Historyczne bóle fantomowe.
Ideologiczne łoże Madejowe, na którym tak długo przebywała nauka historyczna w Europie Wschodniej, rozleciało się wraz z upadkiem systemu komunistycznego. Koniec zimnej wojny miał ostatecznie przywrócić historii status dyscypliny naukowej, i wypuszczeni na "wolność " historycy mieli dokonać nowego otwarcia, nie ideologicznego, i nie propagandowego pisania historii. Ale nie stało się tak, jak się spodziewano.
Burzliwa fascynacja narodowym aspektem badań historycznej przeszłości prędzej czy później musiała postawić historyków na przeciwstawnych stronach - tym razem narodowego frontu. Dlatego opracowania historyków znowu jakoś zaczęły nabierać ideologicznego wydźwięku propagandowego. Tylko obiekty celebracji / potępienia zamieniły się miejscami. I nie mogło być inaczej, ponieważ nowo powstałe państwa zażądały historycznej legitymizacji na istnienia narodu w obecnych granicach państwowych.
Podczas gdy w okresie gorbaczowskiej "pierestrojki" zapełnianie "białych plam" (z reguły są one dalekie od bieli, one są raczej czarne) miało ponadnarodowy charakter, a historycy dzielili się na postępowych demokratów i zacofanych komunistów, okres po upadku Związku Radzieckiego radykalnie zmienił ich stanowiska. Teraz niektórzy historycy wygodnie rozsiedli się w fotelach narodowych proroków i sytych koniunkturalistów, a inni szybciutko przekształcili się do obozu "nostalgików" za chwalebną imperialną przeszłością.
Jeśli podczas walki o obalenie komunizmu polscy demokraci z kręgów Giedroycia i ukraińscy intelektualiści diaspory często znachodzili wspólną płaszczyznę, to ze zdobyciem niepodległości wewnętrzna walka polityczna prawie zniweczyła pojednawcze osiągnięcia tych grup.
Narodowy imperatyw w badaniach nie mógł nie doprowadzić do tego, że na pierwszy plan wysunęło się porównywanie narodowych krzywd. Jednocześnie każda ze stron podkreślała, że tylko jej naród ucierpiał najbardziej, i że ta druga strona powinna przeprosić i przyznać, że jej przeszłość jest absolutnym złem. Wszystkim tym zabiegom towarzyszyły odpowiednie rytuały pokuty, według wzoru: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. To się nie udało. Przecież każda ze stron miała odmienne cele do osiągnięcia. Ukraińcy nie zamierzali przebaczyć Polakom brutalnego traktowania w międzywojennej nacjonalistycznej Polsce i odebrania prawa do posiadania własnego niezależnego państwa, a Polacy domagali się całkowitego odżegnania się od OUN i UPA, jako formacji zbrodniczych, czyli całkowitej narodowej kapitulacji.
Próby pogodzenia żołnierzy UPA i AK, poprzez zapraszanie ich do udziału w międzynarodowych konferencjach, gdzie historycy w ich obecności omawiali złożone problemy przeszłości, zakończyły się zupełnym fiaskiem. W rezultacie nie odbyły się: ani pojednanie, ani naukowa debata. Okazało się, że historycy, pod czujnym okiem bohaterów narodowych, nie byli gotowi do krytycznego myślenia, a tym bardziej do otwartych wypowiedzi. Jak zahipnotyzowani, niepostrzeżenie przechodzili do narodowego obozu "swoich" i wraz z nimi włączali się w walki pozycyjne, w obronie swojej narodowej "prawdy".
W przypadku rosyjsko-ukraińskim sytuacja okazała się bardziej złożona, ponieważ linia graniczna przebiegała nie na linii Rosjanie-Ukraińcy, lecz na linii - sowieccy Rosjanie i sowieccy Ukraińcy - zachodni Ukraińcy. Rosja ogłaszając się następczynią ZSRR, powinna przejąć nie tylko dumę z jego chwalebnej przeszłości, ale również odpowiedzialność za zbrodnie komunizmu. Tak się nie stało. Rosja zaczęła aktywnie wykorzystywać wspólną sowiecką przeszłości jako marker dla nowych ambicji imperialnych. Ponadto, ukraińscy historycy powinni byli napisać historię na nowo, uważnie przeglądając elementy imperialnej przeszłości i dokonując ich dekonstrukcji.
Ale tu właśnie kryją się źródła konfliktu pomiędzy zachodnio-ukraińską wizją ukraińskiej przeszłości i poglądami post-sowieckiej ludności. Dlatego na arenie międzynarodowej ukraińscy historycy często nie reprezentowali jakiejś wspólnej wizji wydarzeń historycznych. Tym sposobem, prawie wszystkie międzynarodowe polsko-ukraińskie konferencje dotyczące najnowszej historii odbywały się w sytuacji, w której polskie stanowisko wzmacniały nie tylko wnioski naukowe, ale także wsparcie emocjonalne ze strony różnorodnej narodowo-patriotycznej publiczności, a nawet państwa [polskiego]. Warto wspomnieć przy tej okazji, że ukraińsko-rosyjskie konferencja tego rodzaju niemal się nie odbywały, a to z powodu bezkompromisowości stron.
Klincz nad ofiarami
Dla wprowadzenia z sukcesem we współczesny obieg medialny postulatu "narodu-ofiary" potrzebna była ogromna praca przygotowawcza. Konieczne było odkrycie, że naród poniósł największe straty w czasie konfliktu (liczba ofiar ma szczególne znaczenie), że ludzie zginęli wyłącznie z powodu ich przynależności narodowej (ofiara ekskluzywna), i że zabijał nie jakiś kolektywny wróg, ale całkiem konkretny. Aby było bardziej przekonująco, potrzebne było znalezienie jak największej ilości przykładów bestialskiego znęcania się nad niewinnymi ofiarami, wyliczenie wszystkich nieludzkie metod tortur, włączając także te najbardziej absurdalne. Aby utrwalić te obrazy w zbiorowej pamięci historycznej, niezbędne było zrealizowanie takiej właśnie gigantycznej polityki upamiętniania: zbudowanie całych kompleksów architektonicznych w hołdzie ofiarom, pomników, wydanie w milionach egzemplarzy książek naukowych i powieści, a także stworzenie filmów dokumentalnych i fabularnych o odpowiedniej tematyce. Wszystko to należało przeprowadzać przy najwyższym napięciu emocjonalnym całej społeczności, a najlepiej utrzymaniu tego napięcia już na stałe.
Na początku polityka ta miała sens, celem było potępienie zbrodni przeciwko ludzkości, i zapobiegnięcie ich powtórzeniu w przyszłości. Ponadto w pierwszych dziesięcioleciach powojennych był zachowany żywy emocjonalny związek z ofiarami i wykonawcami zbrodni. Kontynuacja tego typu działalności odbywała się siłą bezwładu, jako coś w rodzaju mody i jako integralny element walki ideologicznej. Z biegiem czasu, ból utraty bliskich stawał się coraz słabszy i pozostawała tylko pamięć, a wraz z nią - chęć wpływania na nią, korygowanie jej w pożądanym kierunku i prowadzenie własnej polityki historycznej. A potem wszystko zastygło na poziomie abstrakcyjnych haseł typu: "Nikt nie został zapomniany, niczego nie zapomniano." Pozostawanie w temacie masowego heroizmu i wielkich czynów stopniowo stały się podstawą do powstawania anegdot. Oznacza to, że wszelkie nadużycia tematu cierpień lub wielkich czynów, przekształca te czyny lub zjawiska w coś zwykłego, co nieuchronnie prowadzi do ich profanacji. Coroczne obowiązkowe uroczystości z okazji uczczenia pamięci stały się formalnymi i nudnymi rytuałami, a ich uczestnicy stawali się coraz bardziej zobojętniali wobec minionych tragedii. W ten sposób dokonywała się nie tylko relatywizacja cierpień, ale także samej zbrodni.
Teraz historycy już wiedzą, że historia jest kiepską nauczycielką, gdyż już po pierwszych krwawych wojnach ludzkość wyciągnęłaby właściwe wnioski i zaczęła żyć w warunkach powszechnego pokoju. Cóż więc tu nie zadziałało? Być może do niepowodzenie dochodziło wtedy, gdy podejmowano próby utożsamiania cech zachowania się konkretnej osoby i zbyt licznych społeczności ? Być może konieczne było rozważenie koncepcji Benedicta Andersona i zgodzenie się, że naród jest społecznością tylko w wyobraźni? A jeśli ta wspólnota istnieje tylko w wyobraźni, to wtedy bardzo wiele zależy od wyobraźni jej poszczególnych członków.
Praca nad wyobraźnią
Temat zbiorowej umysłowości, psychiki, niestety, jest mało zbadany. O istnieniu zbiorowej psychiki najwięcej pisali Alyayda i Ian Asman. Ale wszystkie ich wysiłki obdarzenia dużych grup społecznych wspólną psychiką, sumujące psychiki poszczególnych osób, są zbyt mechaniczne i dlatego mało prawdopodobne. W praktyce wiadomo, że jedynie komuniści uznawali istnienie burżuazyjnej i proletariackiej psychiki, a nacjonaliści wierzyli w jedną narodową wolę, impuls, świadomość. W rzeczywistości ciągle trudno nam wyjaśnić różne zjawiska psychiczne zbiorowego zachowania.
Pewnego rodzaju zagadką pozostaje rozpowszechnienie swego czasu w Rosji takie zjawiska jak "klikuszi". Dochodziło do niego wtedy, gdy kobiety nagle zaczęły doprowadzać się do nadmiernego stanu emocjonalnego i jak opętane wykrzykiwały głosami różnych zwierząt różne nonsensy. Praktyka ta okazała się "zaraźliwa" i w krótkim czasie objęła szeroki obszar. Zjawisko to świadczy o szczególnych cechach psychologicznej wyobraźni i zdolności do naśladowania w niektórych grupach ludzi. W tej dziedzinie jeszcze bardziej interesujące dla badaczy jest zachowanie ludzi w chwili niesamowitego cierpienia, czyli w stanie maksymalnego stresu emocjonalnego, i ewentualne dalsze wykorzystanie tych stanów emocjonalnych podczas różnych prób manipulacji ludzkimi grupami społecznymi.
Jak wiadomo, ludzkim cierpieniom towarzyszą nadmierne stany emocjonalne, kiedy człowiek krzyczy, płacze, lamentuje, załamuje ręce. Ból utraty bliskiego krewnego, przyjaciela, sąsiada jest najbardziej naturalny, ponieważ rozrywa bezpośredni związek emocjonalny pomiędzy konkretnymi ludźmi. Ale nawet wtedy zdarzają się "obowiązkowe" praktyki, takie jak żałoba za zmarłych, a nawet wynajęcie zawodowych żałobników. Ponadto, aby poczuć stratę w wielkich rozmiarach, musimy dodatkowo popracować nad wyobraźnią. Należy dostarczyć ludziom informację na temat tysięcznych lub milionowych ofiar i ustanowić pomiędzy nimi pewną więź emocjonalną. Doskonale znane jest powiedzenie: "Śmierć jednej osoby - to tragedia, a milionów - to tylko statystyka". Pomimo swojego cynizmu, racjonalne jądro wciąż w nim tkwi. Śmierć znanej osoby przeżywamy na poziomie osobistym, śmierć milionów - jak negatywne abstrakcyjne wydarzenie, które zasługuje na potępienie. Właśnie na tym przykładzie można prześledzić, że ból takiej straty to nic innego jak ból fantomowy, czyli emocjonalne przeżywanie tego, czego świadkami nie byliśmy, o czym nie wiedzieliśmy i czego nie widzieliśmy.
Tak więc, w celu maksymalnej konsolidacji narodu, potrzebne są nie tylko wspólne zwycięstwa, ale także wspólni polegli bohaterowie, którzy cierpieli "dla nas". Tu akurat narzucają się pewne analogie z chrześcijaństwem: męczennicy za wiarę i uczynek Jezusa Chrystusa, który swoją śmiercią zadośćuczynił za nasze grzechy. Z tego właśnie powodu zdarza się jest zauważać w działalności machiny propagandowej głoszenie następującej tezy - my żyjemy, bo oni oddali swoje życie za nas.
Dlaczego dawno minione tragedie w szczególny sposób "bolą" polityków?
Im bardziej oddalają się od nas (w czasie) wydarzenia II Wojny Światowej, tym częściej politycy próbują instrumentalizować tragedie przeszłości. Dlaczego? Pierwsza odpowiedź wynika z faktu, że historia u nas, niestety, już dawno stała się służebnicą polityki. Większość historyków rozumie swoją misję w następujący sposób: otrzymuję swoją pensję z budżetu państwa, więc powinienem jakoś odwzajemnić się temu państwu. Dlatego oni, jak radzieccy pionierzy, zawsze są gotowi do podawania amunicji politykom w ich politycznej walce. Podobne praktyki można znaleźć na Ukrainie, i w Polsce, i w Rosji. Z tą różnicą, że polscy konserwatywni politycy w przededniu wyborów w sposób szczególny zaczynają odczuwać "ból" tragedii Wołynia w 1943 roku, zachodni Ukrainiec - Hołodomor (Wielki Głód) w latach 1932-33 na sowieckiej Ukrainie, a Rosjanin - ból ran od banderowskich kul.
Masowe zainteresowanie wydarzeniami II Wojny Światowej w Polsce przejawiło się ostatnimi czasy w postaci szeregu absolutnie nowych zjawisk. Tak więc większość z historycznych komisji do spraw zbadania tragicznych wydarzeń II Wojny Światowej w Polsce ma na początku słowo "męczeństwa". W ten sposób wniosek z wyników badań już został określony w samej nazwie. Czyli, nie ważne jak będą prowadzone badanie, wniosek musi być jeden - cierpiał i męczył się tylko naród polski i "badać" powinno się tylko ten aspekt. Biorąc to pod uwagę, pojawienie się prac Jana Grossa o antysemityzmie Polaków i zbrodniach polskiej ludności wobec Żydów zadało miażdżący cios konstrukcji "naród polski - naród-ofiara". Okazało się, że Polacy byli nie tylko ofiarami, ale także sprawcami zbrodni. Polsko-ukraińska dyskusja na ten sam temat, niestety, nie odbyła się. Na przeszkodzie stanęły w znacznej mierze postulaty, z którymi polscy historycy i politycy przystąpili do polsko-ukraińskiego dialogu.
A mianowicie, że Ukraińcy powinni pokajać się za czystki etniczne na Polakach na Wołyniu (naturalne i logiczne żądanie), ale Polacy nie mają za co się kajać, ponieważ są w tej historii tylko ofiarami. Przykłady zniszczenia przez AK ukraińskich wsi i cywilnych mieszkańców definiowano i przenoszono do kategorii "odwetowych" akcji. Fakty bestialskiego mordowania przez żołnierzy AK ukraińskich kobiet i dzieci ("Kat"), które zostały opisane w literaturze polskiej, ogłoszono odosobnionymi przypadkami psychopatów. Za najważniejszy argument uznano, że w AK nie było nienawistnej człowiekowi ideologii, takiej jak integralny nacjonalizm OUN. Nie ma tu miejsca na debatę na temat, w jakim stopniu była poddana indoktrynacji ideologią integralnego nacjonalizmu ludność Wołynia i Polesia w latach 1940-tych, ale faktem pozostaje, że dla ofiar po obu stronach obojętne były przekonania ideologiczne ich oprawców.
Z drugiej strony, daje się zauważyć interesujący fenomen wśród współczesnych ukraińskich polityków od historii. Jakoś najbardziej Hołodomor "boli" wychodźców z Zachodniej Ukrainy. Zjawisko to nie może zostać zaliczone nawet do bólów fantomowych, ponieważ tragedia Wielkiego Głodu w żaden sposób nie dotyczyła obecnych potomków Galicjan. Prawdą jest jednak, że już dwukrotnie tragedia ta była wykorzystywana w propagandowym i mobilizacyjnym celu. Pierwszy raz w lecie 1941 roku, kiedy to nazistowska propaganda stosowała bezpośrednie analogie pomiędzy wydarzeniami w latach 1932-33 na sowieckiej Ukrainie i zbrodniami dokonanymi na więźniach w więzieniach Zachodniej Ukrainy.
Wówczas maszyna propagandowa Goebbelsa zręcznie przypisała winę za obie zbrodnie tzw żydo-komunie. Po raz drugi instrumentalizacja tej tragedii miała miejsce podczas prezydentury Wiktora Juszczenki. Autorzy polityki historycznej tego prezydenta wykorzystając temat Hołodomoru, starali się dotrzeć do świadomości narodowej Ukraińców Wschodniej i Południowej Ukrainy. Niestety, wiele aspektów tej polityki co do szczegółu pokrywało się z niemieckimi stereotypami propagandowymi. Nie wiadomo dlaczego, czy może z tego powodu, że świadkowie tej katastrofy nie zechcieli wracać wspomnieniami do tych straszliwych czasów, a może dlatego, że zapracowała kontrpropaganda, ale pożądanego efektu nie osiągnięto.
Podobnie ukraińscy nacjonalistyczni politycy w nadzwyczajny sposób odczuwają "ból" tylko zbrodni NKWD przeciwko ludności ukraińskiej, oni w ogóle nie odczuwają bólu tych ukraińskich ofiar, które zginęły z rąk Służby Bezpieczeństwa OUN. Z jakiegoś powodu, wykorzystując do celów politycznych temat zbrodni AK przeciwko ukraińskiej ludności cywilnej, nie czują bólu zamordowanych polskich kobiet i dzieci na Wołyniu. I dlatego wypowiedzi polityków (niezależnie od narodowości) nad masowymi grobami niewinnych ofiar: "czuję ból" są niczym więcej niż szczytem cynizmu. Podobnie, jak nieustanne wysławianie przez sowiecką i współczesną rosyjską propagandę heroizmu radzieckich żołnierzy i pozorowanie pamięci o ich czynach.
Jakoś żaden z weteranów nie zainteresuje się, gdzie w jednej chwili zniknęli z ulic radzieckich miast okaleczeni frontowcy? Nie zostali oni odnalezieni ani w szpitalach, ani w specjalnie wyznaczonych zakładach. Dlaczego nikt i nigdy nie zapytał o los tych prawdziwych bohaterów? Czy to nie dlatego, że z wymieraniem weteranów, którzy wiedzieli, czym jest wojna i nie chcieli o niej pamiętać, wszystkie ekrany telewizyjne wypełniły osoby całkiem nie w wieku stosownym dla weteranów z swoimi pseudo-wspomnieniami, pseudo-bólem i pseudo-heroizmem? Nie da się uwierzyć w szczerość emocji człowieka, który w okresie pomiędzy jedną a następną paradą zwycięstwa na Placu Czerwonym "rośnie" w randze od podporucznika do generała porucznika, i, im bardziej oddalamy się w czasie od tych tragicznych wydarzeń, tym więcej militarnych dekoracji pojawia się na mundurach pseudo-weteranów.
Zamiast wniosku
Historia jeszcze długo pozostanie skutecznym czynnikiem mobilizacji i politycy będą starali się dotrzeć do swoich wyborców w cyniczny, ale sprawdzony sposób - symulując ból fantomowy z powodu niewinnie pomordowanych narodowych ofiar. I to orgia będzie kontynuowana dotąd, aż wyborcy zrozumieją, że nic nikogo nie boli, bo jak może zaboleć amputowane sumienie?
Źródło:
ZAXID.NET
Autor: Pawło Czowczyńskyj
przesłane przez Wiesław Tokarczuk
http://zaxid.net/home/showSingleNews.do?fantomni_istorichni_boli&objectId=1260427
19.07.2012 r., 22:58
Artykuł przeczytano 1682 razy