym chłopcem, wszędzie go pełno, ma wielu przyjaciół jest ciekawy wszystkiego, lubi majsterkować, nieraz płata figle. Odwiedza kolegów, a oni tez często u nich goszczą. Koledzy są różnych narodowości- Polacy, Żydzi, Ukraińcy- ale kto by się tam tym przejmował!
Bawią się razem, razem chodzą do szkoły. Bolek odwiedza kolegę Ukraińca.
W dużym pokoju jest tam „święty kąt”, gdzie na wyhaftowanej serwecie stoi ikona- taki domowy ołtarzyk we wschodniej stronie chaty. To święte miejsce, ale i piękne. Zwracano się w stronę Jerozolimy, w stronę wschodzącego słońca- Jezusa Chrystusa
Bolek nieraz chodzi też z kolegami do cerkwi. Zachwycają go ikony, piękne śpiewy, a śmieszą pokłony ludzi na klęczkach. Wspomnienia...
Teraz zegar naszego wehikułu czasu szybko przesuwamy do przodu. Pędem przebiegamy przez wojnę, zniszczenia, śmierć, przesiedlania, tułaczkę, odbudowę, czasy budowy socjalizmu, „Solidarność”, kłótnie, rozłamy- przebiegamy historię świata i całe życie Bolesława i jego rodziny: radości i smutki, osiągnięcia i porażki.
Zatrzymujemy się już w nowym wieku, w nowej Polsce. W wieku dobrodziejstw internetu i pampersów ( za te dwie rzeczy powinni
przyznać Nobla). Jesteśmy we Wrocławiu.
Malgorzata nie zapomina o opowiściach taty, po wielu latach wraca zachwyt nad ikonami. Poszukuje, zwiedza, gromadzi materiały - podziwia, ale i uczy się.
Przekazuje też swoje fascynacje młodszym, przypomina historę i kulturę kresową, prowadzi starszych ścieżkami wspomnień. `nie chce żeby następne pokolenia pamiętały tylko jeden wers piosenki Kołakowskiego: "Lwów to dla mnie zagranica...."
Artykuł przeczytano 2581 razy