JAJKO - SYMBOL ŻYCIA I… UKRAIŃSKIEJ POMOCY
Anna Małgorzata Budzińska
Święta Wielkanocne.
Oprócz religijnych rozważań nasuwają mi się i inne refleksje.
Wielkanoc 1943 roku w Janowej Dolinie i opowieści o tym mojej babci i mamy… spalona wioska…rzeź… okrucieństwo bandy ukraińskiej. Nie ma miejsca na Święconkę, na wielkanocne jajko…Śmierć!
Święta Wielkanocne.
Oprócz religijnych rozważań nasuwają mi się i inne refleksje.
Wielkanoc 1943 roku w Janowej Dolinie i opowieści o tym mojej babci i mamy… spalona wioska…rzeź… okrucieństwo bandy ukraińskiej. Nie ma miejsca na Święconkę, na wielkanocne jajko…Śmierć!
-Jajko dzisiaj- szeroki wybór możliwości kupna- fermowe, ściółkowe, ekologiczne,. zielononóżki i inne cuda- tylko wybierać, a i ceny mniej lub bardziej przystępne.
- Zbliża się Wielkanoc, a więc w kobiecych pismach pojawi się moc przepisów- jajka malowane, w koszulkach, faszerowane i inne. Na łamach tych gazet odżyje także coroczna dyskusja- czy jajko to źródło cennych substancji, symbol życia, czy też zdradliwa „bomba cholesterolowa”?
-Wspominam także rok 1982. Mój synek tak lubi jajka! W sklepach pustki. Jestem w zaawansowanej ciąży. Właśnie do naszego sklepu „rzucili” jajka. Ucieszona staję w kolejce „dla uprzywilejowanych”. Wiem, że „dają” po 10 sztuk. W wózku wierci się synek.
Uspokajam go: -Zaraz ci kupię jajka.
-Oooo jajo! – woła uradowany
Zbliżamy się do lady, już tylko dwie osoby przede mną, już jedna. I nagle cios! Koniec jajek!
Zabrakło właśnie dla mnie. Nie wytrzymuję. Po policzkach toczą się rzęsiste łzy, szloch nie da się opanować… Teraz wyśmiejecie mnie- płacz z powodu głupich jajek? Tak, ja też się teraz śmieję, ale wtedy…
- No i ostatnia, najważniejsza refleksja „jajkowa”. Przenieśmy się w odległe czasy na Kresy, do małej wioski Krzywin. Opowiada mi o tym Lusia- dzisiaj już ponad osiemdziesięcioletnia kobieta. Opowiadając ma na przemian- wyraz rozmarzenia na twarzy, ściśnięte bólem czoło i zaszklone wzruszeniem oczy.
Obrazy wspomnień przeplatają się- rodzice, dzieciństwo, duże gospodarstwo, ucieczka, aresztowanie ojca, straszny głód, poniżanie, strach, głód, głód, głód i ...wujek Omelko. Dobry „wujek” o złotym sercu, człowiek który im ukradkiem pomagał. Zacznijmy jednak od rysu historycznego.
Ten rok był tragiczny w późniejszych skutkach dla wielu polskich, a także ukraińskich rodzin. Wtedy to na mocy traktatu między Polską a Rosją i Ukrainą ustalone zostały nowe granice. Poniżej przytaczam fragment tego traktatu i mapkę z czerwoną kreską- nową granicą.
Rodzina Lusi mieszkała w Niecieszynie (na mapce Neteszina). Wtedy to była mała wieś, a teraz stoi tam elektrownia atomowa.
1921 marzec 18, Ryga
Artykuł I
Obie Układające się Strony oświadczają, że stan wojny pomiędzy nimi ustaje.
Artykuł II
Obie Układające się Strony, zgodnie z zasadą stanowienia narodów o sobie, uznają niepodległość Ukrainy i Białorusi oraz zgadzają się i postanawiają, że wschodnią granicę Polski, a, więc granicą między Polską z jednej a Rosją, i Białorusią i Ukrainą z drugiej strony, stanowi linia: (….) – tu następuje opis tej linii, a potem dołączono też mapkę, której fragment przedstawiam:
Źródło:Dz. Ust. R. P. 1921, Nr 49, poz. 300.
http://www.dws-xip.pl/Dane/traktat.html
Ojciec Lusi miał duże gospodarstwo z kuźnią, stolarnią i polami. Był dobrym rzemieślnikiem, a gospodarował razem z żoną Marią. Piotr i Maria mieszkali tam wraz z całą rodziną aż do 1935 roku. Był to rozległy majątek, ich ziemie sięgały daleko- aż za Wilbowno. Mieli 6 dzieci.
Tak więc granica podzieliła majątek na dwie części. Większość pól pozostała po polskiej stronie ale zabudowania, dom i gospodarstwo po „tamtej”. To zrozumiałe, że rodzice Lusi mimo, że byli Polakami zostali po stronie ukraińskiej- tam gdzie był od pokoleń ich dom i ojcowizna.
Wkrótce jednak zaczęto ich nazywać pogardliwie kułakami. W tej wsi byli tylko jedną z pięciu polskich rodzin.
Zawistni sąsiedzi zaczęli spoglądać na nich niechętnie, bogactwo kłuło w oczy, a polskie pochodzenie zaczęło być źle widziane. Władza tępiła kułaków. Najpierw zabrali im pola, zwierzęta i las, ale zostawili dwa konie, krowę i dom z ogrodem.
Majątek przyłączyli do kołchozu Winnickaja Obłast. Szły złe wieści o takich jak Piotr- nie było się co łudzić- prędzej czy później zabiorą im wszystko.
Dziadek dostał przeciek od władz, że niedługo mają się i do niego dobrać. Nie było co zwlekać. W ostatniej chwili sprzedał dom w Niecieszynie i kupił pól domu po diaku w niedalekim Krzywinie (Kriwin).
Dzielili ten dom z jeszcze jedną rodziną, był to dom przy cerkwi. Dziadek pracował w depo- na kolei. Dzięki temu mieli działki kolejowe- ogród okopowy i kawałek pola na zboże. Mieszkali w Krzywinie od 1935 roku. Ich majątek się niemożebnie skurczył, ale dzięki pracowitości umieli sobie i tu poradzić.
Niestety przyszła pamiętna noc 17 października 1937 roku. Dom otoczyło NKWD i zaczęła się całonocna rewizja. Przekopali wszystkie zakamarki, wywalali wszystko na środek pokoju- książki, bielizna, sztućce, bibeloty- wszystko na jednej kupie, przejrzeli każdy papierek.
Oskarżyli dziadka o szpiegostwo na rzecz Polski. To był tylko pretekst. Ktoś z sąsiadów zadenuncjował niesłusznie dziadka do władz. NKWD aresztowało Piotra jako szpiega- spiona i wroga ludu.
Aresztowanie to miało związek z ówczesnym puczem Jegorowa. Była to walka o władzę i pokazowe akcje. Aresztowali ludzi w sile wieku, którzy niby mieli się przeciwstawiać władzy. Byli to nie tylko Polacy, ale i Ukraińcy.
Maria została sama z gromadką dzieci. Zaraz po aresztowaniu Piotra zabrali im ten mały ogród i poletko, które dawały pożywienie. Przyszedł przednówek i zaczął się głód. Marii nie chcieli przyjąć do kołchozu, bo była wrogiem narodu. Czasami prała bieliznę w szpitalu, czasami pomagała jej żydowska rodzina Paszkowskich. Mieli oni sklep i restaurację i czasem dawali jej bieliznę do prania a także coś do jedzenia.
Maria chwytała się każdej dorywczej pracy. Wstawała o 4 rano i paliła w szkole w piecach. Nosiła ciężkie wiadra węgla i cieszyła się, że może to robić.
Dużą pomoc i serce okazywała im ukraińska rodzina – Nadieżda i Omelko. To byli bardzo dobrzy ludzie. Dzieci Marii mówiły do nich „ciociu” i „wujku”. Nie mieli własnych dzieci i jak mogli pomagali przetrwać polskiej rodzinie.
Po prostu byli ludźmi, chrześcijanami i Sprawiedliwymi…. Nie zważali na niechęć i wrogość innych sąsiadów, nie zważali na zagrożenie od władz- pomoc „wrogom ludu” była karalna. Robili to co im serca dyktowały. Nie mogli afiszować się ze swą pomocą, robili to skrycie i po cichu, ale skutecznie- nie pozwolili umrzeć z głodu Marii z dziećmi, choć byli dla nich obcymi ludźmi i to innej narodowości.
Lusia wspomina taki obrazek: Wraca zziębnięta z odległej szkoły a tu dom zamknięty. Mama pewnie znów poszła gdzieś do pracy.
Siadła Lusia na progu i czeka. Zimno, głodno i czas się dłuży. Przychodzi diadia Omelko i mówi:
- Pewnieś głodna? – i nie czekając na odpowiedź wciska jej do ręki grubą pajdę chleba suto obłożoną, a do drugiej ręki kubek z gorącym mlekiem. I znika. Co za uczta! Do dziś Lusi śmieją się oczy na to wspomnienie. Takich szczęśliwych wspomnień jest więcej.
Znajomi Ukraińcy oddali też Marii po cichu pół swojego ogrodu, żeby miała choć mały skrawek na ziemniaki i warzywa dla dzieci, bo jej działka nie przysługiwała. Wrogom narodu nic nie przysługiwało.
Dopiero później przyjęto Marię do kołchozu. Praca w kołchozie była niemożebnie ciężka, zwłaszcza dla kobiety. Maria nie pracowała na roli, a przy wyrębie i karczowaniu lasu. Ścinała olchę. To było mokre, trudne do wycinania drzewo.
Babcia zaciskała zęby i wytrwale pracowała ciesząc się, że ma pracę. Brygadierzy Marię lubili, bo nigdy nie odmawiała najcięższych robót, zawsze milczała, nie skarżyła się- spuszczała głowę i wykonywała polecenia. Ileż upokorzeń musiała znieść w milczeniu, by jej rodzina mogła przetrwać!
A stawiać się nie mogła, bo była przecież wrogiem narodu! Może i była wrogiem dla ich władz, ale na szczęście nie dla narodu polskiego ani ukraińskiego. Byli dobrymi Polakami, a przecież i dla Ukraińców nie byli wrogami.
Po prostu chcieli normalnie żyć na swojej ziemi, a niestety, nie dało się. Pracowała od świtu do nocy, ponad swoje siły, ale miała tyle wewnętrznej wytrzymałości, że przetrwała.
W zimie często wracała z lasu z odmrożonymi palcami. Miała na to świetne lekarstwo. Nakładała na palce kawałki kiszonych ogórków- jak duże naparstki. Podobno pomagało.
Przeskoczmy znów w nasze czasy, do Wrocławia. Lata osiemdziesiąte. Maria jest już stara i schorowana. Opiekuje się nią córka Anna.
Ciocia Ania i babcia Maria idą razem. Ciocia się odzywa:
-Mamo podnieś głowę.
-Daj spokój- odpowiada babcia
-Mamo, czemu zawsze chodzisz ze spuszczoną głową?
-Żona wroga ludu nie może nosić wysoko głowy, nie może patrzeć ludziom w oczy. - i drepcze dalej z głową schowaną między ramionami, patrząc w ziemię.
Tak, to babcia Maria. Nie mogła się pozbyć tego przyzwyczajenia. Ona- niemal heroina, wychowująca sama szóstkę dzieci, ona- która przeszła przez piekło sowietów, wojny i powojennej drogi do socjalizmu- nie potrafi chodzić wyprostowana, z głową uniesioną do góry!. A powinna. To, co ona dokonała dla swoich dzieci upoważnia ją do tego, a nawet predestynuje. Nie ona jedna to zniosła. Nasze matki- Polki taki już miały los. Wyrośliśmy z pokolenia matek-babek- Polek.
To one uratowały naszych rodziców- swoje dzieci przed zagładą, lub głodową śmiercią. Udawało im się to z pomocą Bożą i życzliwych ludzi- Sprawiedliwych. Oddajmy im cześć, nie zapomnijmy o dobrych Ukraińcach. Ratowali od głodu- ratowali też życie. Brzmi to patetycznie, ale tak było. Dziadkowie wojowali, ginęli, walczyli za sprawę, - a matki z dobrymi ludźmi walczyły o byt dla swoich dzieci. Bez nich nie byłoby nas. Tak też było z babcią Marią.
Choć mieli życzliwych i dobrych ludzi obok siebie, to jednak nie brakło też szubrawców i donosicieli. Często inni sąsiedzi podsłuchiwali pod oknami, czy czasem nie mówią w domu po polsku, bo to było zakazane. Musieli się więc nauczyć używać języka ukraińskiego nawet do rozmów w domu, a po polsku rozmawiali po cichu, skrycie.
Schylona głowa, schodzenie ludziom z oczu, skrytość, wytrwałość, znoszenie upokorzeń, zatracenie własnego „ja”, ciężka praca, walka z wyjącym w sercu strachem- to wszystko dla dzieci, to wszystko to sztuka dostosowywania się by przetrwać.
Maria musiała to opanować do perfekcji. Jej mąż został przez sowietów aresztowany, wywieziony na Sybir jako „ wróg narodu” .
Oskarżyli go o zdradę, o szpiegostwo i skazali na najcięższe katorgi. Zginął w więzieniu w Magnitogorsku. Rodzina dowiedziała się o tym dopiero po wojnie.
Hmmm… znów się rozgadałam. A miało być tylko o jajku ☺ Spytacie:
- A gdzie jajko w tej ostatniej historii?- słusznie!
Będzie więc i jajko, a raczej cała fura jajek.
Wróćmy do Krzywina- Kriwina. Jest Wielkanoc. Biedna Wielkanoc dla Marii i jej dzieci. Przedwiośnie i głód. Straszny, śmiertelny głód.
Był taki zwyczaj w tamtych stronach, ze w te Święta robiło się wojny na jajka. Każdy wybierał jedno najlepsze, najsolidniejsze jajko ugotowane na twardo i stawał do pojedynku z innymi- trzaskało się czubkami jaj i to jajko które przetrwało nie potłuczone wygrywało, a właściciel zabierał to zwyciężone, stłuczone. W ten sposób można było się wzbogacić jajkowo, lub wszystkie przegrać.
Lusia wyszła markotna przed dom. Spotkała wujka Omelko.
-Bijesz się ze mną na jajka? – spytał wesoło
-Nie mam jajka- odpowiedziała wstydliwie, spuszczając głowę.
-Co za problem, dam ci jedno, ale tylko jedno- stwierdził „wujek”
. No i stanął z nią do walki na jajka. Co ich jajka się zderzą to Lusia wygrywa i dostaje stłuczone jajko.
Walczyli tak długo aż Lusia wygrała mnóstwo jajek. Dziecko nie posiadało się ze szczęścia, a wujek Omelko dobrotliwie się śmiał. Potrafił pomagać dyskretnie, nawet dla nich samych. Lusia nie miała jak zanieść do domu tych jajek. Od razu znalazł się i na to sposób- ciocia Nadieżda dała jej worek na jajka.
Ale co to był za worek! Po prostu płótno! Piękne płócienko. Maria uszyła jej potem z niego sukienkę.
Tak więc byli wkoło również bardzo życzliwi i dobrzy ludzie. Pomogli im przetrwać najgorszy czas. A o wujku Omelko i cioci Nadieżdy rodzina nigdy nie zapomniała.
Stoisko w Hali Strzegomskiej
- Zbliża się Wielkanoc, a więc w kobiecych pismach pojawi się moc przepisów- jajka malowane, w koszulkach, faszerowane i inne. Na łamach tych gazet odżyje także coroczna dyskusja- czy jajko to źródło cennych substancji, symbol życia, czy też zdradliwa „bomba cholesterolowa”?
-Wspominam także rok 1982. Mój synek tak lubi jajka! W sklepach pustki. Jestem w zaawansowanej ciąży. Właśnie do naszego sklepu „rzucili” jajka. Ucieszona staję w kolejce „dla uprzywilejowanych”. Wiem, że „dają” po 10 sztuk. W wózku wierci się synek.
Uspokajam go: -Zaraz ci kupię jajka.
-Oooo jajo! – woła uradowany
Zbliżamy się do lady, już tylko dwie osoby przede mną, już jedna. I nagle cios! Koniec jajek!
Zabrakło właśnie dla mnie. Nie wytrzymuję. Po policzkach toczą się rzęsiste łzy, szloch nie da się opanować… Teraz wyśmiejecie mnie- płacz z powodu głupich jajek? Tak, ja też się teraz śmieję, ale wtedy…
- No i ostatnia, najważniejsza refleksja „jajkowa”. Przenieśmy się w odległe czasy na Kresy, do małej wioski Krzywin. Opowiada mi o tym Lusia- dzisiaj już ponad osiemdziesięcioletnia kobieta. Opowiadając ma na przemian- wyraz rozmarzenia na twarzy, ściśnięte bólem czoło i zaszklone wzruszeniem oczy.
Obrazy wspomnień przeplatają się- rodzice, dzieciństwo, duże gospodarstwo, ucieczka, aresztowanie ojca, straszny głód, poniżanie, strach, głód, głód, głód i ...wujek Omelko. Dobry „wujek” o złotym sercu, człowiek który im ukradkiem pomagał. Zacznijmy jednak od rysu historycznego.
Rok 1921.
Ten rok był tragiczny w późniejszych skutkach dla wielu polskich, a także ukraińskich rodzin. Wtedy to na mocy traktatu między Polską a Rosją i Ukrainą ustalone zostały nowe granice. Poniżej przytaczam fragment tego traktatu i mapkę z czerwoną kreską- nową granicą.
Rodzina Lusi mieszkała w Niecieszynie (na mapce Neteszina). Wtedy to była mała wieś, a teraz stoi tam elektrownia atomowa.
1921 marzec 18, Ryga
Traktat pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą
Polska z jednej a Rosja i Ukraina z drugiej strony, powodowane pragnieniem położenia kresu wynikłej między nimi wojnie i dążąc do zawarcia, na podstawie podpisanej w Rydze dnia 12 października 1920 raku Umowy o przedwstępnych warunkach pokoju, ostatecznego, trwałego, honorowego i na wzajemnym porozumieniu opartego pokoju, postanowiły wszcząć rokowania pokojowe…Artykuł I
Obie Układające się Strony oświadczają, że stan wojny pomiędzy nimi ustaje.
Artykuł II
Obie Układające się Strony, zgodnie z zasadą stanowienia narodów o sobie, uznają niepodległość Ukrainy i Białorusi oraz zgadzają się i postanawiają, że wschodnią granicę Polski, a, więc granicą między Polską z jednej a Rosją, i Białorusią i Ukrainą z drugiej strony, stanowi linia: (….) – tu następuje opis tej linii, a potem dołączono też mapkę, której fragment przedstawiam:
Źródło:Dz. Ust. R. P. 1921, Nr 49, poz. 300.
http://www.dws-xip.pl/Dane/traktat.html
Ojciec Lusi miał duże gospodarstwo z kuźnią, stolarnią i polami. Był dobrym rzemieślnikiem, a gospodarował razem z żoną Marią. Piotr i Maria mieszkali tam wraz z całą rodziną aż do 1935 roku. Był to rozległy majątek, ich ziemie sięgały daleko- aż za Wilbowno. Mieli 6 dzieci.
Maria i Piotr w Neteszynie
Tak więc granica podzieliła majątek na dwie części. Większość pól pozostała po polskiej stronie ale zabudowania, dom i gospodarstwo po „tamtej”. To zrozumiałe, że rodzice Lusi mimo, że byli Polakami zostali po stronie ukraińskiej- tam gdzie był od pokoleń ich dom i ojcowizna.
Wkrótce jednak zaczęto ich nazywać pogardliwie kułakami. W tej wsi byli tylko jedną z pięciu polskich rodzin.
Zawistni sąsiedzi zaczęli spoglądać na nich niechętnie, bogactwo kłuło w oczy, a polskie pochodzenie zaczęło być źle widziane. Władza tępiła kułaków. Najpierw zabrali im pola, zwierzęta i las, ale zostawili dwa konie, krowę i dom z ogrodem.
Majątek przyłączyli do kołchozu Winnickaja Obłast. Szły złe wieści o takich jak Piotr- nie było się co łudzić- prędzej czy później zabiorą im wszystko.
Dziadek dostał przeciek od władz, że niedługo mają się i do niego dobrać. Nie było co zwlekać. W ostatniej chwili sprzedał dom w Niecieszynie i kupił pól domu po diaku w niedalekim Krzywinie (Kriwin).
Dzielili ten dom z jeszcze jedną rodziną, był to dom przy cerkwi. Dziadek pracował w depo- na kolei. Dzięki temu mieli działki kolejowe- ogród okopowy i kawałek pola na zboże. Mieszkali w Krzywinie od 1935 roku. Ich majątek się niemożebnie skurczył, ale dzięki pracowitości umieli sobie i tu poradzić.
Niestety przyszła pamiętna noc 17 października 1937 roku. Dom otoczyło NKWD i zaczęła się całonocna rewizja. Przekopali wszystkie zakamarki, wywalali wszystko na środek pokoju- książki, bielizna, sztućce, bibeloty- wszystko na jednej kupie, przejrzeli każdy papierek.
Oskarżyli dziadka o szpiegostwo na rzecz Polski. To był tylko pretekst. Ktoś z sąsiadów zadenuncjował niesłusznie dziadka do władz. NKWD aresztowało Piotra jako szpiega- spiona i wroga ludu.
Aresztowanie to miało związek z ówczesnym puczem Jegorowa. Była to walka o władzę i pokazowe akcje. Aresztowali ludzi w sile wieku, którzy niby mieli się przeciwstawiać władzy. Byli to nie tylko Polacy, ale i Ukraińcy.
Maria została sama z gromadką dzieci. Zaraz po aresztowaniu Piotra zabrali im ten mały ogród i poletko, które dawały pożywienie. Przyszedł przednówek i zaczął się głód. Marii nie chcieli przyjąć do kołchozu, bo była wrogiem narodu. Czasami prała bieliznę w szpitalu, czasami pomagała jej żydowska rodzina Paszkowskich. Mieli oni sklep i restaurację i czasem dawali jej bieliznę do prania a także coś do jedzenia.
Maria chwytała się każdej dorywczej pracy. Wstawała o 4 rano i paliła w szkole w piecach. Nosiła ciężkie wiadra węgla i cieszyła się, że może to robić.
Dużą pomoc i serce okazywała im ukraińska rodzina – Nadieżda i Omelko. To byli bardzo dobrzy ludzie. Dzieci Marii mówiły do nich „ciociu” i „wujku”. Nie mieli własnych dzieci i jak mogli pomagali przetrwać polskiej rodzinie.
Po prostu byli ludźmi, chrześcijanami i Sprawiedliwymi…. Nie zważali na niechęć i wrogość innych sąsiadów, nie zważali na zagrożenie od władz- pomoc „wrogom ludu” była karalna. Robili to co im serca dyktowały. Nie mogli afiszować się ze swą pomocą, robili to skrycie i po cichu, ale skutecznie- nie pozwolili umrzeć z głodu Marii z dziećmi, choć byli dla nich obcymi ludźmi i to innej narodowości.
Lusia wspomina taki obrazek: Wraca zziębnięta z odległej szkoły a tu dom zamknięty. Mama pewnie znów poszła gdzieś do pracy.
Siadła Lusia na progu i czeka. Zimno, głodno i czas się dłuży. Przychodzi diadia Omelko i mówi:
- Pewnieś głodna? – i nie czekając na odpowiedź wciska jej do ręki grubą pajdę chleba suto obłożoną, a do drugiej ręki kubek z gorącym mlekiem. I znika. Co za uczta! Do dziś Lusi śmieją się oczy na to wspomnienie. Takich szczęśliwych wspomnień jest więcej.
Lusia- Welina dzisiaj
Znajomi Ukraińcy oddali też Marii po cichu pół swojego ogrodu, żeby miała choć mały skrawek na ziemniaki i warzywa dla dzieci, bo jej działka nie przysługiwała. Wrogom narodu nic nie przysługiwało.
Dopiero później przyjęto Marię do kołchozu. Praca w kołchozie była niemożebnie ciężka, zwłaszcza dla kobiety. Maria nie pracowała na roli, a przy wyrębie i karczowaniu lasu. Ścinała olchę. To było mokre, trudne do wycinania drzewo.
Babcia zaciskała zęby i wytrwale pracowała ciesząc się, że ma pracę. Brygadierzy Marię lubili, bo nigdy nie odmawiała najcięższych robót, zawsze milczała, nie skarżyła się- spuszczała głowę i wykonywała polecenia. Ileż upokorzeń musiała znieść w milczeniu, by jej rodzina mogła przetrwać!
A stawiać się nie mogła, bo była przecież wrogiem narodu! Może i była wrogiem dla ich władz, ale na szczęście nie dla narodu polskiego ani ukraińskiego. Byli dobrymi Polakami, a przecież i dla Ukraińców nie byli wrogami.
Po prostu chcieli normalnie żyć na swojej ziemi, a niestety, nie dało się. Pracowała od świtu do nocy, ponad swoje siły, ale miała tyle wewnętrznej wytrzymałości, że przetrwała.
W zimie często wracała z lasu z odmrożonymi palcami. Miała na to świetne lekarstwo. Nakładała na palce kawałki kiszonych ogórków- jak duże naparstki. Podobno pomagało.
Przeskoczmy znów w nasze czasy, do Wrocławia. Lata osiemdziesiąte. Maria jest już stara i schorowana. Opiekuje się nią córka Anna.
Ciocia Ania i babcia Maria idą razem. Ciocia się odzywa:
-Mamo podnieś głowę.
-Daj spokój- odpowiada babcia
-Mamo, czemu zawsze chodzisz ze spuszczoną głową?
-Żona wroga ludu nie może nosić wysoko głowy, nie może patrzeć ludziom w oczy. - i drepcze dalej z głową schowaną między ramionami, patrząc w ziemię.
Tak, to babcia Maria. Nie mogła się pozbyć tego przyzwyczajenia. Ona- niemal heroina, wychowująca sama szóstkę dzieci, ona- która przeszła przez piekło sowietów, wojny i powojennej drogi do socjalizmu- nie potrafi chodzić wyprostowana, z głową uniesioną do góry!. A powinna. To, co ona dokonała dla swoich dzieci upoważnia ją do tego, a nawet predestynuje. Nie ona jedna to zniosła. Nasze matki- Polki taki już miały los. Wyrośliśmy z pokolenia matek-babek- Polek.
To one uratowały naszych rodziców- swoje dzieci przed zagładą, lub głodową śmiercią. Udawało im się to z pomocą Bożą i życzliwych ludzi- Sprawiedliwych. Oddajmy im cześć, nie zapomnijmy o dobrych Ukraińcach. Ratowali od głodu- ratowali też życie. Brzmi to patetycznie, ale tak było. Dziadkowie wojowali, ginęli, walczyli za sprawę, - a matki z dobrymi ludźmi walczyły o byt dla swoich dzieci. Bez nich nie byłoby nas. Tak też było z babcią Marią.
Maria frasobliwa
Maria
Choć mieli życzliwych i dobrych ludzi obok siebie, to jednak nie brakło też szubrawców i donosicieli. Często inni sąsiedzi podsłuchiwali pod oknami, czy czasem nie mówią w domu po polsku, bo to było zakazane. Musieli się więc nauczyć używać języka ukraińskiego nawet do rozmów w domu, a po polsku rozmawiali po cichu, skrycie.
Schylona głowa, schodzenie ludziom z oczu, skrytość, wytrwałość, znoszenie upokorzeń, zatracenie własnego „ja”, ciężka praca, walka z wyjącym w sercu strachem- to wszystko dla dzieci, to wszystko to sztuka dostosowywania się by przetrwać.
Maria musiała to opanować do perfekcji. Jej mąż został przez sowietów aresztowany, wywieziony na Sybir jako „ wróg narodu” .
Oskarżyli go o zdradę, o szpiegostwo i skazali na najcięższe katorgi. Zginął w więzieniu w Magnitogorsku. Rodzina dowiedziała się o tym dopiero po wojnie.
Hmmm… znów się rozgadałam. A miało być tylko o jajku ☺ Spytacie:
- A gdzie jajko w tej ostatniej historii?- słusznie!
Będzie więc i jajko, a raczej cała fura jajek.
Wróćmy do Krzywina- Kriwina. Jest Wielkanoc. Biedna Wielkanoc dla Marii i jej dzieci. Przedwiośnie i głód. Straszny, śmiertelny głód.
Był taki zwyczaj w tamtych stronach, ze w te Święta robiło się wojny na jajka. Każdy wybierał jedno najlepsze, najsolidniejsze jajko ugotowane na twardo i stawał do pojedynku z innymi- trzaskało się czubkami jaj i to jajko które przetrwało nie potłuczone wygrywało, a właściciel zabierał to zwyciężone, stłuczone. W ten sposób można było się wzbogacić jajkowo, lub wszystkie przegrać.
Lusia wyszła markotna przed dom. Spotkała wujka Omelko.
-Bijesz się ze mną na jajka? – spytał wesoło
-Nie mam jajka- odpowiedziała wstydliwie, spuszczając głowę.
-Co za problem, dam ci jedno, ale tylko jedno- stwierdził „wujek”
. No i stanął z nią do walki na jajka. Co ich jajka się zderzą to Lusia wygrywa i dostaje stłuczone jajko.
Walczyli tak długo aż Lusia wygrała mnóstwo jajek. Dziecko nie posiadało się ze szczęścia, a wujek Omelko dobrotliwie się śmiał. Potrafił pomagać dyskretnie, nawet dla nich samych. Lusia nie miała jak zanieść do domu tych jajek. Od razu znalazł się i na to sposób- ciocia Nadieżda dała jej worek na jajka.
Ale co to był za worek! Po prostu płótno! Piękne płócienko. Maria uszyła jej potem z niego sukienkę.
Tak więc byli wkoło również bardzo życzliwi i dobrzy ludzie. Pomogli im przetrwać najgorszy czas. A o wujku Omelko i cioci Nadieżdy rodzina nigdy nie zapomniała.
Artykuł przeczytano 929 razy