KRESOWE DROGI- Z BUCZACZA DO GUBINA - przypomnienie artykułu
Anna Małgorzata Budzińska
Nieraz słyszałam pytanie: -Jak znajdujesz tych ludzi, którzy opowiadają ci swoje kresowe historie?
Różnie to bywa i nie jest trudne, bo przecież Kresowianie żyją wśród nas- wystarczy się rozejrzeć i popytać. A czasem sami się zjawiają. Ostatnio byłam nad morzem. Siedzę sobie na ławce, obok dwoje ludzi- rozmawiają. W pewnym momencie jeden starszy pan pyta mnie:
-A pani skąd tu przyjechała?
-Z Wrocławia
-Ta masz ! A toż i ja ze Lwowa!- odpowiedział ze wschodnim akcentem śmiejąc się radośnie.
No i już miałam Kresowiaka, który potem opowiedział mi swoje dzieje.
To pan Bronisław Tomczak. Jest to uroczy, sympatyczny człowiek, który od razu, po pierwszym spotkaniu wydał mi się jakby był kimś bliskim, z rodziny.
Tak Kresowianie mają w sobie otwartość, ciepło, serdeczność i humor
Bronisław Tomczak
Pan Bronisław pochodzi z Wołynia, z przedmieścia Buczacza - z Podzameczka.
Właściwie była to wieś, zależało po której stronie drogi się mieszkało, bo zabudowania łączyły się z miastem.
Biały dom pana Bronisława na Podzameczku to jego dzieciństwo.
Buczacz- panorama
W okresie międzywojennym w Buczaczu mieszkali Ukraińcy, Polacy i Żydzi. Panowała wśród nich zgoda, wiele było małżeństw mieszanych polsko ukraińskich.
Mały Bronek często odwiedzał w domach swych ukraińskich przyjaciół, a oni jego. Normalne też było podwójne obchodzenie świąt kościelnych- na przykład Boże Narodzenie- najpierw wspólnie w katolickim kościele, a za dwa tygodnie znów wspólnie w ukraińskiej cerkwi. Dla pana Bronisława nie było to nic dziwnego.
Potem, po 43 roku przyjacielskie stosunki z Ukraińcami były zerwane, przestali się odwiedzać, kontakt z kolegami się urwał.
Ukraińscy nacjonaliści z UPA i OUN dokonywali rzezi polskiej ludności -głównie we wsiach. Pan Bronisław pamięta jak doszły do nich wieści o morderstwach w pobliskich wsiach, a szczególnie w Józefówce.
Ukraińcy podpalili tam trzy domy- dwa na końcach i jeden środkowy. Potem jeździli na koniach i jak ludzie uciekali z płonących domów to ich zabijali.
Buczacz był lepiej chroniony i takie napady nie groziły Polakom, ale z sąsiednich wsi uciekło wielu ludzi i schroniło się w Podzameczku- przedmieściu Buczacza.
Natomiast Żydzi, których było dużo w Buczaczu trzymali się swoich zasad i nie wchodzili w związki z ludźmi innych wyznań, nie było małżeństw mieszanych.
Pan Bronisław nie pamięta też żeby bawił się z żydowskimi dziećmi lub ich odwiedzał. Jednak byli oni poważani w mieście, głównie jako kupcy. W czasie wojny Niemcy prześladowali Żydów.
Pan Bronisław wyznał mi, że przez dłuższy czas mama nie pozwalała mu wchodzić na strych, a on nie wiedział dlaczego. Potem się dowiedział, że ich rodzina przechowywała tam Żydów- dali schronienie i karmili ich.
Pan Bronisław przed wojna był jeszcze dzieckiem, ale wiele pamięta.
Opowiadał z rozrzewnieniem o przedwojennych czasach i ludziach, podkreślał przyjaźń między różnymi nacjami. Dziś ma 83 lata, ale nie wygląda na swój wiek. Uśmiech, dobry humor i ciepłe spojrzenie odejmują mu lat.
Mały Bronek chodził przed wojną do szkoły ukraińskiej, która była obok Domu Ludowego.
Pan Bronisław opowiadał:
„W szkole bawiliśmy się przyjaźnie. Nasza przyjaźń naprawdę wspaniała była. Żadnego antagonizmu narodowościowego nie było. Chodziliśmy chętnie do tej szkoły, ale do czasu... Pewnego dnia przyszedł woźny i powiedział:
Nynie szkoły ne bude bo nauczytel wyjichał. - A później się okazało, że wywieźli go na Sybir.
No i szkoła się dla nas skończyła. Nie tylko nauczyciela to spotkało. Mojej mamy ojciec służył w armii Hallera 20 lat. No i potem „w nagrodę od dziadka” Stalina wywieziony został na Sybir w 42 roku. Daleka Syberia i tam wycinali las. A drzewa były tak grube, że musieli spawać dwie piły, żeby te drzewa przecinać i piłowali we dwójkę ręcznie- żadnej mechanizacji przy tym nie było.
A jak udało im się trzy drzewa ściąć to stachanowcy byli- przodownicy pracy.
Pracowali codziennie do nocy, po ciemku wracali do baraków. Któregoś razu po powrocie okazało się, że mojego dziadka nie ma.
Wrócili go szukać ale nie mogli znaleźć- myśleli, że niedźwiedzie go „sprzątnęły”. W końcu dotarli do dziadka- znaleźli go siedzącego na pieńku – był zamarznięty.
Koledzy wykopali mu grób, a sąsiad zrobił krzyż 20 centymetrowej grubości. Ten pan powiedział, że i 50 lat taki krzyż przetrzyma.”
Pan Bronisław ciężko wzdycha na wspomnienia stalinowskich represji. Wspomina ukraińskiego nauczyciela- wraz z jego wywózką i zamknięciem szkoły skończył się etap beztroskiego dzieciństwa dla Bronka.
stara pocztówka z Buczacza
Bronek miał młodszego brata, też urodzonego w Buczaczu i jeszcze siostrę- ale ta urodziła się już po wojnie, na innych ziemiach. Były to Ziemie Zachodnie, do których wywiezieni zostali w jednym z pierwszych transportów. Mówi się o tym „repatriacja” - jakże niesłusznie! Przytaczam definicję słowa repatriacja: Repatriacja (łac. repatriatio 'powrót do ojczyzny') – powrót do kraju ojczystego osób (np. jeńców wojennych, osób internowanych lub przymusowo przesiedlonych), które wskutek różnych przyczyn znalazły się poza jego granicami.
Przecież oni byli w swojej ojczyźnie, nie musieli do niej jechać. A jednak.... Musieli zostawić ziemie swoich rodziców i dziadków, swoje rodzinne strony i jechać w nieznane. Rodzina pana Bronisława tez musiała opuścić swoje ziemie w okolicy Buczacza.
okolice Podzameczka z rzeką Strypą
Ksiądz Isakowicz- Zaleski tak pisze:
„Nic tak nie rani Polaków, wywodzących się z dawnych Kresów Wschodnich, jak słowo „repatriacja”. Przymusowe przesiedlenie, którego doznali, było bowiem dla nich wypędzeniem z Ojczyzny, a nie powrotem do niej.”
Tak, Kresowianie ranieni byli i duchowo, i fizycznie. Ci, którym udało się przeżyć na Kresach piekło wojny i rzezi ukraińskich musieli jechać na tzw. Ziemie Odzyskane.
Zanim ich wysiedlono z własnych domów wiele wycierpieli... To jednak osobne opowieści. Potem też nie było lepiej- czekała ich gehenna podróży w nieznane w warunkach trudnych do wyobrażenia!
Wróćmy do Buczacza i wypędzeń -wywózki ludności polskiej.
Bogusław Rogowski w artykule „Warto utrwalać narodową tożsamość” pisze:
„Ta tak zwana „repatriacja” prowadzona była chaotycznie i bez właściwego przygotowania. Nierzadko przesiedleńcy po opuszczeniu swoich domostw przez kilka tygodni koczowali wraz ze skromnym dobytkiem w pobliżu stacji kolejowych w oczekiwaniu na miejsce w transporcie, gdyż kolej radziecka była w tym czasie zajęta przewozem „trofiejnych” łupów z Zachodu.
Gdy już komuś udało się dostać miejsce w towarowym wagonie, podróżował w ciemno. Wiedział jedynie, że jedzie na Zachód, do Polski. Ówczesna władza i radzieccy propagandziści obiecywali wysiedleńcom przysłowiowe „złote góry” na ziemiach polskich.
Od wiosny 1945 roku liczna rzesza Polaków, głównie z województw: lwowskiego, stanisławowskiego, tarnopolskiego i wołyńskiego, zaczęła opuszczać rodzinne strony. Kierowani byli, głównie koleją, na Dolny Śląsk, Ziemię Lubuską oraz Pomorze”
Pan Bronisław opowiadał mi o tej wywózce.
„ Dowiedzieliśmy się o tym tydzień wcześniej. Było gorączkowe pakowanie. U nas-w Buczaczu dworzec i kolej już nie była czynna, bo Niemcy uciekając ciągnęli za sobą dwa parowozy- taki potężny pług- podkłady jak zapałki pękały, szyny pogięte jak druciki, wszystko zniszczyli!
Podstawili nam konie i wóz. Tymi furmankami zawieźli nas do stacji Pyszkowce. Tam wszystkich zwieźli. Ksiądz wziął nawet fisharmonię ze sobą, na tym dworcu grał i modlili się ludzie. Pod wieczór podstawili platformy- bordy były takie na 30 centymetrów. I na te platformy ile kto mógł- po siedem, dwanaście rodzin na jednej platformie! To było pierwszego maja”
Wcześniej na takich platformach żołnierze Armii Hallera przewozili ciężki sprzęt, a w czasie wywózki jechali tak ludzie stłoczeni jak sardynki.
platformy kolejowe
„Żadnego dobytku, żeby można było wtedy wziąć to nie. Dopiero później, jesienią 45 roku ludność mogła wziąć konia, krowę. My jechaliśmy stłoczeni na platformie, zostawiając cały nasz dobytek. Jakieś poduszki, pierzyny powiązane sznurkiem i pytanie : - Co brać, co brać!?- i tak zostało to wszystko tam.
Dopiero na terenach teraźniejszej Polski przeładowali nas do wagonów krytych i już nie więcej niż siedem rodzin w jednym.
Dotarliśmy do Bytomia, a później dalej koleją do Rzepina. Tam był PUR (Państwowy Urząd Repatriacyjny). Trzeba było sobie szukać, gdzie kto mógł znaleźć jakieś lokum. Mój ojciec znalazł wieś Templewo koło Międzyrzecza. Pojechaliśmy tam.”
Oto stacja w Templewie- taki pierwszy widok przywitał wymęczonych przesiedleńców:
Templewo stacja
„Tam było sporo ludzi z Buczacza. Część też wyjechała do Wrocławia- na przykład Świtalscy i Bunc.”- Pan Bronisław wymieniał swoich sąsiadów: Liry, Chyżki, Bunc, szewc Ryszkiewicz, Szozdy, Buczkowski, Wajda Józek.
W Templewie rodzice gospodarzyli a pan Bronisław poszedł do szkoły uczyć się. Wspominał jak trudno było o wszystko zaraz po wojnie.
-„Powiem pani, pani droga, że my nie mieliśmy nawet na czym pisać!- to na marginesach książek poniemieckich się pisało. Kiedyś ojciec pojechał do Wrocławia w jakiejś sprawie i przywiózł stamtąd w litrowej butelce atrament. Jak na lekcji miałem swój atrament i pióro to pani zaraz po lekcjach znalazła się w domu i ojciec oddał tę butelkę atramentu pani. A tak się cieszyłem z tego atramentu...”
No tak, nie tylko atramentu wtedy brakowało...
Potem pana Bronisława wzięli do wojska.
Jego brat Jan został na ojcowiźnie, a siostra wyszła za mąż i kupili sobie obok gospodarstwo - do tej pory tam mieszkają.
Templewo
Siostra urodziła się już w Templewie, ale pan Bronisław zawiózł ją i mamę w 1972 roku w tamte, kresowe strony. Wzruszenia…
Teraz pan Bronisław mieszka w Gubinie, ale Buczacz i Templewo wciąż nosi w sercu.
z panem Bronisławem
Nie mam żadnych zdjęć rodzinnych pana Bronisława, bo spotkałam go daleko od domu.
Wykorzystałam więc tutaj oprócz własnych także zdjęcia z zasobów internetu.
http://www.sptemplewo.eu/index.php/2-uncategorised/91-o-miejscowosci
https://pl.wikipedia.org/wiki/Buczacz
http://www.cracovia-leopolis.pl/index.php
Artykuł przeczytano 2597 razy