Wspomnienia Zbigniewa Tomaszewskiego
Zamiast wstępu:
„Kto przeżył tamten czas, czuje potrzebę upamiętnienia nieszczęść, samotności, głodu i chłodu, prób odarcia człowieka z godności, poczucia indywidualizmu i przynależności narodowej. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać...
Przeżyliśmy, wróciliśmy do kraju, próbowaliśmy i próbujemy pokonać traumę i żyć normalnie. Wielu się to udało, mimo że tkwią głęboko w każdym z nas tamte doświadczenia.”
Waleria z domu Tomaszewska i jej brat Franciszek Tomaszewski
„Kto przeżył tamten czas, czuje potrzebę upamiętnienia nieszczęść, samotności, głodu i chłodu, prób odarcia człowieka z godności, poczucia indywidualizmu i przynależności narodowej. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać...
Przeżyliśmy, wróciliśmy do kraju, próbowaliśmy i próbujemy pokonać traumę i żyć normalnie. Wielu się to udało, mimo że tkwią głęboko w każdym z nas tamte doświadczenia.”
Waleria z domu Tomaszewska i jej brat Franciszek Tomaszewski
Przed deportacją
1. Mój rodowód. Dzieciństwo
Urodziłem się 19 marca 1929 roku w miejscowości Hłuboczek Wielki, wsi sołeckiej, siedzibie gminy, parafia Tarnopol (9 km od Tarnopola, pierwsza stacja kolejowa w kierunku Złoczów, Lwów). Do sołectwa należała kolonia Sienkiewiczówka, która liczyła 20 zagród i około 90 mieszkańców. Powstała po 1922 r. z zakupu ziemi po parcelowanym majątku ziemskim hrabiego Platera.
Mieszkali w niej wyłącznie Polacy.
W 1921 r. wieś liczyła 408 zagród i 2251 mieszkańców, w tym: 1827 Rusinów, 400 Polaków i 15 Żydów. W 1931 r. liczba zagród wzrosła do 469 a mieszkańców do 2335 osób.
Były dwie miejscowości o nazwie Hłuboczek. Starej wsi dodano przymiotnik „Wielki" zaś „Mały" dla później powstałej. Hłuboczek Mały znajdował się w pow. zbarskim.
Mieszkaliśmy w Hłuboczku Wielkim w dzielnicy Odnoga. Pamiętam, że była tam łąka, strumyk, dwa młyny, jeden z nich wodny. Radość rodziców z powody moich urodzin musiała być ogromna, a to dlatego, że przede mną urodziły się trzy siostry.
Pierwsza sześć lat starsza ode mnie - Kazimiera, druga - Bronia, która zmarła w wieku sześciu lat na anginę oraz trzecia siostrzyczka Lila, która zmarła mając sześć tygodni. I w końcu urodził się chłopak. Dzięki temu, chcąc nie chcąc, zapobiegłem nadmiernemu przyrostowi demograficznemu w rodzinie.
Nie było bowiem wtenczas antykoncepcji i dzieci rodziło się w zależności od wielkości gospodarstwa, a więc określonej ilości rąk potrzebnych do pracy lub też ambicji rodziciela, który chciał mieć syna - sukcesora. Tak długo rodziły się dzieci, aż urodził się syn - przyszły gospodarz.
Pierwsze moje świadome wspomnienie z dzieciństwa dotyczy szczepienia na ospę. Ciocia Marysia trzymała mnie na rękach, a ja tak niesamowicie krzyczałem, że chyba właśnie dzięki temu zapamiętałem ten moment. Kiedy wróciłem po wielu latach z Rosji i ponownie zobaczyłem tamtą ciocię, była tak szczuplutka i malutka, że nie uniosłaby kurczaka.
Ojciec mój Franciszek Tomaszewski urodził się w 1893 r. w Płotyczy leżącej w odległości trzech kilometrów od mojej wsi rodzinnej - Hłuboczka. Gdy miał 16 lat uciekł do Legionów.
Franciszek Tomaszewski (stoi)
W czasie I wojny światowej walczył w austriackiej armii. Doszedł aż pod Kijów i tu został ranny. Po zakończeniu I wojny światowej brał z tego tytułu rentę. Brał również udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku i trafił do niewoli.
Ojciec był rosłym, sprytnym mężczyzną. W rodzinie opowiadano, że w obozie jenieckim zrobił z kolegami podkop pod ogrodzeniem, przez który uciekali polscy oficerowie. Wkrótce ojciec wpadł, złapali go. Był pod ochroną, bo jeszcze wtedy Rosjanie uznawali konwencje dotyczące wziętych do niewoli jeńców, uprzedzili go jednak, że tym razem mu się udało, ale następnym razem nie wyjdzie z tego żywy, co później się potwierdziło.
Po zakończeniu I wojny światowej i po zwolnieniu z wojska trudno było znaleźć pracę. Oferowano byłym żołnierzom wstąpienie do policji. I w ten sposób ojciec został policjantem. Jako były wojskowy był przeszkolony i mógł służyć w policji. Służył w Tarnopolu do 1929 r. Tak się złożyło, że w tym czasie, kiedy urodziłem się ja, ojciec zwolnił się z policji.
Pod koniec służby w policji ożenił się z moją mamą Zofią Balicką. Mama pochodziła z wielodzietnej rodziny, była krawcową. Dziadek - ojciec mojej mamy - Bartłomiej Balicki pracował na kolei, był też wójtem, miał więc prestiż w Hłuboczku. Miał cztery córki i trzech synów. O trzecim z nich długo nic nie wiedziałem. O jego istnieniu dowiedziałem się dopiero w 2007 roku. Wszystko dzięki mojemu krewnemu pochodzącemu także z Hłuboczka, który opiekował się mną w czasie studiów we Wrocławiu.
W Hłuboczku był folwark, którego właścicielem był hrabia Plater. Za czasów rządów Wincentego Witosa uchwalono akty prawne (1920 r.) dotyczące sprzedaży ziemi z majątków obszarniczych (parcelacja). Miał on obowiązek odsprzedawać ziemię osiedlającym się tam Polakom. Myślę, że do osiedlenia się na tych ziemiach zachęcano Polaków po to, by tworzyć przeciwwagę dla Ukraińców.
Ojciec również nabył ziemię. W Hłuboczku był powszechnie znaną i szanowaną osobą. Mieszkałem w wielkim domu. Ojciec prowadził gospodarstwo, otrzymywał rentę policyjną a mama prowadziła dom. Pamiętam go jako niezbyt wylewną osobę. Wtedy nie był już oczywiście policjantem, tylko rolnikiem. Rodzice cały czas oszczędzali pieniądze po to, by dokupić więcej ziemi. Nie bez powodu, status człowieka zależał wówczas od zamożności, m.in. Od ilości posiadanej ziemi.
W Hłuboczku był mały kościół, lecz nie mieliśmy swojego księdza. Należeliśmy do parafii Tarnopol. Ksiądz przyjeżdżał do nas co dragą niedzielę. Mszę odprawiał o godzinie 11°°. We wsi była też nieduża greckokatolicka cerkiew oraz pałac, w którym mieszkał wspomniany już hrabia Plater.
Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. wsie w zaborze austriackim - i nie tylko - były bardzo biedne. Ludzie żyli z uprawy ziemi, gospodarstwa były małe, kilkumorgowe. W gospodarstwie była jedna lub dwie krowy, hodowano trzodę chlewną. Mało gospodarstw posiadało konia. Nie było sprzętu rolniczego, oranie, sianie zboża, żniwa, sianokosy, zbiór ziemniaków - wszystko odbywało się ręcznie. Bardzo często sąsiedzi pomagali, sobie w żniwach, przy wykopkach itp. Ludzie żyli bardzo skromnie. Dzieci kończyły edukację po czterech klasach szkoły powszechnej. Warto zaznaczyć, że wśród ludności polskiej istniał wielki patriotyzm, starsza młodzież należała do organizacji „Strzelec", a młodsi, na przykład ja, należeli do „Orląt". W Hłuboczku wybudowano Dom Ludowy, w którym mieściła się sala widowiskowa i sklep spółdzielczy. Podczas wakacji w 1939 roku wieś gościła obóz studentów Uniwersytetu z Wilna z wydziału lekarskiego. Studenci organizowali dla polskiej młodzieży różne kursy, ogniska, naukę pływania, rysowania czy śpiewania.
W 1954 roku, będąc studentem medycyny, odbywałem praktykę w szpitalu w Gryfowie Śląskim i spotkałem tam doktora Nykanda Trepko, który właśnie brał udział w tym obozie studenckim. W czasie rozmowy doktor zapytał mnie, skąd pochodzę, odpowiedziałem, że z Hłuboczka. Ucieszył się i obiecał mi zdjęcie z Hłuboczka, ale zamiast zdjęcia przyniósł mi akwarelę namalowaną przez siebie.
Wtedy powiedziałem mu, że pamiętam, kiedy ją malował. Była niedziela i idąc do kościoła na godzinę 11°°, zatrzymałem się przy nim i patrzyłem, jak maluje. Wzruszony doktor uznał, że dla mnie to jest większa pamiątka i ofiarował mi tę akwarelę. Zaznaczam, że do tej pory, od czasu powrotu z Syberii, nie miałem żadnych pamiątek z Hłuboczka.
Gdy osiągnąłem wiek szkolny zacząłem uczęszczać do czteroklasowej szkoły powszechnej. Pierwsze trzy klasy ukończyłem na miejscu, zaś do klasy czwartej dojeżdżałem do Tarnopola. Rodzice zapisali mnie tam, dlatego, że w Tarnopolu były gimnazja i inne wyższe szkoły.
Chcieli, żebym się przyzwyczajał do większego miasta. Codziennie dojeżdżałem pociągiem do Tarnopola oddalonego od Hłuboczka o 9 km. Szkoła, do której zostałem zapisany istniała od 1809 roku. Najpierw pod nazwą „Hauptschule", a w listopadzie 1904 roku na wniosek Okręgowej Rady Szkolnej w Tarnopolu Rada Miejska nadała szkole męskiej imię Stanisława Konarskiego.
Szkoły w tym czasie nie były koedukacyjne, ale frontowa część budynku należała do „Madchenschule" -Wydziałowej Szkoły Żeńskiej im. Św. Jadwigi. Ukończyłem czwartą klasę w szkole im. Stanisława Konarskiego i byłem właśnie na wakacjach w Jagielnicy u brata mamy, kiedy wybuchła wojna.
Doskonale pamiętam ten moment. W 1939 roku, kiedy miałem iść do szkoły, którejś nocy zrobił się straszny szum. Wyszedłem z pokoju i gdy spytałem rodziców, co się stało, powiedzieli mi, że wybuchła wojna. Dla mnie, małego chłopca, niewiele to znaczyło, ale czym jest wojna miałem się przekonać już wkrótce. Nad nami latały i strzelały niemieckie samoloty. To na stację kolejową, to na dachy, wprost na ludność cywilną.
2. Pierwsza okupacja sowiecka
17 września 1939 r. na nasz teren wkroczyli Rosjanie. Myślę, że było im łatwiej przejąć kontrolę nad naszymi ziemiami, bo wcześniej prowadzili agitację wśród Ukraińców i przeciągnęli ich na swoją stronę.
Poszedłem kiedyś z kolegą na dworzec kolejowy, stał tam pociąg z polskim transportem wojskowym, był już niczyj. Były tam między innymi mundury. Uderzył nas nieprzyjemny zapach środków dezynfekujących. Kiedy wracaliśmy do domu, widziałem strzelające rosyjskie czołgi, które stały za naszym domem (był to teren górzysty).
Najadłem się wtedy strachu, a i w domu mi się dostało od rodziców, którzy mieli mi za złe, że wałęsam się w niebezpiecznych, ostrzeliwanych okolicach, gdzie byłem narażony na śmierć od rosyjskiej kuli. Zapamiętałem z tamtego okresu łąki pełne olbrzymich dział i czołgów rosyjskich z lufami skierowanymi na zachód.
W końcu trzeba było iść do szkoły. Lekcje prowadzono w języku ukraińskim. Znaliśmy ten język, ponieważ uczęszczając jeszcze do polskiej szkoły, dwa razy w tygodniu pobieraliśmy naukę języka ukraińskiego. Ukraińcy i Polacy tworzyli w owych czasach zgodną symbiozę. „Ruskim", jak nazywaliśmy wówczas język ukraiński, posługiwałem się w zabawach na podwórku, jako że wielu moich kolegów było właśnie Ukraińcami. Któregoś dnia mieliśmy w szkole nietypowe zajęcia. Otóż mieszkający tam hrabia posiadał na polu nieuprzątnięte buraki cukrowe. Naszym zadaniem było ich zebranie. Każdy z nas dostał zapłatę - porcję cukru. Do tej szkoły nie nachodziłem się długo, bo tylko do wiosny.
3. Aresztowanie ojca
Wkrótce moja rodzina przekonała się, jak działa system radziecki. W lutym 1940 roku mój ojciec został wezwany do Rady Narodowej. Pamiętam dokładnie, jak wychodząc z domu, pogłaskał mnie w progu po głowie. Wtedy to widziałem go po raz ostatni w życiu.
Jak się później okazało, został aresztowany. Owo aresztowanie oraz transport zostało dokładnie opisane w pamiętniku naszego sąsiada Chabina Bazylego, który prowadził dziennik (zapisał w sumie cztery stukartkowe zeszyty), zawierający opisy zdarzeń. Była w nim mowa o tym, że w tym czasie odrabiał szarwark, dyżur-wartę z koniem przed budynkiem wspomnianej Rady Narodowej. Pisze on, jak Rosjanie kazali mu zrobić siedzenie z siana, a następnie wyprowadzili z gmachu Franka Tomaszewskiego, czyli mojego ojca i kazali jechać pod więzienie w Tarnopolu.
Oryginalny zapis z pamiętnika dotyczący powyższego wydarzenia:
„Przyszedł styczeń 1941 roku, (Autor zamiast 1940 r. podaje błędnie 1941 r. Zgromadzone dokumenty (w Aneksie) dotyczące ustalania losu Franciszka Tomaszewskiego podają rok 1940.) zaczęli aresztować Polaków, 19 stycznia aresztowali Tomaszewskiego Franciszka i Władka Błażejowskiego. Rano przyszedł posłaniec do mnie i mówi, ze ja pojadę na tzw. podwodę żeby konie były dobrze futrowane, po południu pojechałem saniami bo było dużo śniegu i był silny mróz. Podjechałem do dworu, ale tam nikt nic nie wiedział na co ta furmanka. Nadszedł Wakuła Michał ja pytam gdzie mam jechać. On nic nie mówiąc ukląkł na sanie i mówi jedź i jadę pod milicję, on poszedł zameldował że już jest furmanka, zaraz wyszedł jakiś pan po cywilnemu z teczką i Mykoła Głoguś posiadali i poganiają. Jadę, na raz mówi na lewo, jadę koło ruskiego księdza i dalej jadę w kierunku jak do miasta, a potem mówi na prawo (w kierunku do mnie, a koło Rydla). Naprzeciw nas nadeszła Tomaszewski i ten Głoguś mówi może niech się wróci, a ten pan mówi tak Ja zatrzymał konie i ona uklękła z tyłu na sanie i jedziemy do niej, oni pozłazili a ja czekam długo aż się już robiło ciemno, potem wyszli posiadali i wio i jadę z powrotem a tu za rampą kolejową mówi na prawo jadę na Kąt. I tu koło silirady Romka Kowalskiego kazali zatrzymać oni pozłazili a ja czekam, dobrze zmarzłem konie też i co robię jeżdżę po drodze to na Kąt (dzielnica Hłuboczką) to z powrotem a potem wjeżdżam na podwórze aż tu wychodzą ale nie od hołowy silirady a od Błażejowskiego. Jak się potem okazało że Tomaszewski i Błażejewski byli aresztowani na milicji a u nich robili rewizję i znów jedziemy na milicję. Jak pozłazili to ten pan powiedział siedzenie na 5 człowiek a ja nie miałem tyle wten czas podjechałem za milicję w górę nadszedł Wakuliński. Kutny Władek mówi do nich dajcie mi wiązkę słomy bo gdzieś pojadę i mówił mi milicjant siedzenie na 5 człowiek, zaraz mi wyniósł z domu Wakuliński wiązankę słomy dobrze związanej, podjeżdżam znów i czekam, aż tu wychodzą i siadają ale nikogo nie poznaję bo już było dobrze ciemno. Naraz podchodzi Tomaszewska i mówi do swojego męża Franka na masz choć ten różaniec, a on mówi trzeba było choć kawałek chleba przynieść, a ona zaczęła głośno płakać a on krzyknął (ten milicjant) cisza a do mnie poganiaj i ja jadę jak zwykle kłusem, a on co chwila krzyczy poganiaj. I ja popędzam konie choć konie pomarzły to same biegną prędko. Jedziemy do Tarnopola i nikt nic nie gada tylko sanie skrzypią. Jedziemy pod most tzw. Ziernickiego (nazwa ta pochodzi z tego, że kiedyś za czasów austriackich mieszkał tam na górze strażnik kolejowy nazwiskiem Ziernicki) i za tym mostem odezwał się Tomaszewski po rosyjsku czto ja winowat ja niczo nie winowat a milicjant mówi nasze ludzie choroszi rozsmotrut rozberut i was pustiat, naszi ludzi choroszi tylko waszi nie choroszi, tylko było mówienia za całą podróż do Tarnopoła 9 km. I tak wjeżdżamy do miasta, miasto oświetlone, jasne mróz skrzypi pod saniami, ludzie gdzie niegdzie jeszcze przechodzą ale mało. Naraz koło kościoła Dominikanów mówi mi z tyłu na tretioho maja skierowałem na ulicę 3-go maja, jadę mijam aptekę a on mówi prawej jak wysiedli poznałem Tomaszewskiego Franka i Biażejowskiego Władka jak wysiedli to do mnie powiedział ów milicjant po cywilnemu jesteś wolny [...] jak przyjechałem do domu była już 12 godzina. I tak ja Polak zawiozłem 2-ch Polaków do więzienia. Na drugi dzień widziałem się z Józefem Popielem dawnem sołtysem pyta mnie co to jest, ja jemu mówię już Polaków aresztują i ty musisz się gdzieś skryć, a on mówi co ja komu winien, a ja mówię co winien był Tomaszewski i Błażejowski i ja ich wczoraj odwiózł do Tarnopola do więzienia".
Mama odwiedzała ojca w więzieniu, przynosiła mu paczki. Udało się to raz, może dwa razy. Któregoś dnia, gdzieś na przełomie marca i kwietnia 1940 roku powiedziano jej, aby już nie i przychodziła, bo jej męża już tu nie ma: „Wybył w Odessu". Zrozpaczona matka została sama z dwójką dzieci.
Dalsze zapiski pamiętnika dotyczą już wysyłki na wschód całej rodziny Tomaszewskich, w tym i mnie:
„Posłaniec zawiadomił furmanów z saniami i do każdego\kolonisty na Sienkiewiczówce (dawnej Anastazówki) jedne sanie', i jeden Ukrainiec z polecenia milicji, a było to w nocy i obudzili i i zbieraj dzieci i rzeczy i ładuj na sanie i transport do Hłuboczka na stację. Na stacji już były wagony z kominkami tzw. rtepłuszki i tam wszystkich ładowali i rano odjechali i te wagony z kominkami często się pojawiali na stacji i ze wszystkich stron w nocy przywozili kolonistów na Stację a raniutko odjeżdżali w głąb Rosji. A po wywiezieniu kolonistów zaczęli wywozić Polaków wioskowych i z naszej wioski pewnej nocy, tak samo jeszcze śnieg leżał, za dnia zawiadomili furmanów i czekali do późnej nocy. A potem odjeżdżali do wyznaczonych Polaków, w nocy budzili po cichu i prędko popędzali się zbierać i ładować na sanie i do wagonów zamknęli, i postawili bojca z długim bagnetem na karabinie. I tak z naszej wioski zabrali Biskupską Marię z synem nauczycielem, rodzinę Guzików, byłego komendanta posterunku, rodzinę Ginterów — kolejarza, Kopacz Marję z dzieckiem na ręku - żona nauczyciela, Maziak Marję z dziećmi - żona kolejarza, Cichockiego Piotra (syn był podporucznik wojskowy), Tomaszewską Zofię z dziećmi - żona emerytowanego policjanta. W nocy wywieźli z domów, a rano odjechali na Sybir w Pawłodarską obłaść. Z tych aresztowanych i wywiezionych zginęli we więzieniu; Popiel Józef, Tomaszewski Franciszek, a Maria Biskupska i Cichocki Piotr zmarli na Sybirze, a zwolnieni po trzech miesiącach więzienia zostali Chabin Piotr, Klim Jan, Guzik i Chabin Bazyli, którego żona wyprosiła u prokuratora i dała mu ostatnie ubranie swojego męża a inni aresztowani dostali się do Armii Andersa, jak Swetajło, Hryć, Deka Antoni, Biskupski Stanisław, syn zmarłej na Sybirze matki. Te wszystkie aresztowania i wywózki na Sybir to była robota miejscowych Ukraińców. Oni to donosili kto co robi i kto czym był i przedstawiali nieprawdziwe donosy a ruski zaraz wszystkich brali za szkodników i aresztowali i przesłuchiwali i tak robili jak mówił ten NKWD-yst których ja wiózł do Tarnopola, to Tomaszewski odezwał się szto ja winowat a ten ruski powiedział że nasze ludzie choroszi rozsmotriat rozbyrut i pusciat ale waszi ludzie nie choroszi bo donosiat."
4. Sprawa ustalenia losu Franciszka Tomaszewskiego
Starania o ustalenie dalszych losów mojego ojca Franciszka Tomaszewskiego, syna Józefa i Anny, urodzonego 15.10.1893 r. we wsi Płotycz, powiat Tarnopol, a zamieszkałego do czasu aresztowania w Hłuboczku Wielkim, powiat Tarnopol, rozpocząłem po 55 latach.
Po powrocie do Polski w 1946 r. po tylu latach cierpień na nieludzkiej ziemi - Syberii, musiałem zafałszować swój życiorys, pisać i mówić, że mój ojciec zmarł na zapalenie płuc w 1940 r., by móc żyć w tamtej rzeczywistości, uczyć się, pracować i założyć rodzinę.
Napisałem wiele pism do stosownych instytucji z prośbą o podanie gdzie i jak zginął mój ojciec, czy została wykonana ekshumacja, potwierdzona tożsamość, miejsce gdzie znajduje się grób ojca oraz wszystkie inne fakty możliwe do ustalenia. Pisma skierowałem do:
Głównej Komisji Badań Zbrodni Przeciwko Narodowi I Polskiemu. Instytut Pamięci Narodowej w Krakowie;
- Zastępcy Prokuratora Generalnego Stefana Śnieżki z Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie;
- Archiwum Wschodniego i Związku Sybiraków, Ośrodek KARTA w Warszawie;
- Fundacji Archiwum Wschodniego, Indeks Represjonowanych w Warszawie;
- Ministerstwa Sprawiedliwości, Departament Prokuratury
w Warszawie;
Inny Feduszczak, Prezesa Dobroczynnego Regionalnego
Towarzystwa „Poszuk" na Ukrainie.
Z otrzymanych pism z dnia 30.XI.1995r. i 6.XII.1995r.| dowiedziałem się o ustaleniach dotyczących dalszych losów mojego ojca. Na uzyskanej od władz Ukrainy liście aresztowanych, których akta zostały przekazane w listopadzie 1940 r. do I Oddziału Specjalnego NKWD w Moskwie - pod pozycją nr 2955 figuruje:'
Tomaszewskij Frank Josifowicz", rok urodzenia 1893, przypis 41/1-40 (prawdopodobnie nr listy wysyłkowej).
Zachodzi przypuszczenie, że osoby wymienione we wspomnianej liście, w tym Tomaszewski Franciszek, zostały rozstrzelane wiosną 1940 r. przez NKWD w wyniku wykonania postanowienia Biura Politycznego CKWKP(b) z dnia 5 marca 1940 r.
W toku śledztwa ustalono, że osoby wymienione w liście z Ukrainy były wiosną przewożone do więzień NKWD w Kijowie, Charkowie i Chersoniu - prawdopodobnie tam znajdują się miejsca ich rozstrzelania i pochowania. Jednym z takich miejsc jest - co zostało już ustalone z całkowitą pewnością - Bykownia na przedmieściach Kijowa.
Nadal nie można określić z całą pewnością miejsc zamordowania i pochowania poszczególnych osób, w tym ojca. Wzmianka o wywiezieniu ojca do Odessy, jaką usłyszała matka w czasie odwiedzin ojca w więzieniu w Tarnopolu, może wskazywać na rejon Chersonia. Prowadzone są w tej sprawie dalsze czynności przy współpracy z prokuraturą ukraińską.
Lista przekazana w dniu 5.05.1994 r. polskiej prokuraturze przy Ministerstwie Sprawiedliwości w Warszawie przez Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, na której znajduje się nazwisko ojca została publikowana w zeszycie pt. „Listy katyńskiej. Straceni na Ukrainie" na str. 99.
Z dotychczasowych poszukiwań udało mi się ustalić, że pod numerem 2955 Tomaszewski Franciszek, syn Józefa ur. 1893 we wsi Płotin (Płotycz), policjant, aresztowany przez NKWD pow. Tarnopolskiego dwukrotnie - po raz pierwszy 3.11.1939 i po raz drugi - 21.02.1940. Śledztwo wszczęto 21.02.1940 r., oskarżony z § 54-13.
Ustaliłem, że został zamordowany z wyroku NKWD w czerwcu 1940 roku. Nie udało mi się natomiast ustalić gdzie został zamordowany i gdzie pochowany.”
Tabliczka Franciszka Tomaszewskiego w kaplicy Katedry Polowej Wojska Polskiego
Franciszek Tomaszewski
Artykuł przeczytano 5999 razy