Ukraina w naszych oczach
„Z którego dworca jechać do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie”, czyli Ukraina w naszych oczach.
Spośród starych drzewostanów i z najgłębszych zakątków szeregu alei, spozierają, jakby nieśmiało, pną się w górę, jakby z dumą, nagrobki tych najszlachetniejszych i zasłużonych. To właśnie tutaj, na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie znaleźliśmy się po kilkunastu, dla niektórych nieprzespanych, godzinach jazdy autokarem. Zmęczeni, jednak z nieskrywaną ciekawością, co zobaczymy.
Spośród starych drzewostanów i z najgłębszych zakątków szeregu alei, spozierają, jakby nieśmiało, pną się w górę, jakby z dumą, nagrobki tych najszlachetniejszych i zasłużonych. To właśnie tutaj, na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie znaleźliśmy się po kilkunastu, dla niektórych nieprzespanych, godzinach jazdy autokarem. Zmęczeni, jednak z nieskrywaną ciekawością, co zobaczymy.
Przy wtórze cichych rozmów, wolnym krokiem przechadzaliśmy się po cmentarzu, milknąc, gdy głos zabierała nasza przewodniczka. Zewsząd otaczały nas tysiące mogił i pomników. Znicze zapaliliśmy jedynie na kilku z nich. Władysław Bełza, Maria Konopnicka, Juliusz Konstanty Ordon, Iwan Franko, rodzina Baczewskich i Morawskich – te znane nam nazwiska, jako jedne z wielu, zostały upamiętnione na lwowskim cmentarzu.
Niewiele dalej od Cmentarza Łyczakowskiego, na stokach wzgórz od strony Pohulanki, znajduje się Cmentarz Obrońców Lwowa, przez wielu często nazywany Cmentarzem Orląt Lwowskich, gdyż większość poległych pochowanych na ów cmentarzu to młodzież ze szkół średnich i inteligencja – Orlęta Lwowskie.
Ujrzeliśmy śnieżnobiałe mogiły i pomniki żołnierzy walczących o Lwów. Wielu z nich było jeszcze dziećmi, które zginęły w szlachetnej sprawie.
Chłodny i przenikliwy wiatr, a także nasze burczące brzuchy zmusiły nas do przerwania naszych refleksji. I tak nostalgiczna atmosfera przemieniła się w nasze uśmiechy i żwawy krok, bo oto zmierzaliśmy do samego centrum Lwowa, w miejsce, które zawsze tętni życiem – do Rynku.
Oglądnęliśmy stare kamienice, przeszliśmy się brukowanymi uliczkami, obserwując spacerujących ludzi, przez których zresztą również byliśmy obserwowani. Ostatnich słów naszej przewodniczki słuchaliśmy z niecierpliwością, ponieważ, no cóż, każdy z nas był potwornie głodny. Klasyczne wskazówki, żeby trzymać się razem, wrócić o ustalonej godzinie szybko przetworzyliśmy i już nas nie było…
Godzina wystarczyła nam, by napełnić brzuchy, jednak była niewystarczająca do zwiedzenia wszystkich zakątków Rynku lwowskiego. Czekało nas jednak jeszcze więcej atrakcji.
Ostatnim miejscem, które zwiedziliśmy pierwszego dnia we Lwowie był Wysoki Zamek. Budowla stylu gotyckiego wzniesiona w II połowie XIV wieku przez polskiego króla – Kazimierza Wielkiego zrobiła na nas wrażenie. Spalona i zdobyta przez Kozaków podczas powstania Chmielnickiego, odbudowana pięć lat później.
Nie dane mu było dłużej istnieć, gdyż po przetrwaniu kolejnego oblężenia kozackiego, został zdobyty przez wojska szwedzkie. Historia ta pozwoliła nam podczas zwiedzania ujrzeć jedną część ze ścian zamkowych, która przetrwała do dnia dzisiejszego.
Po całym dniu zwiedzania wsiedliśmy w autokar i wyruszyliśmy do naszego miejsca noclegu – do Bóbrki. Już od progu z uśmiechem na twarzy powitał nas tamtejszy proboszcz kościoła św. Mikołaja i Anny - ks. Marian Kuc. Po całym zamieszaniu przy przydzielaniu pokoi i zapoznaniu się z nowym miejscem, zeszliśmy na kolację. „Kotlety” zjadaliśmy z apetytem, dopóki nie dowiedzieliśmy się, że to wątróbka… Grunt, że był obiad!
Po posiłku wyruszyła inicjatywa rozgrywki meczu piłki nożnej Polska vs Ukraina. Wynik… nie został do końca przesądzony, sędzia uznał remis. Obie drużyny rozstały się w zgodzie, przedtem jeszcze nie obyło się bez wspólnego zdjęcia.
Noc przeszła bez żadnych większych niespodzianek. A nawet jeśli, to nazwalibyśmy to integracją. ☺
Kolejny dzień rozpoczęliśmy śniadaniem w klasztorze i po zapakowaniu walizek do autokaru, wyjechaliśmy do miasta położonego nad rzeką Smotrycz – do Kamieńca Podolskiego. Jednym z ważniejszych miejsc, które tam odwiedziliśmy, była Twierdza w Kamieńcu Podolskim. Znamy ją z Trylogii Henryka Sienkiewicza, gdzie jednym z głównych bohaterów jest Michał Wołodyjowski.
Jego postać wzorowana jest na Jerzym Wołodyjowskim, który zginął w wybuchu prochu w Baszcie Czarnej.
Nocleg w klasztorze zapewniły nam siostry zakonne. Mimo tego, że w Kamieńcu Podolskim nie było ogromnej liczby zabytków, to krajobrazy były niesamowite! Szczególnie późnym wieczorem, gdy Twierdza oświetlona była kolorowymi światłami… To robiło wrażenie.
Okopy Świętej Trójcy do tej pory znaliśmy jedynie z lekcji historii – tam w 1796 roku podczas konfederacji barskiej Kazimierz Pułaski odpierał atak Rosjan. Tamtego dnia mieliśmy okazję zobaczyć ją na własne oczy. Dziś budowla nad Dniestrem to już właściwie zapomniane kamienie, jednak kiedyś odegrała ważną rolę w historii Polski.
Pierwsze ruiny zaliczone. Ale czym byłaby wycieczka bez jeszcze jednych? Tym razem zawitaliśmy do Skały Podolskiej. To miejsce pozwoliło bardziej poruszyć wyobraźnią, szczególnie że panorama miasta obserwowana z samego czubka zburzonego zamku zapierała dech w piersiach. W końcu zaświeciło słońce!
Chyba wielu z nas myślało o Bóbrce, którą odwiedziliśmy pierwszego dnia, ponieważ jeden bonusowy nocleg spędziliśmy właśnie tam. Serdeczny proboszcz po raz kolejny powitał nas z otwartymi ramionami – w końcu niecodziennie ma się takich gości. Zabawa i integracja trwała aż do 22:10. Później musieliśmy ograniczyć się jedynie do własnych pokoi.
Łańcut. Urocza mieścina pod Rzeszowem. Malo znana. Ale my zapamiętamy ją do końca gimnazjum. Dlaczego? Autokar właśnie w tym miejscu odmówił posłuszeństwa, czego niewątpliwą przyczyną były ukraińskie drogi. I nie ma się czemu dziwić – jechaliśmy dziurami, a jeśli zupełnie przypadkowo na drodze pojawił się kawałek w miarę równego asfaltu, dało się słyszeć okrzyki zdumienia.
Każda sytuacja ma jednak swoje dobre strony – czekając dwie godziny na transport, który miał zawieźć nas do Krakowa, zwiedziliśmy miejscowe delikatesy.
W Krakowie kolejna przesiadka, tym razem już prosto do Wrocławia. Najtrafniejsze podsumowanie: „Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda”.
Wycieczka zakończyła się bardzo pozytywnie. Zakłady wygrali ci, którzy obstawiali, że dojedziemy jeszcze w piątek. Jedynie kwadrans dzielił ich od przegranej. Wszyscy byli bardzo zadowoleni i myślę, że chętnie powtórzyliby taki wyjazd.
Tak przebiegła nasza wycieczka. Pełna uśmiechów, integracji, zabawy, historii, przygód i wspomnień, które zostaną z nami jeszcze długo…
Ania Bortniak
Niewiele dalej od Cmentarza Łyczakowskiego, na stokach wzgórz od strony Pohulanki, znajduje się Cmentarz Obrońców Lwowa, przez wielu często nazywany Cmentarzem Orląt Lwowskich, gdyż większość poległych pochowanych na ów cmentarzu to młodzież ze szkół średnich i inteligencja – Orlęta Lwowskie.
Ujrzeliśmy śnieżnobiałe mogiły i pomniki żołnierzy walczących o Lwów. Wielu z nich było jeszcze dziećmi, które zginęły w szlachetnej sprawie.
Chłodny i przenikliwy wiatr, a także nasze burczące brzuchy zmusiły nas do przerwania naszych refleksji. I tak nostalgiczna atmosfera przemieniła się w nasze uśmiechy i żwawy krok, bo oto zmierzaliśmy do samego centrum Lwowa, w miejsce, które zawsze tętni życiem – do Rynku.
Oglądnęliśmy stare kamienice, przeszliśmy się brukowanymi uliczkami, obserwując spacerujących ludzi, przez których zresztą również byliśmy obserwowani. Ostatnich słów naszej przewodniczki słuchaliśmy z niecierpliwością, ponieważ, no cóż, każdy z nas był potwornie głodny. Klasyczne wskazówki, żeby trzymać się razem, wrócić o ustalonej godzinie szybko przetworzyliśmy i już nas nie było…
Godzina wystarczyła nam, by napełnić brzuchy, jednak była niewystarczająca do zwiedzenia wszystkich zakątków Rynku lwowskiego. Czekało nas jednak jeszcze więcej atrakcji.
Ostatnim miejscem, które zwiedziliśmy pierwszego dnia we Lwowie był Wysoki Zamek. Budowla stylu gotyckiego wzniesiona w II połowie XIV wieku przez polskiego króla – Kazimierza Wielkiego zrobiła na nas wrażenie. Spalona i zdobyta przez Kozaków podczas powstania Chmielnickiego, odbudowana pięć lat później.
Nie dane mu było dłużej istnieć, gdyż po przetrwaniu kolejnego oblężenia kozackiego, został zdobyty przez wojska szwedzkie. Historia ta pozwoliła nam podczas zwiedzania ujrzeć jedną część ze ścian zamkowych, która przetrwała do dnia dzisiejszego.
Po całym dniu zwiedzania wsiedliśmy w autokar i wyruszyliśmy do naszego miejsca noclegu – do Bóbrki. Już od progu z uśmiechem na twarzy powitał nas tamtejszy proboszcz kościoła św. Mikołaja i Anny - ks. Marian Kuc. Po całym zamieszaniu przy przydzielaniu pokoi i zapoznaniu się z nowym miejscem, zeszliśmy na kolację. „Kotlety” zjadaliśmy z apetytem, dopóki nie dowiedzieliśmy się, że to wątróbka… Grunt, że był obiad!
Po posiłku wyruszyła inicjatywa rozgrywki meczu piłki nożnej Polska vs Ukraina. Wynik… nie został do końca przesądzony, sędzia uznał remis. Obie drużyny rozstały się w zgodzie, przedtem jeszcze nie obyło się bez wspólnego zdjęcia.
Noc przeszła bez żadnych większych niespodzianek. A nawet jeśli, to nazwalibyśmy to integracją. ☺
Kolejny dzień rozpoczęliśmy śniadaniem w klasztorze i po zapakowaniu walizek do autokaru, wyjechaliśmy do miasta położonego nad rzeką Smotrycz – do Kamieńca Podolskiego. Jednym z ważniejszych miejsc, które tam odwiedziliśmy, była Twierdza w Kamieńcu Podolskim. Znamy ją z Trylogii Henryka Sienkiewicza, gdzie jednym z głównych bohaterów jest Michał Wołodyjowski.
Jego postać wzorowana jest na Jerzym Wołodyjowskim, który zginął w wybuchu prochu w Baszcie Czarnej.
Nocleg w klasztorze zapewniły nam siostry zakonne. Mimo tego, że w Kamieńcu Podolskim nie było ogromnej liczby zabytków, to krajobrazy były niesamowite! Szczególnie późnym wieczorem, gdy Twierdza oświetlona była kolorowymi światłami… To robiło wrażenie.
Okopy Świętej Trójcy do tej pory znaliśmy jedynie z lekcji historii – tam w 1796 roku podczas konfederacji barskiej Kazimierz Pułaski odpierał atak Rosjan. Tamtego dnia mieliśmy okazję zobaczyć ją na własne oczy. Dziś budowla nad Dniestrem to już właściwie zapomniane kamienie, jednak kiedyś odegrała ważną rolę w historii Polski.
Pierwsze ruiny zaliczone. Ale czym byłaby wycieczka bez jeszcze jednych? Tym razem zawitaliśmy do Skały Podolskiej. To miejsce pozwoliło bardziej poruszyć wyobraźnią, szczególnie że panorama miasta obserwowana z samego czubka zburzonego zamku zapierała dech w piersiach. W końcu zaświeciło słońce!
Chyba wielu z nas myślało o Bóbrce, którą odwiedziliśmy pierwszego dnia, ponieważ jeden bonusowy nocleg spędziliśmy właśnie tam. Serdeczny proboszcz po raz kolejny powitał nas z otwartymi ramionami – w końcu niecodziennie ma się takich gości. Zabawa i integracja trwała aż do 22:10. Później musieliśmy ograniczyć się jedynie do własnych pokoi.
Łańcut. Urocza mieścina pod Rzeszowem. Malo znana. Ale my zapamiętamy ją do końca gimnazjum. Dlaczego? Autokar właśnie w tym miejscu odmówił posłuszeństwa, czego niewątpliwą przyczyną były ukraińskie drogi. I nie ma się czemu dziwić – jechaliśmy dziurami, a jeśli zupełnie przypadkowo na drodze pojawił się kawałek w miarę równego asfaltu, dało się słyszeć okrzyki zdumienia.
Każda sytuacja ma jednak swoje dobre strony – czekając dwie godziny na transport, który miał zawieźć nas do Krakowa, zwiedziliśmy miejscowe delikatesy.
W Krakowie kolejna przesiadka, tym razem już prosto do Wrocławia. Najtrafniejsze podsumowanie: „Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda”.
Wycieczka zakończyła się bardzo pozytywnie. Zakłady wygrali ci, którzy obstawiali, że dojedziemy jeszcze w piątek. Jedynie kwadrans dzielił ich od przegranej. Wszyscy byli bardzo zadowoleni i myślę, że chętnie powtórzyliby taki wyjazd.
Tak przebiegła nasza wycieczka. Pełna uśmiechów, integracji, zabawy, historii, przygód i wspomnień, które zostaną z nami jeszcze długo…
Ania Bortniak
Artykuł przeczytano 4579 razy