Głębokie korzenie Polskości cz. 3
CAŁKOWITA ZAGŁADA WSI POLSKIEJ GŁĘBOCZEK 11.01.1945 r
„Jedenasty stycznia będziem pamiętali
jak banderowcy do Głęboczka wpadli
I tam pobili i pomordowali
Nasze zagrody popiołami stały”…fragment pieśni.
Nadszedł najtragiczniejszy dzień w naszym życie 11.01.1945r
W tym dniu byliśmy domu. Nikt nie przeczuwa ł, co może nas spotkać. Był ciemny wieczór. Przygotowywaliśmy się do snu.
Moja Mama na chwilę wyszła na dwór i zobaczyła łunę, która wprawił ją w osłupienie. Bardzo się przeraziła, gdy niespodzianie zza płotu wyskoczył banderowiec. Krzyknął-„Stój bo strzelam”. Mama zupełnie znieruchomiała.
Pierwsze jego pytanie brzmiało –„jesteś Polka czy Ukraina?’ Mama długo myślała. Doszła do wniosku, że jeśli powie prawdę, to czeka nas pewna śmierć.
Powiedziała, że jest Ukrainą.( Całe szczęście, że ten Ukrainiec nas nie znał, bo mieszkaliśmy daleko, a poza tym on niedawno ożenił się w naszej wsi. Przedtem mieszkał gdzie indziej). Następnie zapytał ;” kto jest w mieszkaniu?
- Mama i dzieci –odpowiedziała moja Mama.
Kazał nam iść do ogrodu. W tej chwili dwóch banderowców podpalało nasz dom i budynki gospodarcze. Mama prosiła ,żeby nie podpalali, bo tam jest wszystko zboże i nie będziemy mieli czym się żywic. Jeden z bandytów wskazał miejsce skąd oni przybyli i powiedział-_”tam jest dużo zboża” Mama powiedziała, że jeżeli mają to dla siebie. Wtedy jeden z nich odpowiedział ze śmiechem-„myśmy ich pozabijali”
W tej chwili zapanowała głęboka cisza. Dopiero donośny głos banderowca-„ uciekajcie do ogrodu” -pobudził nas do działania.
Mama wzięła na ręce mojego półtorarocznego brata. Babcia chwyciła pierzynę, ja założyłam buty na bose nogi i poszliśmy w kierunku ogrodu. Ukryliśmy się w kopce kukurydzy. Tam spędziłyśmy najdłuższą noc w naszym życiu.
Był silny mróz, ale śnieg topniał od palącej się wsi. Słychać było ryk bydła, rżenie koni, wycie psów. Przerażały głosy ludzkie. Były niesamowite krzyki i jęki. Słychać było strzały. Dusił dym. Siedzieliśmy bez ruchu. Po jakimś czasie zrobiło się cicho. Tylko od czasu do czasu słychać było zwierzęta, które zdążono wypuścić z obór i zagród. Każdy trzask i krok przerażał. Wydawało się, że to znów banderowcy.
Dopiero jak zaczęło świtać, moja Mama poszła zobaczyć, co się stało z naszymi ludźmi.
W strumieniach krwi leżały trupy ludzi w różnym wieku. Niektórzy jeszcze żyli, ale stan ich był okropny. Wielu pomordowanych było wiązanych drutem kolczastym, torturowanych, a następnie wrzucanych do ognia lub do głębokich studzien gospodarskich.
Ze studni na podwórzu szkolnym później wyciągnięto 14 ciał ludzkich. W innych studniach szkielety przetrwały kilka lat.
15-letni Janek Łozinski miał wyprute jelita, umierał przez kilka godzin.
15-letni Janek Zawiślak po różnych torturach został ukrzyżowany na płocie.
Od kul ginęli tylko ci, którzy próbowali uciekać. Starych i niedołężnych mordowali siekierami. Nad nikim nie było litości. Zginęło 89 osób. Ci co schronili się w kościele, cudem ocaleli.
Wśród zabitych był nasz bliski sąsiad- Błażej Kwiczak, 6-osobowa rodzina Derkaczów, Józef i Jan Michałkow, Petronelka, Ludwika, Wiesław Kwiczak, J.Michółka, Maria i Karolina Twardochleb, Jan Warowy, 5- osobowa rodzina Derkacz II, Katarzyna Łozińska, Ludwika Cerkowniak, Józefa Zawiślak, Bronisław Petryk.
Część ofiar pozostawiono w spalonych domach i schronach. Zaczadzeniu uległa również moja ciocia Józefa Wesoła z domu Kwiczał i jej mała córeczka Izabela. Ciocia została odratowana a dziecka nie udało się uratować.
Ciocia do końca życia (11.11.2003 r)z rozrzewnieniem wspominała tamtą tragedię. Tego nie można zapomnieć.
Po wycofaniu się bandytów, w Głęboczku pojawili się Sowieckie oddziały ewakuacyjne i szybko zawieźli nas do Borszczowa.
W Borszowie mieszkaliśmy w baraku w kilkanaście osób w jednym pomieszczeniu. Wszyscy spali na słomie. Wszystkich łączyła jedna niedola. Każdy wspominał swoje przeżycia.
Pani Maria Niedzielska znajdowała się w dużej grupie ludzi. Najpierw przeprowadzano rewizję, zabrano wszystko, co posiadali i ładowano na furmanki. Później wszystkich wypuszczano i zabijano.
Pani Maria trzymała na rękach małe dziecko swego brata. Bratowa wyszła pierwsza. Udało jej się zbiec. Za nią ruszyła pani Maria, ale została postrzelona i upadła.
Leżała w kałuży krwi pomiędzy zamordowanymi. Dokładnie widziała jakie stosowali tortury. Poznała kilku banderowców z naszej wsi.
Kiedy wszystkich pomordowano banderowcy jeszcze raz przeszli, aby dobić rannych. Jeden z nich zatrzymał się przy niej przyłożył karabin do czoła i strzelił.
Kiedy już wszyscy odeszli p. Maria poruszyła się i zdziwiła,że żyje? To był prawdziwy cud. Kula przeszła bokiem urwała ucho i poleciała dalej.
Przedtem była ranna w obojczyk. Była bardzo osłabiona z powodu upływu krwi. Zdięła z siebie fartuszek obwiązała rany? Później zjawiła się bratowa.
Pomogła się wydostać się spod trupów i dopiero wtedy zobaczyła się, że dziecko nie żyje. Ogarnęła ją rozpacz. Po wojnie pani Maria osiedliła się w woj. zielonogórskim.
Nas ewakuowano do woj.lubelskiego. Osiedlono nas we wsi Babice, w powiecie biłgorajskim woj.lubuskie.
Jak mówią słowa piosenki;
„O żegnaj ziemio, ziemio ukochana
Tyś przez banderowców polską krwią zalana
O zegnaj słońce, słoneczko złociste.
My wyjeżdżamy ze swej ziemi ojczystej.”
Kiedy byliśmy w Babicach moja Mama opowiadała nam o tragedii w Głęboczku w czasie gdy byliśmy już w Borszczowie.
Po kilku dniach pobytu w Borszczowie sześć osób wybrało się do Głęboczka, aby wziąć pozostawione swoje rzeczy.
Spośród nich powrócił tylko Antoni Tkacz, który zdołał uciec.
Florian i Bronisław(ojciec i syn) Zawiślakowie zginęli bez śladu. Dwie córki Antoniego Tkacza 25-letnia Weronika Mazur i 23-letnia Helena Macyszyn oraz żona byłego wójta Antoniego Wesołego 38-letnia Ludwika Wesoła były gwałcone i torturowane.
Obcięto im piersi i języki, zdzierano pasy skóry. Dodatkowo Ludwikę Wesołą związano drutem kolczastym za nogi i przywiazano do konia który galopem ciągnął ją po kamienistej drodze, aż wyzionęła ducha.
Rano przed wyjściem do Głęboczka rozmawiała z moją Mamą. Miała złe przeczucie, ale nie pomyślała o sobie. Martwiła się o męża i syna Jana.
Później mąż i syn powrócili wojny, ale jej już nie było wśród żywych.
DROGA DO ZWYCIĘSTWA
Po naszym wyjeździe z Borszczowa kontakt z Ojcem się urwał.
II Armia Wojska Polskiego z Warszawy udała się w kierunku zachodnio –północnym. Następnie w okolice Piły i Drawska wyrusza na Dolny Śląsk. Zatrzymuje się w lasach koło Trzebnicy, skąd było widać walczący Wrocław. Całe miasto było zasnute dymem. Wszędzie gruzy i zgliszcza.
Żołnierze jadą przez Legnicę, Bolesławiec, omijają Zgorzelec i przygotowują się do forsowania Nysy Łużyckiej. Była trzecia dekada kwietnia 1945 r. Mój Ojciec służył w altylerii przeciwlotniczej. Na początku wszyscy żołnierze walczą z wielkim impetem. Są dobrze przygotowani. Niemcy jednak przewyższali Polaków ilościowo. Były momenty załamania. Wielu żołnierzy zginęło. W Zgorzelcu znajduje się cmentarz poległych żołnierzy z II Armii. Były duże straty. Trzeba było wycofać się.
Następnie rozgrywa się bitwa pod Budziszynem. II Armia kończy swoją walkę pod Mielnikiem niedaleko Pragi czeskiej 1945r.
Po wojnie mój Ojciec został odznaczony medalem za obronę Warszawy i Krzyżem Wirtuli Militari. Po wyjściu z wojska Mój Ojciec znalazł gospodarstwo rolne w Bartnikach Dolnych w powiecie lubańskim, woj. wrocławskim.
Kiedy nas odnalazł, wszystko zostawiliśmy i wróciliśmy na Ziemie Odzyskane. Tu osiedlili się byli żołnierze I i II Armii W.P, kobiety z samodzielnego Batalionu im.Emilli Plater. Obok nas miejscowość Zalipie nazwano jej imieniem Platerówka.
Było też kilka rodzin z Armii Andersa.
Do Bartnik przyjechaliśmy w wigilię Bożego Narodzenia 24.12.1945r. Od tego dnia zaczyna się nowy etap naszego życia . Byliśmy szczęśliwi ,że wreszcie jesteśmy razem i spokojni, że już nikt nie będzie nas napadał. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego, aby rodzina była w komplecie.
Niestety. Mój wujek brat Mamy nigdy do nas nie powrócił. Ślad po nim zaginął. Żadne poszukiwania nie dały rezultatu. Jego żona Bronisława z synkiem Zygmuntem została w Niedźwiedziej Górze pow. Tomaszów, woj. Zamojskie. Później wyszła za mąż. Tylko Babcia do końca życia (1960) wspominała swojego syna ciągle płakała.
Nam pozostała tylko modlitwa.
Przez długie lata wspominaliśmy nasze tragiczne przeżycia. Tego się nigdy nie da zapomnieć. Przebaczyć też bardzo trudno.
Wierzyliśmy też, że tutaj nie będziemy na stałe, że powrócimy do swoich stron, bo domów naszych już tam nie ma.
W tej samej miejscowości, tylko o zmienionej nazwie mieszkamy już 58 rok. Mój Ojciec zmarł 1988r a Matka 1992r. Oni mogliby o wiele więcej dokładniej opisać swoje przeżycia. Większość zdarzeń znam z ich opowiadań.
Część Faktów historycznych można również dowiedzieć się z piosenki, której autorami są byli mieszkańcy z Głęboczka. Fragmenty jej zostały wykorzystane.
Dziękuję jej nieznanym autorom.
JANINA BENC
Z d. Twardochleb
Grabiszyce Dolne
Leśna
Artykuł przeczytano 3975 razy