HORODENKA, HUCULSZCZYZNA – ze wspomnień Dzidki i Irenki
Anna Małgorzata Budzińska
Niedawno pisałam o malarstwie kresowym i o regionie Huculszczyzny. Bardzo się ucieszyłam, że temat ten wywołał zainteresowanie i echa od czytelników, bo i mnie to fascynuje.
Zanim więc przejdę do malarstwa następnego regionu przedstawię jeszcze wspomnienia z tych podgórskich okolic. Jeden artykuł rodzi drugi i następne. Jest wiele jeszcze do opowiedzenia o Kresach, trzeba tylko dotrzeć do ludzi, którzy to pamiętają.
Warto tez interesować się tymi ziemiami w obecnych czasach. Ostatnio wszedł na ekrany telewizji serial TTV przybliżający nam dzisiejszą Ukrainę , ludzi i zwyczaje. Wprawdzie głównym tematem cyklu jest kultura i medycyna niekonwencjonalna na Ukrainie, ale film zrobiony jest w ten sposób, że razem z Przemkiem- bohaterem serialu przemierzamy bezkresy Ukrainy spotykając ciekawych ludzi, zapoznając się ze zwyczajami i obrzędami.
To nie tylko film o znachorach- to o wiele więcej- polecam! http://ttv.pl/archiwum/55349,kossakowski-szosty-zmysl,1.html Zaś w pierwszym odcinku nowej serii byli właśnie na Huculszczyźnie.
Pojechałam do Jeleniej Góry i odwiedziłam Panią Zdzisławę Janowską z domu Piotrowską. Gawędząc przy herbatce dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o jej rodzinie i o życiu zamożnej i wykształconej części społeczeństwa przedwojennych Kresów.
Pierwsze dzieci Piotrowskich
Niedawno pisałam o malarstwie kresowym i o regionie Huculszczyzny. Bardzo się ucieszyłam, że temat ten wywołał zainteresowanie i echa od czytelników, bo i mnie to fascynuje.
Zanim więc przejdę do malarstwa następnego regionu przedstawię jeszcze wspomnienia z tych podgórskich okolic. Jeden artykuł rodzi drugi i następne. Jest wiele jeszcze do opowiedzenia o Kresach, trzeba tylko dotrzeć do ludzi, którzy to pamiętają.
Warto tez interesować się tymi ziemiami w obecnych czasach. Ostatnio wszedł na ekrany telewizji serial TTV przybliżający nam dzisiejszą Ukrainę , ludzi i zwyczaje. Wprawdzie głównym tematem cyklu jest kultura i medycyna niekonwencjonalna na Ukrainie, ale film zrobiony jest w ten sposób, że razem z Przemkiem- bohaterem serialu przemierzamy bezkresy Ukrainy spotykając ciekawych ludzi, zapoznając się ze zwyczajami i obrzędami.
To nie tylko film o znachorach- to o wiele więcej- polecam! http://ttv.pl/archiwum/55349,kossakowski-szosty-zmysl,1.html Zaś w pierwszym odcinku nowej serii byli właśnie na Huculszczyźnie.
Pojechałam do Jeleniej Góry i odwiedziłam Panią Zdzisławę Janowską z domu Piotrowską. Gawędząc przy herbatce dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o jej rodzinie i o życiu zamożnej i wykształconej części społeczeństwa przedwojennych Kresów.
Pierwsze dzieci Piotrowskich
Pani Dzidka opowiadała chętnie i barwnie, a nawet wzbogaciła swą opowieść ukraińskimi piosenkami. Jej rodzina pochodzi z Kresów, z miejscowości o dziwnej nazwie Toustobaby w pobliżu miasteczka Podhajce.
Mieszkali w majątku Gołaszewskich, a potem zamieszkali w Horodence. Ojciec Zdzisławy był zacnym, wykształconym człowiekiem. Skończył Akademię Rolniczą w Dublanach, co w tamtych czasach nie było dostępne dla wszystkich.
W Toustobabach był administratorem, co było bardzo odpowiedzialną i dobrze płatną funkcją- zarządzał majątkiem rodziny Gołaszewskich. Natomiast po przeniesieniu się do miasta- Horodenki objął posadę kasjera i gorzelnianego w majątkach Lubomirskich, co też było dobrą funkcją zważywszy na wielkość tego majątku.
Jego żoną była Maria, zwania przez niego Maniusią. Mieli wiele dzieci, ale przeżyło tylko siedmioro. Dzidzia- Zdzisława miała 11 lat gdy zaczęła się II wojna światowa, zaś jej starsza siostra Irenka urodziła się jeszcze przed I wojną światową.
Mieszkali w pięknym domu z dużym ogrodem. Rodzina żyła w dostatku , a dzieci mogły się kształcić. Gdy były młodsze to przychodził do niech nauczyciel do domu, a potem wożono je do szkół bryczką.
Szkolni koledzy, koleżanki i nauczyciele
Oprócz opowieści Pani Dzidki zapoznałam się też ze wspomnieniami spisanymi przez jej starszą siostrę Irenkę, która w 1931 roku zdawała maturę, a potem, po skończeniu szkoły pedagogicznej została nauczycielką. Obejrzałam tez album rodzinny, z którego kilka zdjęć tu udostępniam. Przytoczę tu fragmenty dotyczące beztroskich lat w miasteczku niedaleko rumuńskiej granicy:
Horodenka- leżaca w urodzajnej części Pokucia była siedzibą administracji majątków księcia Lubomirskiego. Był to duży ośrodek rolniczy- klucz składał się z 4 wsi, miał wiele hektarów żyznej gleby, cukrownię, młyny i gorzelnie.
Administracja zatrudniała wielu pracowników: głównym dyrektorem był p. Starzewski, wicedyr. p. Lewandowski, rządcą p. Jan Skawina, buchalterami pani i pan Beischerowie , kasjerem i gorzelnikiem nasz Ojciec. Prócz tego było kilku ekonomów i młodych praktykantów. Książę pan nie przyjeżdżał tu nigdy, przeważnie siedział za granicą.
Robotnicy rolni rekrutowali się tu z Ukraińców czy Mazurów, a na czas żniw i zbiorów sprowadzano pracowników sezonowych z okolic Krakowa lub Hucułów z Kosowa, Kut, czy Nadwornej.
Horodenka - gmach Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół"
Pani Zdzisława była wtedy jeszcze dzieckiem, wiec czasy przedwojenne wspomina tylko ogólnie, jako okres szczęśliwego życia w rodzinie, miłości i dostatku. Wspominała swoich braci i siostry, cieszyła się z ich późniejszych sukcesów i studiów.
Brat Zbigniew skończył politechnikę we Lwowie, a młodszy Zygmunt filologię polską. Obaj wyjechali do Anglii.
Pani Irena zostawiła po sobie wartościową spuściznę: swoje wspomnienia zapisane barwnym językiem, okraszone fotografiami i własnymi spostrzeżeniami.
Zdzisława
Irena
Dziękuję rodzinie za podzielenie się z nami tym skarbem. Oto kolejny fragment wspomnień:
Wesołe i beztroskie to były czasy. Chodziło się cała bandą- grandą z gitarami na dalekie spacery i wycieczki. A było co oglądać i zwiedzać.
Dzidzia na pływalni
Irenka w pianach Prutu
Okolice Horodenki były piękne i ciekawe, jak np. szlak starych, dziwnych pieczar podziemnych. Niedaleko , bo w odległości 4 km przebiegała granica rumuńska, blisko tez było do Dniestru i sławnych Zaleszczyk, zwanych „ polskim Meranem”.
Z powodu ciepłego klimatu był to znany kurort, ze wspaniałymi plazami nad Dniestrem, a także było to dobre miejsce do uprawy winorośli, a co roku urządzano tam ogólnopolskie świeto winobrania.
Sama Horodenka miała też cieple źródła lecznicze. Tuz obok naszego domu jedno z takich ciepłych źródeł zostało obudowane- zrobiono tam pralnię, „cieplicę” – z której korzystali wszyscy wokół.
Zaraz za naszym ogrodem płynęła rzeczka, nawet nie pamiętam jej nazwy. Zbadano, że woda jej ma właściwości lecznicze i zbudowano w nurcie tej rzeczki piękną, nowoczesną pływalnię, z której mogliśmy korzystać przez cały dzień.
W czasie wakacyjnych upałów nie wyłaziliśmy prawie z wody. Były tam tez place do gimnastyki, trampoliny.
Cała rodzina- nawet mała Dzidzia – zdobyła umiejętność pływania, a Mama wciąż nam przez Jurcia przysyłała „wałówę”- kotlety jeszcze gorące i przepyszne, zimne zsiadłe mleko- tzw. „podśmietanie”
pływalnia i plac do gimnastyki
Horodenka leżała w krainie zwanej Pokucie. Był to kraj pszenicy, buraka cukrowego, kukurydzy i mamałygi. W latach międzywojennych zajmował na wschodzie obszary miedzy Dniestrem i Zbruczem z miastami Kołomyja, Horodecką, Zaleszczykami i Śniatyczem- a na zachodzie rejon podgórski w dorzeczu Prutu i Czeremoszu, aż po łańcuch Karpat Wschodnich, o kraju tym śpiewaliśmy:
Tam szum Prutu , Czeremoszu
Hucułom przygrywa
A ochocza kołomyjka
Do tańca przygrywa
Wschodnia część, jako przedłużenie Podola miała żyzne czarnoziemy, poprzecinane dopływami Dniestru, które żłobiły piękne jary, zarośnięte tarniną, głogiem, leszczyną, czy piękna kaliną.
Zachodnia część Pokucia – kraj podgórski, przechodzący w rozległe, zielone połoniny- miał ziemię ubogą, a jej mieszkańcy Huculi trudnili się przeważnie wypasem owiec.
Hucuł z kobzą
Hucułka z fajką
Wyrabiano tu tez kilimy (sławne kilimy z Kosowa), włochacze, liżniki. Stąd też pochodziły piękne wyroby z drewna: kasetki i talerze inkrustowane kolorowym drewnem, nabijane koralikami i miedzianym drutem. Piękne tez były wyroby ze skóry, futra i kożuszki zdobione kolorową wełną, śliczne hafty i serwety.
Huculi na targu
W ostatniej klasie szkoły opanował nas szał tańca i piosenki. Ćwiczyliśmy modne tanga, fokstroty, shimmy i rumbę- tańczyliśmy przy lada okazji i gdzie się dało. Modne stały się tzw. pikniki, tj. zabawy towarzyskie połączone z wycieczką np. do Strzylcza, do majątku Wartanowiczów, lub do Potoczysk- nad Dniestr.
Śpiewaliśmy przy tym wszystkie stare i nowe piosenki, poznawane z płyt i filmów, na które uczęszczaliśmy gromadnie. Zdarzały się nawet zbiorowe wagary, za które trzeba było potem pokutować , ale wspominało się je długo.
A gdy zakwitły kasztany w 1931 roku nadszedł czas matury, która przyszła i poszła bez specjalnych problemów, chociaż była wielkim przeżyciem. 17 letniej „kozie” zdawało się, że już naprawdę jest dorosła. Obcięłam nawet swoje piękne warkocze, bo przecież były takie „dziecinne” i niemodne.
Maturzyści z roku szkolnego 1930/31 w Horodence
Nasuwa się pewna refleksja- boiska „Orliki” to jednak nie wymysł ostatnich lat.
Okazuje się, że przed wojną, w II RP również kładziono duży nacisk na sport, na dostępność do pływalni, budowano „ place do gimnastyki” otwarte dla wszystkich, nawet w małych miejscowościach. Kontynuujmy tę tradycję, wychowujmy zdrowe społeczeństwo.
Na tym na razie kończymy wędrówkę w odległe czasy i miejsca. Powrócę jeszcze do tych wspomnień przy innej okazji.
Tymczasem zachęcam też do wędrówek po Ukrainie w telewizji, razem z Przemkiem Kossakowskim i jego ekipą
W artykule wykorzystałam zdjęcia z archiwum rodzinnego Pani Zdzisławy , a także widokówkę z miasta ze strony: http://www.genealogia.okiem.pl/foto2/displayimage.php?pid=6840
Mieszkali w majątku Gołaszewskich, a potem zamieszkali w Horodence. Ojciec Zdzisławy był zacnym, wykształconym człowiekiem. Skończył Akademię Rolniczą w Dublanach, co w tamtych czasach nie było dostępne dla wszystkich.
W Toustobabach był administratorem, co było bardzo odpowiedzialną i dobrze płatną funkcją- zarządzał majątkiem rodziny Gołaszewskich. Natomiast po przeniesieniu się do miasta- Horodenki objął posadę kasjera i gorzelnianego w majątkach Lubomirskich, co też było dobrą funkcją zważywszy na wielkość tego majątku.
Jego żoną była Maria, zwania przez niego Maniusią. Mieli wiele dzieci, ale przeżyło tylko siedmioro. Dzidzia- Zdzisława miała 11 lat gdy zaczęła się II wojna światowa, zaś jej starsza siostra Irenka urodziła się jeszcze przed I wojną światową.
Mieszkali w pięknym domu z dużym ogrodem. Rodzina żyła w dostatku , a dzieci mogły się kształcić. Gdy były młodsze to przychodził do niech nauczyciel do domu, a potem wożono je do szkół bryczką.
Szkolni koledzy, koleżanki i nauczyciele
Oprócz opowieści Pani Dzidki zapoznałam się też ze wspomnieniami spisanymi przez jej starszą siostrę Irenkę, która w 1931 roku zdawała maturę, a potem, po skończeniu szkoły pedagogicznej została nauczycielką. Obejrzałam tez album rodzinny, z którego kilka zdjęć tu udostępniam. Przytoczę tu fragmenty dotyczące beztroskich lat w miasteczku niedaleko rumuńskiej granicy:
Horodenka- leżaca w urodzajnej części Pokucia była siedzibą administracji majątków księcia Lubomirskiego. Był to duży ośrodek rolniczy- klucz składał się z 4 wsi, miał wiele hektarów żyznej gleby, cukrownię, młyny i gorzelnie.
Administracja zatrudniała wielu pracowników: głównym dyrektorem był p. Starzewski, wicedyr. p. Lewandowski, rządcą p. Jan Skawina, buchalterami pani i pan Beischerowie , kasjerem i gorzelnikiem nasz Ojciec. Prócz tego było kilku ekonomów i młodych praktykantów. Książę pan nie przyjeżdżał tu nigdy, przeważnie siedział za granicą.
Robotnicy rolni rekrutowali się tu z Ukraińców czy Mazurów, a na czas żniw i zbiorów sprowadzano pracowników sezonowych z okolic Krakowa lub Hucułów z Kosowa, Kut, czy Nadwornej.
Horodenka - gmach Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół"
Pani Zdzisława była wtedy jeszcze dzieckiem, wiec czasy przedwojenne wspomina tylko ogólnie, jako okres szczęśliwego życia w rodzinie, miłości i dostatku. Wspominała swoich braci i siostry, cieszyła się z ich późniejszych sukcesów i studiów.
Brat Zbigniew skończył politechnikę we Lwowie, a młodszy Zygmunt filologię polską. Obaj wyjechali do Anglii.
Pani Irena zostawiła po sobie wartościową spuściznę: swoje wspomnienia zapisane barwnym językiem, okraszone fotografiami i własnymi spostrzeżeniami.
Zdzisława
Irena
Dziękuję rodzinie za podzielenie się z nami tym skarbem. Oto kolejny fragment wspomnień:
Wesołe i beztroskie to były czasy. Chodziło się cała bandą- grandą z gitarami na dalekie spacery i wycieczki. A było co oglądać i zwiedzać.
Dzidzia na pływalni
Irenka w pianach Prutu
Okolice Horodenki były piękne i ciekawe, jak np. szlak starych, dziwnych pieczar podziemnych. Niedaleko , bo w odległości 4 km przebiegała granica rumuńska, blisko tez było do Dniestru i sławnych Zaleszczyk, zwanych „ polskim Meranem”.
Z powodu ciepłego klimatu był to znany kurort, ze wspaniałymi plazami nad Dniestrem, a także było to dobre miejsce do uprawy winorośli, a co roku urządzano tam ogólnopolskie świeto winobrania.
Sama Horodenka miała też cieple źródła lecznicze. Tuz obok naszego domu jedno z takich ciepłych źródeł zostało obudowane- zrobiono tam pralnię, „cieplicę” – z której korzystali wszyscy wokół.
Zaraz za naszym ogrodem płynęła rzeczka, nawet nie pamiętam jej nazwy. Zbadano, że woda jej ma właściwości lecznicze i zbudowano w nurcie tej rzeczki piękną, nowoczesną pływalnię, z której mogliśmy korzystać przez cały dzień.
W czasie wakacyjnych upałów nie wyłaziliśmy prawie z wody. Były tam tez place do gimnastyki, trampoliny.
Cała rodzina- nawet mała Dzidzia – zdobyła umiejętność pływania, a Mama wciąż nam przez Jurcia przysyłała „wałówę”- kotlety jeszcze gorące i przepyszne, zimne zsiadłe mleko- tzw. „podśmietanie”
pływalnia i plac do gimnastyki
Horodenka leżała w krainie zwanej Pokucie. Był to kraj pszenicy, buraka cukrowego, kukurydzy i mamałygi. W latach międzywojennych zajmował na wschodzie obszary miedzy Dniestrem i Zbruczem z miastami Kołomyja, Horodecką, Zaleszczykami i Śniatyczem- a na zachodzie rejon podgórski w dorzeczu Prutu i Czeremoszu, aż po łańcuch Karpat Wschodnich, o kraju tym śpiewaliśmy:
Tam szum Prutu , Czeremoszu
Hucułom przygrywa
A ochocza kołomyjka
Do tańca przygrywa
Wschodnia część, jako przedłużenie Podola miała żyzne czarnoziemy, poprzecinane dopływami Dniestru, które żłobiły piękne jary, zarośnięte tarniną, głogiem, leszczyną, czy piękna kaliną.
Zachodnia część Pokucia – kraj podgórski, przechodzący w rozległe, zielone połoniny- miał ziemię ubogą, a jej mieszkańcy Huculi trudnili się przeważnie wypasem owiec.
Hucuł z kobzą
Hucułka z fajką
Wyrabiano tu tez kilimy (sławne kilimy z Kosowa), włochacze, liżniki. Stąd też pochodziły piękne wyroby z drewna: kasetki i talerze inkrustowane kolorowym drewnem, nabijane koralikami i miedzianym drutem. Piękne tez były wyroby ze skóry, futra i kożuszki zdobione kolorową wełną, śliczne hafty i serwety.
Huculi na targu
W ostatniej klasie szkoły opanował nas szał tańca i piosenki. Ćwiczyliśmy modne tanga, fokstroty, shimmy i rumbę- tańczyliśmy przy lada okazji i gdzie się dało. Modne stały się tzw. pikniki, tj. zabawy towarzyskie połączone z wycieczką np. do Strzylcza, do majątku Wartanowiczów, lub do Potoczysk- nad Dniestr.
Śpiewaliśmy przy tym wszystkie stare i nowe piosenki, poznawane z płyt i filmów, na które uczęszczaliśmy gromadnie. Zdarzały się nawet zbiorowe wagary, za które trzeba było potem pokutować , ale wspominało się je długo.
A gdy zakwitły kasztany w 1931 roku nadszedł czas matury, która przyszła i poszła bez specjalnych problemów, chociaż była wielkim przeżyciem. 17 letniej „kozie” zdawało się, że już naprawdę jest dorosła. Obcięłam nawet swoje piękne warkocze, bo przecież były takie „dziecinne” i niemodne.
Maturzyści z roku szkolnego 1930/31 w Horodence
Nasuwa się pewna refleksja- boiska „Orliki” to jednak nie wymysł ostatnich lat.
Okazuje się, że przed wojną, w II RP również kładziono duży nacisk na sport, na dostępność do pływalni, budowano „ place do gimnastyki” otwarte dla wszystkich, nawet w małych miejscowościach. Kontynuujmy tę tradycję, wychowujmy zdrowe społeczeństwo.
Na tym na razie kończymy wędrówkę w odległe czasy i miejsca. Powrócę jeszcze do tych wspomnień przy innej okazji.
Tymczasem zachęcam też do wędrówek po Ukrainie w telewizji, razem z Przemkiem Kossakowskim i jego ekipą
W artykule wykorzystałam zdjęcia z archiwum rodzinnego Pani Zdzisławy , a także widokówkę z miasta ze strony: http://www.genealogia.okiem.pl/foto2/displayimage.php?pid=6840
Artykuł przeczytano 7911 razy