Moje Kresy - przypomnienie artykułu
Eugeniusz Szewczuk
73 lata temu... w nocy z 12 na 13 lutego 1944 roku w miejscowości Łanowce w powiecie borszczowskim na Podolu, Ukraińska Powstańcza Armia dokonała zbrodni na ludności narodowości polskiej zabijając (wg różnych danych) od 55 do 72 osób
Podolski krajobraz pomiędzy wsiami Łanowice i Zielińce
73 lata temu... w nocy z 12 na 13 lutego 1944 roku w miejscowości Łanowce w powiecie borszczowskim na Podolu, Ukraińska Powstańcza Armia dokonała zbrodni na ludności narodowości polskiej zabijając (wg różnych danych) od 55 do 72 osób
Podolski krajobraz pomiędzy wsiami Łanowice i Zielińce
Latem 2016 roku odwiedziłem tamte strony. W olbrzymiej spiekocie, temperatura sięgała 32 stopnie C, przemierzałem pieszo i na motorowerze szlak, którym przez jakiś czas poruszał się bohater tamtych czasów – Michał Raczyński.
Mieszkał na Podolu od 1923 roku, urodził się w pobliskich Zielińcach. Z rodzicami żyli w centrum wioski, niedaleko drewnianej kaplicy. Aby dotrzeć do jego rodzinnej wsi potrzeba było z mojej strony wiele wysiłku, samozaparcia.
Przede wszystkim nie znałem terenu, drogi bitej nie było. Pomimo upału niektóre miejsca błotniste, nie do przejścia. Wokół tylko przepiękny podolski krajobraz, pola, las i olbrzymie odległości pomiędzy rozrzuconymi po całej okolicy kilkoma domkami.
Uparcie dążyłem do tego, by dotrzeć do miejsc którędy 70 lat temu chadzał mój bohater. Zajęło mi to prawie 12 godzin.
Oto część wspomnień Michała Raczyńskiego, dotyczących mordu w pobliskich Łanowcach.
Dzisiejsze Zielińce
Autor szukający drogi na Zielińce
We wrześniu 1930 roku zacząłem swoją edukację szkolną w Zielińcach. Szkoła powszechna była 5 klasowa, uczyła mnie pani Sochacka. Kierownikiem szkoły był Ukrainiec Wasyl Babij, o którym już wcześniej wspominałem.
Byłem bardzo pojętnym uczniem, zwłaszcza w rachunkach, co uwidoczniło się już znacznie później w dorosłym życiu, lubując się w prowadzeniu ksiąg finansowych. Szybko nauczyłem się wszystkich modlitw z katechizmu i jako ulubieniec księdza katechety, zostałem dopuszczony w pierwszej klasie szkoły powszechnej do przyjęcia sakramentu pierwszej komunii świętej.
Moja Pierwsza Komunia Święta odbyła się w czerwcu 1931 roku w kościele parafialnym św. Anny w Jezierzanach, w tym samym w którym moje rodzice zawarli związek małżeński. Religii uczył i do komunii świętej przygotowywał nas ksiądz katecheta Stanisław Koczar. W nagrodę za nauki kościelne dostąpiłem zaszczytu służenia Bogu do mszy świętej w kościele filialnym w Piłatkowcach, do którego mieliśmy znacznie bliżej (około kilometra), gdyż do kościoła w Jezierzanach mieliśmy około 3 kilometrów.
Ksiądz Stanisław Koczar obsługiwał kościoły filialne w Piłatkowcach, Tarnawce i Zielińcach, odprawiając w nich msze święte i ucząc religii w szkołach. W naszej drewnianej kaplicy w Zielińcu ksiądz Stanisław rzadko odprawiał mszę świętą, tylko z okazji większych świąt kościelnych – Bożego Narodzenia i Zmartwychwstania Pańskiego.
Bardzo lubiłem uczestniczyć w nabożeństwach majowych zwanych majówkami, odprawiane przez kobiety z naszej wsi. Ksiądz Stanisław Koczar po wojnie, w latach 1945 – 1956 był proboszczem parafii Trójcy Świętej w Starym Grodkowie. Drugim katechetą był ksiądz Paweł Rudner, syn ślusarza – kolejarza, wyświęcony w Krakowie w 1934 roku. Po wojnie posługę duszpasterską sprawował także w diecezji opolskiej, obejmując stanowiska katechety, a potem proboszcza parafii Wielowieś.
Ksiądz Paweł Rudner zmarł 20 kwietnia 1984 roku ( 1905 – 1984 ) i pochowany jest na wielowiejskim cmentarzu tuż przy drodze prowadzącej do kaplicy cmentarnej.
Michał Raczyński
Mama Michała - Maria Raczyńska
W Zielińcach Polacy mieszkali razem z Ukraińcami i Żydami. Wśród nas mieszkały rodziny ukraińskie Ryzak, Wilk, Hawryszok, Mucha. Wszyscy żyli w absolutnej zgodzie i ogólnym ładzie sąsiedzkim. Rodziny żydowskie pobudowały się na końcu wsi w kierunku Piłatkowic, mieszkał tam między innymi Berkow i Syndor.
Berkowowie mieli sklep w którym można było kupić przysłowiowe widły i powidły, a więc to co jest potrzebne chłopu na gospodarstwie i do prac polowych, także naftę do oświetlenia izb. Natomiast senior rodu Syndor miał karczmę z wyszynkiem. Abram, tak nazywaliśmy Abrahama najstarszego syna Berkowa, ożenił się z moją koleżanką z klasy – Klarą, córką karczmarza Syndora.
W 1941 roku w wyniku napaści hitlerowskich Niemiec na Rosję Sowiecką, ci ostatni uciekli na wschód i przyszli Niemcy. Skończyła się sielanka u Żydów, gdyż Hitler w pierwszej kolejności postanowił ten naród unicestwić. Większość ludności żydowskiej została zamknięta w gettach, wywieziona do obozów koncentracyjnych i stracona. Dziwnym trafem inwentarz żywy jakie stanowiły konie i bydło, zaraz po zniknięciu Żydów w Zielińcach i innych pobliskich miejscowościach, znalazł się w rękach i na obejściach gospodarskich u Ukraińców.
Każdy gospodarz w naszej wsi widział i znał jak wyglądał koń Berkowa, czy krowa Syndora, bo dziesiątki razy przechodziły przez wieś na pastwisko, czy jadąc w kierunku Borszczowa. Raptem Ryzak jechał koniem Syndora, Hawryszok jak nigdy nic pędził jako swoje na pastwisko krowy Berkowa. Co ? koń czy krowa odwiązała się z łańcucha w oborze i sama poszła na posesję do Ukraińca. Nastał terror najpierw Niemców, potem Ukraińców, bowiem tu i ówdzie zaczęły pojawiać się głosy o banderowskich mordach.
Powszechnie było wiadomo, że mordują Polaków na Wołyniu. Słyszeliśmy również o mordowaniu rodzin polskich na naszym Podolu, lecz to działo się gdzieś dalej, poza naszą wsią. Potem już tylko od naszych sąsiadów Ukraińców słyszeliśmy, jakie mieli do nas Polaków pretensje. Jak myśmy ich gnębili ! To znaczy, jak gnębiła ich Polszcza.
Oni w tej Polszczy byli tylko chamami i podludźmi, ale nadszedł czas rozrachunku – krzyczeli nam w twarz. Byłem oburzony, lecz wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Czas uciekał, posuwał się do przodu, trwała wojna, mnie groziło wywiezienie na przymusowe roboty do Niemiec, gdyż nie pracowałem i nie miałem konkretnego zawodu. W końcu trafiłem do wsi Łanowce, do ukraińskiego krawca Piotra Krysaka, zacząłem uczyć się zawodu krawieckiego.
Zielińce i pobliskie wsie - mapa
Byłem jednym z trzech uczniów – czeladników przyjętych przez właściciela pracowni krawieckiej. W mig pojąłem o co chodzi w tym fachu i szybko zdobyłem sympatię ukraińskiej rodziny. Szef najbardziej mnie lubił i zlecał wykonywanie wszelkich prac, które wymagały zręczności. Służył mi radą i mówił jak mam to dokładnie zrobić. Gdy w pracowni krawieckiej zjawiał się lepszy i bogatszy jegomość, ja mu zawsze asystowałem i majster zlecał mi do wykonania jego zamówienie.
Krawiec miał córkę jedynaczkę – Bogusławę. W końcu doszło do tego, nie mając swego następcy, chciał abym koniecznie się z nią ożenił. Miałem dopiero 20 lat, a córka majstra – Ukraińca, była śliczna i sympatyczna, wyglądała jak z obrazka. Jak to mówią mężczyźni miała na sobie wszystko, i … cóż miałem zrobić.
Ze względu na to, że do domu rodzinnego miałem 6 kilometrów i późno kończyłem wszelkie prace krawieckie, wikt i nocleg miałem na miejscu w Łanowcach. Kiedy w każdą sobotę wracałem do domu w Zielińcach, Bogusia wyprowadzała mnie za wieś, daleko w pole. Doszło już do tego, że rozzuchwalona ukraińska dzieciarnia rzucała za mną kamieniami wiedząc, że jestem Polakiem.
W drodze do domu musiałem jeszcze przejść przez wieś Kozaczyzna, dalej polami wejść na długi most kolejowy ( 230 m długości, 22 m wysokości ) na Niczławie i tak dotrzeć do rodzinnej wsi. Pewnego dnia będąc tradycyjnie odprowadzany zapytałem ją wprost – co ty byś Bogusiu zrobiła, gdyby teraz na nas napadli grasujący wszędzie banderowcy? Polna droga, krzaki, pusto i ciemno, wokół pełno śniegu, zaspy i my.
Co, na nas napadli banderowcy? Popatrz! O mało nie narobiłem w spodnie, tak się wystraszyłem, zrobiło mi się gorąco pomimo mroźnego styczniowego wieczoru. Widzisz? Oni by na nas napadli, a to po co? Za pazuchą zobaczyłem pistolet.
Wiadukt na Niczławie o którym wspominał Michał
Za każdym razem Bogusia odprowadzała mnie za wieś, potem nawet wychodziła po mnie, gdyż bałem się, że na mnie napadną w drodze do Łanowców. W kolejną sobotę, ona nie wiedząc o tym, że idziemy ostatni raz w stronę Zieliniec, tradycyjnie pożegnała mnie machając na pożegnanie, nocowałem już w domu.
Rano skoro świt w niedzielę przylatuje do naszego domu bardzo zdenerwowany sąsiad Muszyński, cały trzęsący się jakby z zimna. Wyszli z ojcem na korytarz i chwilę rozmawiali. Po wyjściu sąsiada zmartwiony ojciec mówi coś w tajemnicy do mamy. Patrzę i czuję, że coś tu nie tak, tato mówi wreszcie.
Dzisiejszej nocy z soboty na niedzielę 12/13 lutego 1944 roku banderowcy wymordowali w Łanowcach część wsi zamieszkałej przez Polaków, zwaną Szlachta. Pyta mnie jak wracałem. Jak zwykle Bogusia odprowadziła mnie i w drodze powrotnej nic groźnego nie widziałem. Jak relacjonowali bezpośredni świadkowie tej strasznej tragedii – to po prostu była niesamowita rzeź.
Gdy tylko nastał poranek, od strony Szlachty czuć było niesamowity smród i odór dopalających się domów i zabudowań gospodarczych. „W kierunku Szlachty biegli ludzie z Pomiarek. Szlachta horyt ( Szlachta pali się). Słychać było głośny płacz kobiet i przeraźliwe wycie psów.”
Myślałem, że zamordowano tylko tych, którzy dali się zaskoczyć. Byłem przekonany, że wielu z ich uciekło przed mordercami. Jeden z nich – Józek razem z babcią leżeli na podwórku z rozciętymi siekierą głowami. Mieczysław i Adam Buczyńscy udusili się w piwnicy razem z ich tatą. Inną, młodą Warową, żonę Jana widziano jak tuliła dziecko do piersi.
Była poparzona i bardzo płakała. Jej mąż Jan przykrył żonę i dziecko na strychu balią, sam uzbrojony w siekierę postanowił się bronić. Banderowiec wszedł na strych, wtedy Jan uciął mu nogę, dom podpalono. Jan zdążył wykrzyknąć do Warowej, żeby nie wychodziła z ukrycia, sam wyskoczył na ogród i tam banderowcy go zastrzelili.
Schowana pod balią Warowa uległa ogromnemu oparzeniu, lecz uniknęła mordu. Wymordowano cała rodzinę Buczyńskich. Kobiecie, która od 25 lat nie wstawała z łóżka rozpruto brzuch”. Nadjechała fura od strony Szlachty – wspomina kolejny świadek tamtych wydarzeń. „Powoził nieznany mi Ukrainiec popijając wódkę z butelki. Na wozie leżały popalone ciała zamordowanych, niedbale przykryte słomą. Wystawały spalone nogi i czaszki.
Z drugiej strony nadszedł inny Ukrainiec. Szo wczesz? Woźnica wskazał głową – taj widysz, sterwo. Skyń sterwo, tam na kupu, hoło tij jamy, my zakopajem – odezwał się po chachłacku tamten Ukrainiec.” Jeden ze świadków zbrodni przeglądając cotygodniowe meldunki AK z 1944 roku z Okręgu Tarnopol wspomina, że znalazł taki zapis. „Późnym wieczorem dnia 12 lutego 1944 roku silna banda ukraińska wtargnęła do wsi Łanowce, otoczyła przeważnie polską dzielnicę „Szlachta”, a podpaliwszy kilka gospodarstw polskich, prowadzona przez miejscowych Ukraińców, którzy wskazywali domy polskie, w tym niesamowitym oświetleniu, dokonywała spustoszenia według wzorów dziczy tatarskiej, strzelając do ratujących się ucieczką, pastwiąc nad bezbronnymi, żywcem obcinając dzieciom języki, uszy, nosy, dłonie, stopy, wydłubując oczy.”
Powiadomieni o straszliwym mordzie Niemcy, dopiero po jak jakimś czasie zjawili się na Szlachcie dokonując spisu zabitych i spalonych gospodarstw. Wymordowano członków takich rodzin jak: Adamowski, Buczyński, Dobrudzki, Skórski, Górecki, Olchowy, Warowy, Podgórski. Od niedawna można było wyczytać w internecie, że Niemiec o nazwisku Holz, który robił zdjęcia ofiar mordu i sporządzając ich wykaz wskazał, że bestialsko zostało zamordowanych 72 Polaków.
W poniedziałek rano do majstra krawieckiego w Łanowcach już nie poszedłem. Bogusia z tatą przychodzili po mnie – nic się nie bój, nikt ci nic nie zrobi, włos ci z głowy nie spadnie. Uwziąłem się, wolałem przerwać edukację krawca, niż być odarty ze skóry, posolony i porzucony gdzieś w krzakach, albo znaleziony z poderżniętym gardłem gdzieś na polu. Szkoda mi tylko było Bogusi, bo gdybym wżenił się w ich rodzinę zapewne do końca swego życia biedy bym nie klepał, ale to już przeszła historia.
Brat Michała Mieczysław z ojcem Stanisławem Raczyńskim
MIchał i Michalina Raczyńscy
Wspomnienia są fragmentem książki jaka ukazała się w 2016 roku pn. Moje Kresy. Autorem zdjęć, wspomnień i książki jest Eugeniusz Szewczuk, Przewodniczący Koła Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej w Brzegu.
Tel. do autora 607 565 427.
Mieszkał na Podolu od 1923 roku, urodził się w pobliskich Zielińcach. Z rodzicami żyli w centrum wioski, niedaleko drewnianej kaplicy. Aby dotrzeć do jego rodzinnej wsi potrzeba było z mojej strony wiele wysiłku, samozaparcia.
Przede wszystkim nie znałem terenu, drogi bitej nie było. Pomimo upału niektóre miejsca błotniste, nie do przejścia. Wokół tylko przepiękny podolski krajobraz, pola, las i olbrzymie odległości pomiędzy rozrzuconymi po całej okolicy kilkoma domkami.
Uparcie dążyłem do tego, by dotrzeć do miejsc którędy 70 lat temu chadzał mój bohater. Zajęło mi to prawie 12 godzin.
Oto część wspomnień Michała Raczyńskiego, dotyczących mordu w pobliskich Łanowcach.
Dzisiejsze Zielińce
Autor szukający drogi na Zielińce
We wrześniu 1930 roku zacząłem swoją edukację szkolną w Zielińcach. Szkoła powszechna była 5 klasowa, uczyła mnie pani Sochacka. Kierownikiem szkoły był Ukrainiec Wasyl Babij, o którym już wcześniej wspominałem.
Byłem bardzo pojętnym uczniem, zwłaszcza w rachunkach, co uwidoczniło się już znacznie później w dorosłym życiu, lubując się w prowadzeniu ksiąg finansowych. Szybko nauczyłem się wszystkich modlitw z katechizmu i jako ulubieniec księdza katechety, zostałem dopuszczony w pierwszej klasie szkoły powszechnej do przyjęcia sakramentu pierwszej komunii świętej.
Moja Pierwsza Komunia Święta odbyła się w czerwcu 1931 roku w kościele parafialnym św. Anny w Jezierzanach, w tym samym w którym moje rodzice zawarli związek małżeński. Religii uczył i do komunii świętej przygotowywał nas ksiądz katecheta Stanisław Koczar. W nagrodę za nauki kościelne dostąpiłem zaszczytu służenia Bogu do mszy świętej w kościele filialnym w Piłatkowcach, do którego mieliśmy znacznie bliżej (około kilometra), gdyż do kościoła w Jezierzanach mieliśmy około 3 kilometrów.
Ksiądz Stanisław Koczar obsługiwał kościoły filialne w Piłatkowcach, Tarnawce i Zielińcach, odprawiając w nich msze święte i ucząc religii w szkołach. W naszej drewnianej kaplicy w Zielińcu ksiądz Stanisław rzadko odprawiał mszę świętą, tylko z okazji większych świąt kościelnych – Bożego Narodzenia i Zmartwychwstania Pańskiego.
Bardzo lubiłem uczestniczyć w nabożeństwach majowych zwanych majówkami, odprawiane przez kobiety z naszej wsi. Ksiądz Stanisław Koczar po wojnie, w latach 1945 – 1956 był proboszczem parafii Trójcy Świętej w Starym Grodkowie. Drugim katechetą był ksiądz Paweł Rudner, syn ślusarza – kolejarza, wyświęcony w Krakowie w 1934 roku. Po wojnie posługę duszpasterską sprawował także w diecezji opolskiej, obejmując stanowiska katechety, a potem proboszcza parafii Wielowieś.
Ksiądz Paweł Rudner zmarł 20 kwietnia 1984 roku ( 1905 – 1984 ) i pochowany jest na wielowiejskim cmentarzu tuż przy drodze prowadzącej do kaplicy cmentarnej.
Michał Raczyński
Mama Michała - Maria Raczyńska
Berkowowie mieli sklep w którym można było kupić przysłowiowe widły i powidły, a więc to co jest potrzebne chłopu na gospodarstwie i do prac polowych, także naftę do oświetlenia izb. Natomiast senior rodu Syndor miał karczmę z wyszynkiem. Abram, tak nazywaliśmy Abrahama najstarszego syna Berkowa, ożenił się z moją koleżanką z klasy – Klarą, córką karczmarza Syndora.
W 1941 roku w wyniku napaści hitlerowskich Niemiec na Rosję Sowiecką, ci ostatni uciekli na wschód i przyszli Niemcy. Skończyła się sielanka u Żydów, gdyż Hitler w pierwszej kolejności postanowił ten naród unicestwić. Większość ludności żydowskiej została zamknięta w gettach, wywieziona do obozów koncentracyjnych i stracona. Dziwnym trafem inwentarz żywy jakie stanowiły konie i bydło, zaraz po zniknięciu Żydów w Zielińcach i innych pobliskich miejscowościach, znalazł się w rękach i na obejściach gospodarskich u Ukraińców.
Każdy gospodarz w naszej wsi widział i znał jak wyglądał koń Berkowa, czy krowa Syndora, bo dziesiątki razy przechodziły przez wieś na pastwisko, czy jadąc w kierunku Borszczowa. Raptem Ryzak jechał koniem Syndora, Hawryszok jak nigdy nic pędził jako swoje na pastwisko krowy Berkowa. Co ? koń czy krowa odwiązała się z łańcucha w oborze i sama poszła na posesję do Ukraińca. Nastał terror najpierw Niemców, potem Ukraińców, bowiem tu i ówdzie zaczęły pojawiać się głosy o banderowskich mordach.
Powszechnie było wiadomo, że mordują Polaków na Wołyniu. Słyszeliśmy również o mordowaniu rodzin polskich na naszym Podolu, lecz to działo się gdzieś dalej, poza naszą wsią. Potem już tylko od naszych sąsiadów Ukraińców słyszeliśmy, jakie mieli do nas Polaków pretensje. Jak myśmy ich gnębili ! To znaczy, jak gnębiła ich Polszcza.
Oni w tej Polszczy byli tylko chamami i podludźmi, ale nadszedł czas rozrachunku – krzyczeli nam w twarz. Byłem oburzony, lecz wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Czas uciekał, posuwał się do przodu, trwała wojna, mnie groziło wywiezienie na przymusowe roboty do Niemiec, gdyż nie pracowałem i nie miałem konkretnego zawodu. W końcu trafiłem do wsi Łanowce, do ukraińskiego krawca Piotra Krysaka, zacząłem uczyć się zawodu krawieckiego.
Zielińce i pobliskie wsie - mapa
Łanowice
Byłem jednym z trzech uczniów – czeladników przyjętych przez właściciela pracowni krawieckiej. W mig pojąłem o co chodzi w tym fachu i szybko zdobyłem sympatię ukraińskiej rodziny. Szef najbardziej mnie lubił i zlecał wykonywanie wszelkich prac, które wymagały zręczności. Służył mi radą i mówił jak mam to dokładnie zrobić. Gdy w pracowni krawieckiej zjawiał się lepszy i bogatszy jegomość, ja mu zawsze asystowałem i majster zlecał mi do wykonania jego zamówienie.
Krawiec miał córkę jedynaczkę – Bogusławę. W końcu doszło do tego, nie mając swego następcy, chciał abym koniecznie się z nią ożenił. Miałem dopiero 20 lat, a córka majstra – Ukraińca, była śliczna i sympatyczna, wyglądała jak z obrazka. Jak to mówią mężczyźni miała na sobie wszystko, i … cóż miałem zrobić.
Ze względu na to, że do domu rodzinnego miałem 6 kilometrów i późno kończyłem wszelkie prace krawieckie, wikt i nocleg miałem na miejscu w Łanowcach. Kiedy w każdą sobotę wracałem do domu w Zielińcach, Bogusia wyprowadzała mnie za wieś, daleko w pole. Doszło już do tego, że rozzuchwalona ukraińska dzieciarnia rzucała za mną kamieniami wiedząc, że jestem Polakiem.
W drodze do domu musiałem jeszcze przejść przez wieś Kozaczyzna, dalej polami wejść na długi most kolejowy ( 230 m długości, 22 m wysokości ) na Niczławie i tak dotrzeć do rodzinnej wsi. Pewnego dnia będąc tradycyjnie odprowadzany zapytałem ją wprost – co ty byś Bogusiu zrobiła, gdyby teraz na nas napadli grasujący wszędzie banderowcy? Polna droga, krzaki, pusto i ciemno, wokół pełno śniegu, zaspy i my.
Co, na nas napadli banderowcy? Popatrz! O mało nie narobiłem w spodnie, tak się wystraszyłem, zrobiło mi się gorąco pomimo mroźnego styczniowego wieczoru. Widzisz? Oni by na nas napadli, a to po co? Za pazuchą zobaczyłem pistolet.
Wiadukt na Niczławie o którym wspominał Michał
Za każdym razem Bogusia odprowadzała mnie za wieś, potem nawet wychodziła po mnie, gdyż bałem się, że na mnie napadną w drodze do Łanowców. W kolejną sobotę, ona nie wiedząc o tym, że idziemy ostatni raz w stronę Zieliniec, tradycyjnie pożegnała mnie machając na pożegnanie, nocowałem już w domu.
Rano skoro świt w niedzielę przylatuje do naszego domu bardzo zdenerwowany sąsiad Muszyński, cały trzęsący się jakby z zimna. Wyszli z ojcem na korytarz i chwilę rozmawiali. Po wyjściu sąsiada zmartwiony ojciec mówi coś w tajemnicy do mamy. Patrzę i czuję, że coś tu nie tak, tato mówi wreszcie.
Dzisiejszej nocy z soboty na niedzielę 12/13 lutego 1944 roku banderowcy wymordowali w Łanowcach część wsi zamieszkałej przez Polaków, zwaną Szlachta. Pyta mnie jak wracałem. Jak zwykle Bogusia odprowadziła mnie i w drodze powrotnej nic groźnego nie widziałem. Jak relacjonowali bezpośredni świadkowie tej strasznej tragedii – to po prostu była niesamowita rzeź.
Gdy tylko nastał poranek, od strony Szlachty czuć było niesamowity smród i odór dopalających się domów i zabudowań gospodarczych. „W kierunku Szlachty biegli ludzie z Pomiarek. Szlachta horyt ( Szlachta pali się). Słychać było głośny płacz kobiet i przeraźliwe wycie psów.”
Myślałem, że zamordowano tylko tych, którzy dali się zaskoczyć. Byłem przekonany, że wielu z ich uciekło przed mordercami. Jeden z nich – Józek razem z babcią leżeli na podwórku z rozciętymi siekierą głowami. Mieczysław i Adam Buczyńscy udusili się w piwnicy razem z ich tatą. Inną, młodą Warową, żonę Jana widziano jak tuliła dziecko do piersi.
Była poparzona i bardzo płakała. Jej mąż Jan przykrył żonę i dziecko na strychu balią, sam uzbrojony w siekierę postanowił się bronić. Banderowiec wszedł na strych, wtedy Jan uciął mu nogę, dom podpalono. Jan zdążył wykrzyknąć do Warowej, żeby nie wychodziła z ukrycia, sam wyskoczył na ogród i tam banderowcy go zastrzelili.
Schowana pod balią Warowa uległa ogromnemu oparzeniu, lecz uniknęła mordu. Wymordowano cała rodzinę Buczyńskich. Kobiecie, która od 25 lat nie wstawała z łóżka rozpruto brzuch”. Nadjechała fura od strony Szlachty – wspomina kolejny świadek tamtych wydarzeń. „Powoził nieznany mi Ukrainiec popijając wódkę z butelki. Na wozie leżały popalone ciała zamordowanych, niedbale przykryte słomą. Wystawały spalone nogi i czaszki.
Z drugiej strony nadszedł inny Ukrainiec. Szo wczesz? Woźnica wskazał głową – taj widysz, sterwo. Skyń sterwo, tam na kupu, hoło tij jamy, my zakopajem – odezwał się po chachłacku tamten Ukrainiec.” Jeden ze świadków zbrodni przeglądając cotygodniowe meldunki AK z 1944 roku z Okręgu Tarnopol wspomina, że znalazł taki zapis. „Późnym wieczorem dnia 12 lutego 1944 roku silna banda ukraińska wtargnęła do wsi Łanowce, otoczyła przeważnie polską dzielnicę „Szlachta”, a podpaliwszy kilka gospodarstw polskich, prowadzona przez miejscowych Ukraińców, którzy wskazywali domy polskie, w tym niesamowitym oświetleniu, dokonywała spustoszenia według wzorów dziczy tatarskiej, strzelając do ratujących się ucieczką, pastwiąc nad bezbronnymi, żywcem obcinając dzieciom języki, uszy, nosy, dłonie, stopy, wydłubując oczy.”
Powiadomieni o straszliwym mordzie Niemcy, dopiero po jak jakimś czasie zjawili się na Szlachcie dokonując spisu zabitych i spalonych gospodarstw. Wymordowano członków takich rodzin jak: Adamowski, Buczyński, Dobrudzki, Skórski, Górecki, Olchowy, Warowy, Podgórski. Od niedawna można było wyczytać w internecie, że Niemiec o nazwisku Holz, który robił zdjęcia ofiar mordu i sporządzając ich wykaz wskazał, że bestialsko zostało zamordowanych 72 Polaków.
W poniedziałek rano do majstra krawieckiego w Łanowcach już nie poszedłem. Bogusia z tatą przychodzili po mnie – nic się nie bój, nikt ci nic nie zrobi, włos ci z głowy nie spadnie. Uwziąłem się, wolałem przerwać edukację krawca, niż być odarty ze skóry, posolony i porzucony gdzieś w krzakach, albo znaleziony z poderżniętym gardłem gdzieś na polu. Szkoda mi tylko było Bogusi, bo gdybym wżenił się w ich rodzinę zapewne do końca swego życia biedy bym nie klepał, ale to już przeszła historia.
Brat Michała Mieczysław z ojcem Stanisławem Raczyńskim
MIchał i Michalina Raczyńscy
Wspomnienia są fragmentem książki jaka ukazała się w 2016 roku pn. Moje Kresy. Autorem zdjęć, wspomnień i książki jest Eugeniusz Szewczuk, Przewodniczący Koła Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej w Brzegu.
Tel. do autora 607 565 427.
Artykuł przeczytano 1959 razy