LECZNICTWO KIEDYŚ I DZIŚ- KRESY
Anna Małgorzata Budzińska
W grudniu 1918 roku Maria Dąbrowska w swoich „Dziennikach” zanotowała:
„Dostałam bardzo silnej influency, która teraz w przerażający sposób wszędzie się szerzy i nazywają ją hiszpanką. Dziś pierwszy raz wstałam, ale z trudem się słaniam na nogach”
To nam chyba coś przypomina, prawda? A działo się to tak dawno na Kresach…
Dzisiejszy świat opanowała epidemia koronawirusa. Ochrona przed zakażeniami, szczepienia, leczenie chorych i walka o ich przeżycie to tematy nękające nas od dwóch lat.
Nasze życie się zmieniło, jest pełne ograniczeń. W dzisiejszych czasach, w dobie nowoczesnego lecznictwa, wspaniałej kadry medycznej, pomimo wielu wynalazków i postępów medycyny nie możemy sobie poradzić z pandemią covidową.
1,2-walka z pandemią dziś
W grudniu 1918 roku Maria Dąbrowska w swoich „Dziennikach” zanotowała:
„Dostałam bardzo silnej influency, która teraz w przerażający sposób wszędzie się szerzy i nazywają ją hiszpanką. Dziś pierwszy raz wstałam, ale z trudem się słaniam na nogach”
To nam chyba coś przypomina, prawda? A działo się to tak dawno na Kresach…
Dzisiejszy świat opanowała epidemia koronawirusa. Ochrona przed zakażeniami, szczepienia, leczenie chorych i walka o ich przeżycie to tematy nękające nas od dwóch lat.
Nasze życie się zmieniło, jest pełne ograniczeń. W dzisiejszych czasach, w dobie nowoczesnego lecznictwa, wspaniałej kadry medycznej, pomimo wielu wynalazków i postępów medycyny nie możemy sobie poradzić z pandemią covidową.
1,2-walka z pandemią dziś
Tak sobie myślę- teraz sobie nie radzimy, a jak to było w Polsce, na Kresach, wiele lat temu w obliczu niejednej zarazy, które trapiły wtedy ludzi? Przecież szpitali było mało, były słabo wyposażone, a i wiedza medyczna była mniej rozległa, a technologie zacofane. A jak było w czasie wojny?
W II RZECZPOSPOLITEJ -OGÓLNIE
Cała Polska w pierwszych latach niepodległości stała w obliczu wielu problemów.
Początki niepodległości Polski były bardzo trudne – nie tylko w dziedzinie ochrony zdrowia.
Śmierć zbierała żniwo w czasie walk o granicę, a potem społeczeństwo było dziesiątkowane także przez choroby. Złe warunki higieniczne, problemy aprowizacyjne, a co za tym idzie braki w prawidłowym żywieniu, do tego duże migracje ludności- wiele czynników powodowało rozwój chorób zakaźnych.
3-Trudne warunki życia na wsiach
Tyfus plamisty, gruźlica, hiszpanka, ogniska cholery, czerwonki i ospy- te choroby zbierały żniwo po I wojnie światowej.
Szacuje się, że na tyfus pod koniec I wojny światowej zmarło około 1500 osób, a gruźlica pochłonęła ponad 8 tys. ofiar. Z powodu tego schorzenia w dużych aglomeracjach umierało od 50 do 60 osób na 10 tys. Natomiast we Lwowie mogło ich być nawet 75.
4-Epidemie
Zjawiska te powodowały, że organizacja służby zdrowia w pierwszych latach niepodległości Polski była jednym z priorytetów.
W 1919 roku z inicjatywy Ministerstwa Zdrowia przyjęte zostały kluczowe dla obszaru zdrowia publicznego ustawy regulujące funkcjonowanie opieki medycznej. 17 lipca 1919 roku uchwalono zasadniczą ustawę sanitarną oraz ustawę o przymusowym szczepieniu przeciwko ospie. W szczególności regulacje dotyczące szczepień miały w najbliższej przyszłości znacznie ograniczyć liczbę zachorowań na choroby zakaźne.
Dzisiaj działają różne ruchy antyszczepionkowe, które burzą się przeciwko restrykcjom, obostrzeniom i szczepieniom. W ten sposób ryzykują i narażają życie i zdrowie swoje i wielu ludzi.
A czy wtedy były też takie ruchy sprzeciwu? Nie. Każdemu wydawało się to logiczne i obowiązkowe zaszczepić się przeciw zarazie. Oczywiście, dzieci z przerażeniem czekały w kolejce na szczepienia, ale poddawały się nim, podobnie dorośli.
5-Szczepienia w szkołach
6-Szczepienia przed laty-obraz E.Boarda- Edward Jenner
Prawo szczepionkowe było niezwykle restrykcyjne. Przymus szczepień obejmował noworodki, dzieci, a także wszystkich tych, którzy nie byli zaszczepieni wcześniej.
Za brak szczepienia groziły wysokie kary pieniężne sięgające niekiedy dwóch przeciętnych miesięcznych pensji robotniczych. Co ciekawe, ówczesne prawo stanowiło, że dziecko bez świadectwa szczepienia nie może być przyjęte do szkoły ani do żadnej innej placówki wychowawczej.
25 lipca 1919 roku uchwalono ustawę o zwalczaniu chorób zakaźnych, która przewidywała obowiązek zgłaszania przypadków najgroźniejszych chorób oraz nadawała Ministerstwu Zdrowia prawo do wprowadzania kolejnych obowiązkowych szczepień.
Przekraczający wschodnią granicę musieli poddać się kąpieli i dezynfekcji w tzw. pociągach sanitarnych. Dopiero po otrzymaniu świadectwa czystości mogli kupić bilet na dalszą podróż.
Gdy zachodziła potrzeba, kierowano pacjenta do sanatorium na kurację klimatyczną. Zgodnie z przepisami pierwszeństwo mieli chorzy na gruźlicę, choroby reumatyczne i neurologiczne oraz dzieci do lat 14.
Cały system zdrowotny w odrodzonej Polsce opierał się na kilku filarach: przedsięwzięciach rządowych, prywatnej praktyce lekarskiej, systemie Kas Chorych, czyli ubezpieczeń zdrowotnych dla robotników najemnych i ich rodzin, pomocy stowarzyszeń i fundacji, prywatnych inicjatywach filantropijnych oraz samorządowych szpitalach i ośrodkach zdrowia. Nie można zatem mówić o jego jednolitości. Miał raczej charakter mocno rozproszony i pomimo ambicji wprowadzenia powszechnej opieki zdrowotnej nadal wiele osób nie miało do niej dostępu.
7-Z.K. Kopocińscy-„Szpital wojskowy w Równem”
Podstawowym problemem był deficyt lekarzy. Poważnym wyzwaniem był nie tylko brak lekarzy, ale także pielęgniarek czy farmaceutów. Przez cały okres trwania II Rzeczypospolitej starano się te niedobory uzupełniać.
Dużym problemem były także ceny leków. W przypadku szczepionek sytuację rozwiązano poprzez stworzenie Państwowych Zakładów Higieny i nadanie im pozycji monopolisty w handlu tymi preparatami. Dzięki temu szczepionki sprzedawane były po zaniżonych cenach i szybko trafiały w miejsce ryzyka epidemiologicznego. Pozostałe medykamenty były natomiast rozprowadzane na wolnym rynku. Bieda na wsi powodowała, że na tę ostatnią decydowano się w ostatniej chwili, najczęściej płacąc i tak w naturze – płodami rolnymi, zwierzętami lub jajkami.
Lekarz pracujący na obszarach wiejskich pozbawiony był też zaplecza medycznego. Brakowało medyków specjalistów, odpowiedniej infrastruktury i sprzętu. Powtarzano gorzki żart, że lekarz wiejski musi polegać na słuchawkach, termometrze i… dobrej woli. To z kolei dawało przestrzeń do działania wszelkiego rodzaju znachorów i babek oferujących leczenie ziołami lub metodami, które dziś nazwalibyśmy medycyną alternatywną. Mieli oni jednak tę przewagę nad lekarzem, że na ogół przebywali w pobliżu; byli na stałe wpisani w koloryt życia na prowincji.
Na pewno większość z nas zna film pt. „Znachor” nakręcony na podstawie książki Tadeusza Dołęgi- Mostowicza. Świetnie zobrazowane tam są warunki życia, pracy i leczenia. Polecam.
8-„Znachor”-książka
9-„Znachor”-film
Do końca istnienia II RP nie udało się jednak zmniejszyć wyraźnych różnic między opieką medyczną na wsi i w mieście, choć warto jednocześnie zauważyć, że ogromne postępy zrobiono w upowszechnianiu higieny. Słynne są tzw. „sławojki”- drewniane toalety, żeby nie chodzić za potrzebą za stodołę. Propagował je minister Felicjan Sławoj Składkowski (późniejszy premier)
10-Sławojki i Felicjan Sławoj Składkowski
Choć przez całe dwudziestolecie międzywojenne liczba placówek medycznych była niewystarczająca, a dostęp do lekarzy często bardzo trudny, to niezaprzeczalny sukces II Rzeczypospolitej stanowiło zorganizowanie publicznej służby zdrowia.
Pisałam tu ogólnie o medycynie w Polsce. Najlepsze warunki życia i stan higieny były w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Śląsku, co bardzo wpływało na zdrowie ludności. Niestety najgorzej z tym było na terenach wiejskich, na wschód od Bugu.
W II RP- NA KRESACH
Kryte słomą kresowe chaty ubogich chłopów były wilgotne i niedoświetlone. W przeludnionych, niewietrzonych pomieszczeniach często rozwijał się grzyb. Brakowało wszelkich urządzeń sanitarnych, niedożywienie prowadziło do spadku odporności.
11,12-Ubogie życie na wsi kresowej
Chłopi leczyli się często, jak dawniej, u znachorów i „babek”, terapia szpitalna napawała ich lękiem. Dostęp do służby zdrowia utrudniała słabo rozwinięta komunikacja.
Poprawie opieki medycznej, w tym stanu kadry medycznej w mieście i na północnowschodnich Kresach służyć miało powołanie na wileńskim Uniwersytecie Stefana Batorego wydziału lekarskiego – starano się o to już w 1919 roku.
13-Wilno- Uniwersytet Stefana Batorego
Trzeba przypomnieć, że był to czas dla wilnian niezwykle trudny.
14-Wilno walki
Przez miasto przemieszczały się armie obcych wojsk, w tym rosyjskich i bolszewickich, niszcząc jego zabudowę, placówki lecznicze, utrudniając zaopatrzenie w żywność, środki higieny czy leki. W takich okolicznościach magistrat Wilna przejął pod zarząd miasta struktury lecznicze i opiekuńcze.
Przytoczę tu wspomnienia lekarza- społecznika kresowego z tamtych lat. Antoni Docha był wówczas jednym z niewielu lekarzy w Żukiewiczach koło Grodna.
15-Antoni Docha
We wspomnieniach tak opisywał warunki, w jakich pracował w tamtych latach:
„Telefonu nie miałem. O motocyklu mowy jeszcze nie było, ze względu na brak środków. O samochodzie marzyć nawet nie mogłem. Jedynym środkiem lokomocji były furmanki – z reguły jednokonne. I mój własny rower. I oto gdy śnieg zasypie drogi, gdy zadymka potworzy zaspy na szosie nie do przebycia, wtedy sam jeden – zrozumiejcie to dobrze, ja początkujący lekarz – sam jeden musiałem usiłować postawić możliwie prawidłowo rozpoznanie, sam jeden niosłem ciężką odpowiedzialność za życie ojców, matek, córek, synów, małych dzieci. A gdy trzeba jeszcze było jechać do porodu?”
Doktor Docha był znany z tego, że nie dzielił ludzi ani ze względu na majątek, ani na wyznanie lub narodowość. Widział swoją powinność lekarza jako niesienie pomocy wszystkim potrzebującym. Pomagał ludziom biednym, przyjmował ich bardzo chętnie. Wejście do domu doktora często tarasowały wozy okolicznych chłopów, których przyjmował za darmo lub za symboliczną opłatą.
Wszystkie działania zmierzające do poprawy stanu zdrowia społeczeństwa i organizacji służby zdrowia miały miejsce w trudnych czasach, ale jednak w czasie pokoju. Rozwój lecznictwa był znaczący, jednak przyszła II wojna światowa i koszmar zaczął się od nowa.
PROBLEMY LECZNICTWA KRESOWEGO W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
Szczególne straty poniosło środowisko lekarskie we wschodnich województwach Rzeczypospolitej, gdzie medycy stali się ofiarami zarówno władzy sowieckiej, jak i Niemców oraz ich stronników.
Zobaczmy tę tragedię na przykładzie Lwowa.
Luftwaffe od pierwszych chwil wojny panowało w powietrzu ponieważ brakowało sił, które można by mu przeciwstawić. W rezultacie Niemcy bez przeszkód, aż do 20 września, kilka razy dziennie ponawiali swoje ataki.
Gwałtowność zmagań z Niemcami spowodowała, że szybko rosła liczba rannych. Dnia 18 września naliczono ich około 3 tysięcy w czterech wojennych szpitalach.
16-Walki we Lwowie
Dowództwo Grupy Obrony Lwowa postanowiło ewakuować ich z miasta sześcioma pociągami sanitarnymi. Okazało się to jednak niemożliwe z powodu zniszczenia torów Udało się wywieźć jedynie 600 osób do Stanisławowa, lecz skład, który dwukrotnie dokonał tego wyczynu, został wkrótce zbombardowany przez lotnictwo niemieckie.
Naloty spowodowały liczne ofiary wśród ludności cywilnej. Zwłoki leżały na ulicach i w parkach .
17-Zwłoki na ulicach Lwowa
W mieście słychać było wycie syren, sanitarkami i furami zwożono rannych do szpitali i klinik. Dopiero w nocy, gdy szalały jeszcze pożary, usuwano gruzy i chowano zabitych. Bombardowania zniszczyły infrastrukturę komunalną miasta, pozbawiły jego mieszkańców światła, prądu, łączności telefonicznej, w wielu miejscach także wody. Ruinie uległo wiele budynków zarówno publicznych, jak i prywatnych.
Szybki postęp armii niemieckiej spowodował, że Lwów zapełnił się uchodźcami z zachodniej i centralnej Polski. Starano się im pomagać na wszelkie możliwe sposoby. „Często przyjmowano do mieszkań ludzi zupełnie sobie obcych, nieznanych, którzy zwykle po jednodniowym pobycie wędrowali dalej, różnymi sposobami na wschód”.
Przez ulice ciągnęły nocami całe kolumny uciekinierów. Wielu zdecydowało się jednak pozostać na miejscu, stąd Lwów liczący w okresie przedwojennym 320 tys. mieszkańców, stał się nagle miastem półmilionowym. Sprawą zajął się magistrat, organizując dla przybyszów zbiórkę żywności, pościeli, bielizny i koców
Wielu lwowskich lekarzy pełniło służbę bezpośrednio przy linii frontu. Inni z narażeniem życia, często w nocy, spieszyli do ofiar bombardowań lub ciężko chorych i na miejscu wykonywali ryzykowne zabiegi medyczne.
Doktor Marian Garlicki chirurg z lwowskiego szpitala wspominał wspominał:
„Pracowaliśmy, nie licząc godzin, widząc przywożonych bez przerwy młodych, silnych mężczyzn, którzy mimo bardzo ciężkich zranień byli pełni zapału i wiary w zwycięstwo. Nigdy nie zapomnę młodziutkiego żołnierza, któremu odłamek pocisku oderwał całą żuchwę.
W miejscu brody wisiał zakrwawiony język, tworząc z twarzy koszmarną maskę. Jedyną doraźną pomocą, jakiej mu można było udzielić, to zabandażowanie tej niesamowitej twarzy. Po nałożeniu opatrunków młody chłopak na migi poprosił o papier i ołówek, następnie napisał dwa pytania. Brzmiały one: czy będzie żył i czy Polska zwycięży? Na oba odpowiedziałem twierdząco. Młody bohater wśród tysięcy innych...”
Warunki pracy w tym szpitalu uległy jednak z czasem znacznemu pogorszeniu. Zaczęło brakować leków, żywności i materiałów sanitarnych. Te ostatnie w niewystarczającej ilości dostarczała samorzutnie ludność cywilna z rozbitego przez Luftwaffe pociągu sanitarnego pod Brzuchowicami. Brakowało wody, którą przywożono z pobliskiego stawu, nie było czym dezynfekować bielizny, a rękawiczki moczono w sublimacie. Salę operacyjną oświetlano lampami naftowymi, co przy jednoczesnym używaniu eteru groziło wybuchem pożaru. Lekarze i pracowali dniem i nocą, nie zważając na niemieckie naloty i wylatujące z ram okiennych szyby. Z czasem było jeszcze gorzej. Zaczęło brakować surowicy przeciwtężcowej, co powodowało liczne zakażenia. Ludzie umierali w straszliwych męczarniach na oczach bezsilnych lekarzy.
Doktor Tadeusz Ceypek z kliniki chirurgicznej Uniwersytetu Jana Kazimierza wspominał: „(...) operowano rannych ciągle i na wszystkich stołach, w warunkach nie mających nic wspólnego z aseptyką. Stało parę miednic z wodą, której nie można było zmienić. Po operacji zmywaliśmy ręce w rękawiczkach gumowych, polewali obficie spirytusem i szli do następnego zabiegu.”
Wanda Ossowska –pielęgniarka ze Szpitala Wojennego nr 604 tak wspomina pracę na tamtejszym oddziale chirurgicznym:
„Szpital jest tak przepełniony, że trudno przejść korytarzami, nie mówiąc o salach. Framugi okien, łazienki, wszystkie zakamarki są zajęte. Bez łóżek, bez sienników, wszędzie leżą chorzy, wszędzie ranni. (...). Warunki są niesłychanie ciężkie, niebywała liczba chorych i równie duża liczba zdrowych paraliżuje pracę. (...). Grupa lekarzy prawie nie odchodzi od stołu operacyjnego. Postrzały brzucha, płuc, straszliwe rany szarpane, ropiejące, rojące się robakami przerażają, odbierają resztę nadziei. Gangrena gazowa: rozpuchlina, sina kończyna, skóra trzeszczy pod dotknięciem, trzeba amputować, wysoko, natychmiast, nie ma chwili do stracenia. A na stole młody chłopak, 18–20 lat, błaga rozpaczliwie: „Nie amputujcie, jak wrócę do domu bez nogi, wolę umrzeć, matka tego nie przeżyje, ma mnie jednego, uciekłem z domu, nie ucinajcie”. (...). Niemieckie samoloty krążą nad miastem i wyrzucają niezliczone ilości amunicji. Czerwony Krzyż wymalowany na dachu szpitala i powiewające flagi nie powstrzymują ich od pikowania na budynek i obrzucania go pociskami. Na sali operacyjnej wyleciały już wszystkie szyby. Pył, gruz i szkło zasypały stół operacyjny, narzędzia i personel. Ranny z postrzałem brzucha jest nie do uratowania. Obnażone jelita są szare od kurzu, czym je myć? Soli fizjologicznej już dawno nie ma, a woda? Woda jest, woda jest, wszystkie wanny napełnione po brzegi, ale przy ciągłych wybuchach i masie pyłu przybrała widok gęstej, brudnej zawiesiny. Siostry szarytki robią cuda, filtrują, gotują i osiągają jałowy płyn konieczny do tylu zabiegów20. Ale tu w tym przypadku, jest już za późno, chrapliwe rzężenie zapowiada nieodwołalny koniec.”
Lwowskie placówki medyczne były otwarte dla wszystkich, także dla Niemców, którzy dostali się do polskiej niewoli. Do szpitala na Politechnice trafiali ranni żołnierze wermachtu, z kolei w szpitalu wojskowym po kapitulacji leczono rannych Rosjan.
Podstawowym zadaniem, z jakim po kapitulacji Lwowa musiał się zmierzyć polski personel medyczny, było zapewnienie bezpiecznych kwater podopiecznym. Lżej chorych, zwłaszcza oficerów, wypisywano natychmiast. Niestety wielu żołnierzy pochodziło z centralnej i zachodniej Polski i nie miało gdzie się udać. Spodziewając się aresztowań, prosili o zniszczenie dotyczącej ich dokumentacji. Jeszcze inni, bez względu na stan zdrowia, chcieli opuścić szpitale, aby ukryć się w mieście.
Z pomocą mieszkańców i powstających organizacji podziemnych bardzo szybko umieszczono wielu chorych w zacisznych willach i domach. Przedtem jednak wykreślono ich nazwiska z rejestrów jako wyleczonych lub spreparowano akty zgonu. Do miejsca przeznaczenia byli transportowani przeważnie o zmroku, karetkami pogotowia, dorożkami, lub nawet na piechotę w asyście pielęgniarki. W miejscach ukrycia nadal zmieniano im opatrunki i wykonywano drobne zabiegi. Ze względu na szerzący się w mieście głód starano się jak najszybciej doprowadzić tych ludzi do zdrowia, aby mogli podjąć choćby najlżejszą pracę.
W tym samym czasie do Lwowa zaczęli napływać wynędzniali żołnierze, którzy nie zdołali się przedostać do Rumunii. Z zapasów szpitalnych potajemnie zaopatrywano ich w ubrania i buty na dalszą drogę do rodzinnych domów. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy wspierali tę działalność.
Podałam tu przykładowo sytuację ze Lwowa. W innych miejscach Kresów nie było lepiej w czasie wojny.
Natomiast w latach 1943-44 na Kresach było jeszcze trudniej z powodu ataków band UPA, zwłaszcza na Wołyniu.
By uchronić się przed atakami UPA, Polacy przekształcali swoje wioski i miasteczka w ośrodki samoobrony. Większość z tych miejscowości została rozgromiona. Przetrwały jedynie największe, w których zdołano zorganizować skuteczny system obrony. Jednym z ważniejszych elementów tego systemu była pomoc farmaceutyczna i medyczna dla obrońców oraz tysięcy uchodźców. W tak dużych skupiskach wielkim zagrożeniem były choroby zakaźne - głównie dur brzuszny.
W zakresie pomocy medycznej instrukcja nakazywała: „Baza oporu winna mieć zorganizowany punkt sanitarny zaopatrzony w środki opatrunkowe, jak też posiadający sanitariuszy i izbę chorych”.
18-Łuck
Najwięcej lekarzy pracowało w Łucku, gdzie komendantem II Inspektoratu był Zygmunt Strusiński „Szeliga”, a jego żona Wiktoria była lekarką. Niemal wszyscy oni włączyli się do niesienia konspiracyjnej pomocy lekarskiej. Dużą rolę odegrał dr Władysław Jackiewicz ps. „Jacek”.
Piękny przykład poświęcenia dał jeden z najstarszych lekarzy, dr Franciszek Biłobran, który w swym prywatnym szpitaliku chirurgiczno-ginekologicznym przyjął setki osób.
Na terenie powiatu łuckiego powstał największy ośrodek samoobrony na Wołyniu. Była nim wieś Przebraże, która licząc około dwa tysiące mieszkańców, pod koniec 1944 r. dała schronienie 28 tysiącom Polaków.
19-W Przebrażu
Dla tak wielkiego skupiska ludzi konieczne było zorganizowanie opieki medycznej. Podczas licznych walk wiele osób doznało obrażeń. Wystąpiły również choroby zakaźne.
Zapewnienie pomocy medycznej ośrodkowi powierzono lek. med. Henrykowi Kałużyńskiemu, dyrektorowi szpitala w pobliskich Kiwercach. Wydelegował on do Przebraża kilka pielęgniarek z lek. Józefem Bogdańskim i felczerem Błażejczykiem na czele. Dzięki nim powstał szpital polowy dla lekko rannych oraz prowizoryczny szpital zakaźny. Ciężko rannych przewożono na leczenie do szpitala w Kiwercach.
W powiecie krzemienieckim podobną działalność organizowała lek. Maria Phaphius-Skibniewska. W największym ośrodku w Rybczy, utworzyła szpitalik, do którego skierowała kwalifikowaną pielęgniarkę z Krzemieńca, Irenę Sandecką, a sama często tam dojeżdżała.
Najtrudniejsze warunki do organizowania polskich ośrodków samoobrony występowały w Inspektoracie III Wschodnim, w skład którego wchodziły powiaty: rówieński, zdołbunowski i kostopolski.
Szczególnie niebezpieczne było miasto Równe. W nim bowiem miały siedzibę niemieckie władze prowincji.
20-Strażnica w Równem
Największy ośrodkiem samoobrony w tym rejonie zorganizowano w Ostrogu. To miasteczko, liczące około 15 tysięcy ludzi, dało schronienie ponad 10 tysiącom mieszkańców z okolicy.
21-Ostróg
Istniejący szpital zapewniał stosunkową dobrą opiekę medyczną. Szczególnie dużą aktywność przejawiały pracujące w nim pielęgniarki kierowane przez Marię Korzeniowską-Wiercińską „Czarną Marysię”.
Najprężniejsze ośrodki samoobrony utworzono w zachodnich powiatach województwa wołyńskiego: włodzimierskim, kowelskim i lubomelskim. Na ich terenie mieszkało stosunkowo dużo Polaków. Dlatego tam najczęściej przybywali emisariusze organizacji politycznych, społecznych i wojskowych z centralnej Polski, by tworzyć zalążki własnych organizacji oraz konspiracyjną pomoc medyczną.
Lekarze i pielęgniarki ze szpitala w Kowlu wyjeżdżali do ośrodków samoobrony, by udzielać pomocy rannym.
Trzeba pamiętać, że konflikt ukraińsko-polski toczył się również na płaszczyźnie pomocy medycznej. Ukraińcy, w ślad za Niemcami, traktowali służbę zdrowia jako instrument walki politycznej i narodowościowej.
Dążąc do biologicznego wyniszczenia, pozbawiali Polaków dostępu do opieki lekarskiej. W szpitalach szykanowali polskich pracowników, wielu zwolnili, a na ich miejsce zatrudnili ukraińskich. Nie mogli jednak zwolnić wszystkich polskich lekarzy, gdyż nie mieli własnych.
KRESOWI LEKARZE WE WROCŁAWIU
Pod koniec II wojny światowej wielu lwowskich uczonych zmuszonych było opuścić swoje ukochane miasto i szukać dla siebie nowej przystani gdzieś poza Lwowem, poza Kresami.
22-Stanisław Kulczyński
Profesor Stanisław Kulczyński, lwowski botanik, były rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, cieszył się ogromnym uznaniem i szacunkiem w środowisku akademickim To wokół niego zaczęli gromadzić się lwowianie, z nadzieją wierzący w to, że uda im się znaleźć odpowiednie w miejsce, w którym będą mogli rozpocząć nowe życie prywatne i zawodowe, w którym będą mogli kontynuować swoje rozpoczęte we Lwowie i brutalnie przerwane badania, by tradycje akademickiego Lwowa nie poszły w zapomnienie.
Wczesną wiosną 1945 r. rozważano jeszcze różne możliwości, poza Krakowem m.in. Lublin, Gliwice, Toruń… Po pewnym czasie, gdy wiadomo już było, że władze polskie planują utworzenie we Wrocławiu polskich szkół akademickich, oczy lwowian zwróciły się w stronę walczącego jeszcze i, niestety, obracającego się w ruinę miasta-twierdzy nad Odrą. Kulczyński powoli organizował wokół siebie grupę chętnych do wyjazdu do Wrocławia. Byli wśród nich m.in. profesorowie, lekarze, bibliotekarze, muzealnicy, dwaj księża (katolicki i protestancki) oraz przyszli pracownicy administracyjni.
Czołówka złożona z kilku osób dotarła do Wrocławia już 9 maja. To właśnie tego dnia ok. godz. 18.00 na kamienicy przy ul. Księcia Józefa Poniatowskiego 27 zawisły polska flaga oraz godło. Dzień później do miasta przyjechało kilkadziesiąt kolejnych osób, na czele z Kulczyńskim i Drobnerem.
Pierwsi kierownicy zakładów teoretycznych i klinik Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej, nawiązując do bogatych tradycji lwowskiej szkoły, wzbogacili jednocześnie dawny dorobek naukowy wrocławskiej medycyny. Tworząc własną tożsamość, kontynuowali i pomnażali osiągnięcia pracowników Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Breslau.
Na czele, przybyłej do Wrocławia 9–10 maja 1945 r., Grupy Naukowej zabezpieczającej mienie przedwojennych uczelni Wrocławia stanął prof. Stanisław Kulczyński
W Grupie Naukowej znaleźli się przedstawiciele medycyny: doc. Tadeusz Baranowski oraz doktorzy: Andrzej Dzioba, Tadeusz Nowakowski, Tadeusz Szczęsny Owiński, Stanisław Szpilczyński. Grupa lekarzy przejęła budynki klinik zaraz po przyjeździe do Wrocławia. Niebawem do Wrocławia zaczęli przybywać inni lekarze ze środowiska lwowskiego, głównie Uniwersytetu Jana Kazimierza.
To oni natychmiast wzięli się do pracy przy zabezpieczeniu i odgruzowywaniu klinik i przygotowaniu ich do jak najszybszego uruchomienia.
Do legendy akademickiej pionierki przeszło wiele opowieści na czele z tą o rozebranych przez Tadeusza Owińskiego w obawie przed szabrownikami schodach prowadzących na wyższe piętra Kliniki Stomatologicznej, czy odnalezionych przez Tadeusza Nowakowskiego dużych zapasach poniemieckiego wina, które nakazał spożywać do każdego posiłku, by zminimalizować ryzyko zachorowania po spożyciu nieświeżego mięsa…
Właśnie w ten sposób splotły się dzieje Kresów Wschodnich z Wrocławiem, a także z całym Dolnym Śląskiem. O związkach Wrocławia ze Lwowem pisałam już kilka razy.
Kresowianie zadomowili się tutaj, odbudowywali miasto, uczelnie i tworzyli nowe życie na tych gruzach.
Medycy zawsze byli i są potrzebni. Chwała im za trud i poświecenie, które okazują w różnych warunkach i różnych okolicznościach historycznych.
A na koniec jeszcze ciekawostka medyczna. Przyjrzyjmy się tym dwóm fotografiom.
23,24-Ludzie w maskach-kiedyś i dziś
Na pierwszym zdjęciu ludzie na ulicy kiedyś- w czasie epidemii dżumy, a na drugiej ludzie na ulicy aktualnie- w czasie epidemii covidowej.
Nosimy maseczki tak jak przed laty. Jednak różnią się one bardzo. Nasze są skromniejsze, choć bardziej efektywne, no i w dodatku bez podtekstów czarodziejskich, bez symboliki. Dlaczego w czasie dżumy ludzie nosili maski z ptasim dziobem?
W długim dziobie umieszczano zioła i inne wonne substancje, które miały oczyszczać powietrze i chronić przed zarażeniem. Sam kształt maski wiąże się natomiast z tym, że na chorobę nie zapadały ptaki. Miało to działać jako swojego rodzaju amulet ochronny i raczej nie miało nic wspólnego z logicznym myśleniem.
Tak czy inaczej, ludzie zawsze bronili się przed chorobami. Dobrze, że medycyna się rozwija i lekarze mogą już leczyć coraz więcej chorób.
A masek w kształcie ptasiej głowy jednak nie polecam.
25-Maska
Przy opracowaniu tekstu korzystałam ze stron:
https://nimoz.pl/files//articles/49/PODJAC_WYZWANIE.pdf
https://niepodlegla.gov.pl/o-niepodleglej/medycyna-w-ii-rzeczpospolitej/
file:///C:/Users/annam/Downloads/khnit-20-4-4-urbanek.pdf
Bożena Urbanek Instytut Historii Nauki im. L. i A. Birkenmajerów PAN
file:///C:/Users/annam/Downloads/13-Prace%20historyczne%20139%20(1).pdf
ZESZYTY NAUKOWE UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO MCCCXXIII- PAWEŁ NALEŹNIAK
https://wim.mil.pl/aktualnoci-topmenu-19/medycyna-w-mundurze/1440-historia-nieznane-fakty-z-rzezi-woyskiej-pomoc-medyczna-na-kresach-wschodnich-w-latach-1943-1944
https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/kresy/53701,Doktor-Antoni-Docha-Sprawiedliwy-lekarz-Grodzienszczyzny.html
https://www.wroclaw.pl/portal/tak-to-sie-zaczelo-o-lwowskich-poczatkach-akademickiego-wroclawia
https://www.zajezdnia.org/wh-0110
https://www.wapteka.pl/blog/artykul/czarna-smierc-czyli-epidemia-dzumy-w-polsce-i-europie-historia-i-objawy-czarnej-zarazy
W II RZECZPOSPOLITEJ -OGÓLNIE
Cała Polska w pierwszych latach niepodległości stała w obliczu wielu problemów.
Początki niepodległości Polski były bardzo trudne – nie tylko w dziedzinie ochrony zdrowia.
Śmierć zbierała żniwo w czasie walk o granicę, a potem społeczeństwo było dziesiątkowane także przez choroby. Złe warunki higieniczne, problemy aprowizacyjne, a co za tym idzie braki w prawidłowym żywieniu, do tego duże migracje ludności- wiele czynników powodowało rozwój chorób zakaźnych.
3-Trudne warunki życia na wsiach
Tyfus plamisty, gruźlica, hiszpanka, ogniska cholery, czerwonki i ospy- te choroby zbierały żniwo po I wojnie światowej.
Szacuje się, że na tyfus pod koniec I wojny światowej zmarło około 1500 osób, a gruźlica pochłonęła ponad 8 tys. ofiar. Z powodu tego schorzenia w dużych aglomeracjach umierało od 50 do 60 osób na 10 tys. Natomiast we Lwowie mogło ich być nawet 75.
4-Epidemie
Zjawiska te powodowały, że organizacja służby zdrowia w pierwszych latach niepodległości Polski była jednym z priorytetów.
W 1919 roku z inicjatywy Ministerstwa Zdrowia przyjęte zostały kluczowe dla obszaru zdrowia publicznego ustawy regulujące funkcjonowanie opieki medycznej. 17 lipca 1919 roku uchwalono zasadniczą ustawę sanitarną oraz ustawę o przymusowym szczepieniu przeciwko ospie. W szczególności regulacje dotyczące szczepień miały w najbliższej przyszłości znacznie ograniczyć liczbę zachorowań na choroby zakaźne.
Dzisiaj działają różne ruchy antyszczepionkowe, które burzą się przeciwko restrykcjom, obostrzeniom i szczepieniom. W ten sposób ryzykują i narażają życie i zdrowie swoje i wielu ludzi.
A czy wtedy były też takie ruchy sprzeciwu? Nie. Każdemu wydawało się to logiczne i obowiązkowe zaszczepić się przeciw zarazie. Oczywiście, dzieci z przerażeniem czekały w kolejce na szczepienia, ale poddawały się nim, podobnie dorośli.
5-Szczepienia w szkołach
6-Szczepienia przed laty-obraz E.Boarda- Edward Jenner
Prawo szczepionkowe było niezwykle restrykcyjne. Przymus szczepień obejmował noworodki, dzieci, a także wszystkich tych, którzy nie byli zaszczepieni wcześniej.
Za brak szczepienia groziły wysokie kary pieniężne sięgające niekiedy dwóch przeciętnych miesięcznych pensji robotniczych. Co ciekawe, ówczesne prawo stanowiło, że dziecko bez świadectwa szczepienia nie może być przyjęte do szkoły ani do żadnej innej placówki wychowawczej.
25 lipca 1919 roku uchwalono ustawę o zwalczaniu chorób zakaźnych, która przewidywała obowiązek zgłaszania przypadków najgroźniejszych chorób oraz nadawała Ministerstwu Zdrowia prawo do wprowadzania kolejnych obowiązkowych szczepień.
Przekraczający wschodnią granicę musieli poddać się kąpieli i dezynfekcji w tzw. pociągach sanitarnych. Dopiero po otrzymaniu świadectwa czystości mogli kupić bilet na dalszą podróż.
Gdy zachodziła potrzeba, kierowano pacjenta do sanatorium na kurację klimatyczną. Zgodnie z przepisami pierwszeństwo mieli chorzy na gruźlicę, choroby reumatyczne i neurologiczne oraz dzieci do lat 14.
Cały system zdrowotny w odrodzonej Polsce opierał się na kilku filarach: przedsięwzięciach rządowych, prywatnej praktyce lekarskiej, systemie Kas Chorych, czyli ubezpieczeń zdrowotnych dla robotników najemnych i ich rodzin, pomocy stowarzyszeń i fundacji, prywatnych inicjatywach filantropijnych oraz samorządowych szpitalach i ośrodkach zdrowia. Nie można zatem mówić o jego jednolitości. Miał raczej charakter mocno rozproszony i pomimo ambicji wprowadzenia powszechnej opieki zdrowotnej nadal wiele osób nie miało do niej dostępu.
7-Z.K. Kopocińscy-„Szpital wojskowy w Równem”
Podstawowym problemem był deficyt lekarzy. Poważnym wyzwaniem był nie tylko brak lekarzy, ale także pielęgniarek czy farmaceutów. Przez cały okres trwania II Rzeczypospolitej starano się te niedobory uzupełniać.
Dużym problemem były także ceny leków. W przypadku szczepionek sytuację rozwiązano poprzez stworzenie Państwowych Zakładów Higieny i nadanie im pozycji monopolisty w handlu tymi preparatami. Dzięki temu szczepionki sprzedawane były po zaniżonych cenach i szybko trafiały w miejsce ryzyka epidemiologicznego. Pozostałe medykamenty były natomiast rozprowadzane na wolnym rynku. Bieda na wsi powodowała, że na tę ostatnią decydowano się w ostatniej chwili, najczęściej płacąc i tak w naturze – płodami rolnymi, zwierzętami lub jajkami.
Lekarz pracujący na obszarach wiejskich pozbawiony był też zaplecza medycznego. Brakowało medyków specjalistów, odpowiedniej infrastruktury i sprzętu. Powtarzano gorzki żart, że lekarz wiejski musi polegać na słuchawkach, termometrze i… dobrej woli. To z kolei dawało przestrzeń do działania wszelkiego rodzaju znachorów i babek oferujących leczenie ziołami lub metodami, które dziś nazwalibyśmy medycyną alternatywną. Mieli oni jednak tę przewagę nad lekarzem, że na ogół przebywali w pobliżu; byli na stałe wpisani w koloryt życia na prowincji.
Na pewno większość z nas zna film pt. „Znachor” nakręcony na podstawie książki Tadeusza Dołęgi- Mostowicza. Świetnie zobrazowane tam są warunki życia, pracy i leczenia. Polecam.
8-„Znachor”-książka
9-„Znachor”-film
Do końca istnienia II RP nie udało się jednak zmniejszyć wyraźnych różnic między opieką medyczną na wsi i w mieście, choć warto jednocześnie zauważyć, że ogromne postępy zrobiono w upowszechnianiu higieny. Słynne są tzw. „sławojki”- drewniane toalety, żeby nie chodzić za potrzebą za stodołę. Propagował je minister Felicjan Sławoj Składkowski (późniejszy premier)
10-Sławojki i Felicjan Sławoj Składkowski
Choć przez całe dwudziestolecie międzywojenne liczba placówek medycznych była niewystarczająca, a dostęp do lekarzy często bardzo trudny, to niezaprzeczalny sukces II Rzeczypospolitej stanowiło zorganizowanie publicznej służby zdrowia.
Pisałam tu ogólnie o medycynie w Polsce. Najlepsze warunki życia i stan higieny były w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Śląsku, co bardzo wpływało na zdrowie ludności. Niestety najgorzej z tym było na terenach wiejskich, na wschód od Bugu.
W II RP- NA KRESACH
Kryte słomą kresowe chaty ubogich chłopów były wilgotne i niedoświetlone. W przeludnionych, niewietrzonych pomieszczeniach często rozwijał się grzyb. Brakowało wszelkich urządzeń sanitarnych, niedożywienie prowadziło do spadku odporności.
11,12-Ubogie życie na wsi kresowej
Chłopi leczyli się często, jak dawniej, u znachorów i „babek”, terapia szpitalna napawała ich lękiem. Dostęp do służby zdrowia utrudniała słabo rozwinięta komunikacja.
Poprawie opieki medycznej, w tym stanu kadry medycznej w mieście i na północnowschodnich Kresach służyć miało powołanie na wileńskim Uniwersytecie Stefana Batorego wydziału lekarskiego – starano się o to już w 1919 roku.
13-Wilno- Uniwersytet Stefana Batorego
Trzeba przypomnieć, że był to czas dla wilnian niezwykle trudny.
14-Wilno walki
Przez miasto przemieszczały się armie obcych wojsk, w tym rosyjskich i bolszewickich, niszcząc jego zabudowę, placówki lecznicze, utrudniając zaopatrzenie w żywność, środki higieny czy leki. W takich okolicznościach magistrat Wilna przejął pod zarząd miasta struktury lecznicze i opiekuńcze.
Przytoczę tu wspomnienia lekarza- społecznika kresowego z tamtych lat. Antoni Docha był wówczas jednym z niewielu lekarzy w Żukiewiczach koło Grodna.
15-Antoni Docha
We wspomnieniach tak opisywał warunki, w jakich pracował w tamtych latach:
„Telefonu nie miałem. O motocyklu mowy jeszcze nie było, ze względu na brak środków. O samochodzie marzyć nawet nie mogłem. Jedynym środkiem lokomocji były furmanki – z reguły jednokonne. I mój własny rower. I oto gdy śnieg zasypie drogi, gdy zadymka potworzy zaspy na szosie nie do przebycia, wtedy sam jeden – zrozumiejcie to dobrze, ja początkujący lekarz – sam jeden musiałem usiłować postawić możliwie prawidłowo rozpoznanie, sam jeden niosłem ciężką odpowiedzialność za życie ojców, matek, córek, synów, małych dzieci. A gdy trzeba jeszcze było jechać do porodu?”
Doktor Docha był znany z tego, że nie dzielił ludzi ani ze względu na majątek, ani na wyznanie lub narodowość. Widział swoją powinność lekarza jako niesienie pomocy wszystkim potrzebującym. Pomagał ludziom biednym, przyjmował ich bardzo chętnie. Wejście do domu doktora często tarasowały wozy okolicznych chłopów, których przyjmował za darmo lub za symboliczną opłatą.
Wszystkie działania zmierzające do poprawy stanu zdrowia społeczeństwa i organizacji służby zdrowia miały miejsce w trudnych czasach, ale jednak w czasie pokoju. Rozwój lecznictwa był znaczący, jednak przyszła II wojna światowa i koszmar zaczął się od nowa.
PROBLEMY LECZNICTWA KRESOWEGO W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ
Szczególne straty poniosło środowisko lekarskie we wschodnich województwach Rzeczypospolitej, gdzie medycy stali się ofiarami zarówno władzy sowieckiej, jak i Niemców oraz ich stronników.
Zobaczmy tę tragedię na przykładzie Lwowa.
Luftwaffe od pierwszych chwil wojny panowało w powietrzu ponieważ brakowało sił, które można by mu przeciwstawić. W rezultacie Niemcy bez przeszkód, aż do 20 września, kilka razy dziennie ponawiali swoje ataki.
Gwałtowność zmagań z Niemcami spowodowała, że szybko rosła liczba rannych. Dnia 18 września naliczono ich około 3 tysięcy w czterech wojennych szpitalach.
16-Walki we Lwowie
Dowództwo Grupy Obrony Lwowa postanowiło ewakuować ich z miasta sześcioma pociągami sanitarnymi. Okazało się to jednak niemożliwe z powodu zniszczenia torów Udało się wywieźć jedynie 600 osób do Stanisławowa, lecz skład, który dwukrotnie dokonał tego wyczynu, został wkrótce zbombardowany przez lotnictwo niemieckie.
Naloty spowodowały liczne ofiary wśród ludności cywilnej. Zwłoki leżały na ulicach i w parkach .
17-Zwłoki na ulicach Lwowa
W mieście słychać było wycie syren, sanitarkami i furami zwożono rannych do szpitali i klinik. Dopiero w nocy, gdy szalały jeszcze pożary, usuwano gruzy i chowano zabitych. Bombardowania zniszczyły infrastrukturę komunalną miasta, pozbawiły jego mieszkańców światła, prądu, łączności telefonicznej, w wielu miejscach także wody. Ruinie uległo wiele budynków zarówno publicznych, jak i prywatnych.
Szybki postęp armii niemieckiej spowodował, że Lwów zapełnił się uchodźcami z zachodniej i centralnej Polski. Starano się im pomagać na wszelkie możliwe sposoby. „Często przyjmowano do mieszkań ludzi zupełnie sobie obcych, nieznanych, którzy zwykle po jednodniowym pobycie wędrowali dalej, różnymi sposobami na wschód”.
Przez ulice ciągnęły nocami całe kolumny uciekinierów. Wielu zdecydowało się jednak pozostać na miejscu, stąd Lwów liczący w okresie przedwojennym 320 tys. mieszkańców, stał się nagle miastem półmilionowym. Sprawą zajął się magistrat, organizując dla przybyszów zbiórkę żywności, pościeli, bielizny i koców
Wielu lwowskich lekarzy pełniło służbę bezpośrednio przy linii frontu. Inni z narażeniem życia, często w nocy, spieszyli do ofiar bombardowań lub ciężko chorych i na miejscu wykonywali ryzykowne zabiegi medyczne.
Doktor Marian Garlicki chirurg z lwowskiego szpitala wspominał wspominał:
„Pracowaliśmy, nie licząc godzin, widząc przywożonych bez przerwy młodych, silnych mężczyzn, którzy mimo bardzo ciężkich zranień byli pełni zapału i wiary w zwycięstwo. Nigdy nie zapomnę młodziutkiego żołnierza, któremu odłamek pocisku oderwał całą żuchwę.
W miejscu brody wisiał zakrwawiony język, tworząc z twarzy koszmarną maskę. Jedyną doraźną pomocą, jakiej mu można było udzielić, to zabandażowanie tej niesamowitej twarzy. Po nałożeniu opatrunków młody chłopak na migi poprosił o papier i ołówek, następnie napisał dwa pytania. Brzmiały one: czy będzie żył i czy Polska zwycięży? Na oba odpowiedziałem twierdząco. Młody bohater wśród tysięcy innych...”
Warunki pracy w tym szpitalu uległy jednak z czasem znacznemu pogorszeniu. Zaczęło brakować leków, żywności i materiałów sanitarnych. Te ostatnie w niewystarczającej ilości dostarczała samorzutnie ludność cywilna z rozbitego przez Luftwaffe pociągu sanitarnego pod Brzuchowicami. Brakowało wody, którą przywożono z pobliskiego stawu, nie było czym dezynfekować bielizny, a rękawiczki moczono w sublimacie. Salę operacyjną oświetlano lampami naftowymi, co przy jednoczesnym używaniu eteru groziło wybuchem pożaru. Lekarze i pracowali dniem i nocą, nie zważając na niemieckie naloty i wylatujące z ram okiennych szyby. Z czasem było jeszcze gorzej. Zaczęło brakować surowicy przeciwtężcowej, co powodowało liczne zakażenia. Ludzie umierali w straszliwych męczarniach na oczach bezsilnych lekarzy.
Doktor Tadeusz Ceypek z kliniki chirurgicznej Uniwersytetu Jana Kazimierza wspominał: „(...) operowano rannych ciągle i na wszystkich stołach, w warunkach nie mających nic wspólnego z aseptyką. Stało parę miednic z wodą, której nie można było zmienić. Po operacji zmywaliśmy ręce w rękawiczkach gumowych, polewali obficie spirytusem i szli do następnego zabiegu.”
Wanda Ossowska –pielęgniarka ze Szpitala Wojennego nr 604 tak wspomina pracę na tamtejszym oddziale chirurgicznym:
„Szpital jest tak przepełniony, że trudno przejść korytarzami, nie mówiąc o salach. Framugi okien, łazienki, wszystkie zakamarki są zajęte. Bez łóżek, bez sienników, wszędzie leżą chorzy, wszędzie ranni. (...). Warunki są niesłychanie ciężkie, niebywała liczba chorych i równie duża liczba zdrowych paraliżuje pracę. (...). Grupa lekarzy prawie nie odchodzi od stołu operacyjnego. Postrzały brzucha, płuc, straszliwe rany szarpane, ropiejące, rojące się robakami przerażają, odbierają resztę nadziei. Gangrena gazowa: rozpuchlina, sina kończyna, skóra trzeszczy pod dotknięciem, trzeba amputować, wysoko, natychmiast, nie ma chwili do stracenia. A na stole młody chłopak, 18–20 lat, błaga rozpaczliwie: „Nie amputujcie, jak wrócę do domu bez nogi, wolę umrzeć, matka tego nie przeżyje, ma mnie jednego, uciekłem z domu, nie ucinajcie”. (...). Niemieckie samoloty krążą nad miastem i wyrzucają niezliczone ilości amunicji. Czerwony Krzyż wymalowany na dachu szpitala i powiewające flagi nie powstrzymują ich od pikowania na budynek i obrzucania go pociskami. Na sali operacyjnej wyleciały już wszystkie szyby. Pył, gruz i szkło zasypały stół operacyjny, narzędzia i personel. Ranny z postrzałem brzucha jest nie do uratowania. Obnażone jelita są szare od kurzu, czym je myć? Soli fizjologicznej już dawno nie ma, a woda? Woda jest, woda jest, wszystkie wanny napełnione po brzegi, ale przy ciągłych wybuchach i masie pyłu przybrała widok gęstej, brudnej zawiesiny. Siostry szarytki robią cuda, filtrują, gotują i osiągają jałowy płyn konieczny do tylu zabiegów20. Ale tu w tym przypadku, jest już za późno, chrapliwe rzężenie zapowiada nieodwołalny koniec.”
Lwowskie placówki medyczne były otwarte dla wszystkich, także dla Niemców, którzy dostali się do polskiej niewoli. Do szpitala na Politechnice trafiali ranni żołnierze wermachtu, z kolei w szpitalu wojskowym po kapitulacji leczono rannych Rosjan.
Podstawowym zadaniem, z jakim po kapitulacji Lwowa musiał się zmierzyć polski personel medyczny, było zapewnienie bezpiecznych kwater podopiecznym. Lżej chorych, zwłaszcza oficerów, wypisywano natychmiast. Niestety wielu żołnierzy pochodziło z centralnej i zachodniej Polski i nie miało gdzie się udać. Spodziewając się aresztowań, prosili o zniszczenie dotyczącej ich dokumentacji. Jeszcze inni, bez względu na stan zdrowia, chcieli opuścić szpitale, aby ukryć się w mieście.
Z pomocą mieszkańców i powstających organizacji podziemnych bardzo szybko umieszczono wielu chorych w zacisznych willach i domach. Przedtem jednak wykreślono ich nazwiska z rejestrów jako wyleczonych lub spreparowano akty zgonu. Do miejsca przeznaczenia byli transportowani przeważnie o zmroku, karetkami pogotowia, dorożkami, lub nawet na piechotę w asyście pielęgniarki. W miejscach ukrycia nadal zmieniano im opatrunki i wykonywano drobne zabiegi. Ze względu na szerzący się w mieście głód starano się jak najszybciej doprowadzić tych ludzi do zdrowia, aby mogli podjąć choćby najlżejszą pracę.
W tym samym czasie do Lwowa zaczęli napływać wynędzniali żołnierze, którzy nie zdołali się przedostać do Rumunii. Z zapasów szpitalnych potajemnie zaopatrywano ich w ubrania i buty na dalszą drogę do rodzinnych domów. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy wspierali tę działalność.
Podałam tu przykładowo sytuację ze Lwowa. W innych miejscach Kresów nie było lepiej w czasie wojny.
Natomiast w latach 1943-44 na Kresach było jeszcze trudniej z powodu ataków band UPA, zwłaszcza na Wołyniu.
By uchronić się przed atakami UPA, Polacy przekształcali swoje wioski i miasteczka w ośrodki samoobrony. Większość z tych miejscowości została rozgromiona. Przetrwały jedynie największe, w których zdołano zorganizować skuteczny system obrony. Jednym z ważniejszych elementów tego systemu była pomoc farmaceutyczna i medyczna dla obrońców oraz tysięcy uchodźców. W tak dużych skupiskach wielkim zagrożeniem były choroby zakaźne - głównie dur brzuszny.
W zakresie pomocy medycznej instrukcja nakazywała: „Baza oporu winna mieć zorganizowany punkt sanitarny zaopatrzony w środki opatrunkowe, jak też posiadający sanitariuszy i izbę chorych”.
18-Łuck
Najwięcej lekarzy pracowało w Łucku, gdzie komendantem II Inspektoratu był Zygmunt Strusiński „Szeliga”, a jego żona Wiktoria była lekarką. Niemal wszyscy oni włączyli się do niesienia konspiracyjnej pomocy lekarskiej. Dużą rolę odegrał dr Władysław Jackiewicz ps. „Jacek”.
Piękny przykład poświęcenia dał jeden z najstarszych lekarzy, dr Franciszek Biłobran, który w swym prywatnym szpitaliku chirurgiczno-ginekologicznym przyjął setki osób.
Na terenie powiatu łuckiego powstał największy ośrodek samoobrony na Wołyniu. Była nim wieś Przebraże, która licząc około dwa tysiące mieszkańców, pod koniec 1944 r. dała schronienie 28 tysiącom Polaków.
19-W Przebrażu
Dla tak wielkiego skupiska ludzi konieczne było zorganizowanie opieki medycznej. Podczas licznych walk wiele osób doznało obrażeń. Wystąpiły również choroby zakaźne.
Zapewnienie pomocy medycznej ośrodkowi powierzono lek. med. Henrykowi Kałużyńskiemu, dyrektorowi szpitala w pobliskich Kiwercach. Wydelegował on do Przebraża kilka pielęgniarek z lek. Józefem Bogdańskim i felczerem Błażejczykiem na czele. Dzięki nim powstał szpital polowy dla lekko rannych oraz prowizoryczny szpital zakaźny. Ciężko rannych przewożono na leczenie do szpitala w Kiwercach.
W powiecie krzemienieckim podobną działalność organizowała lek. Maria Phaphius-Skibniewska. W największym ośrodku w Rybczy, utworzyła szpitalik, do którego skierowała kwalifikowaną pielęgniarkę z Krzemieńca, Irenę Sandecką, a sama często tam dojeżdżała.
Najtrudniejsze warunki do organizowania polskich ośrodków samoobrony występowały w Inspektoracie III Wschodnim, w skład którego wchodziły powiaty: rówieński, zdołbunowski i kostopolski.
Szczególnie niebezpieczne było miasto Równe. W nim bowiem miały siedzibę niemieckie władze prowincji.
20-Strażnica w Równem
Największy ośrodkiem samoobrony w tym rejonie zorganizowano w Ostrogu. To miasteczko, liczące około 15 tysięcy ludzi, dało schronienie ponad 10 tysiącom mieszkańców z okolicy.
21-Ostróg
Istniejący szpital zapewniał stosunkową dobrą opiekę medyczną. Szczególnie dużą aktywność przejawiały pracujące w nim pielęgniarki kierowane przez Marię Korzeniowską-Wiercińską „Czarną Marysię”.
Najprężniejsze ośrodki samoobrony utworzono w zachodnich powiatach województwa wołyńskiego: włodzimierskim, kowelskim i lubomelskim. Na ich terenie mieszkało stosunkowo dużo Polaków. Dlatego tam najczęściej przybywali emisariusze organizacji politycznych, społecznych i wojskowych z centralnej Polski, by tworzyć zalążki własnych organizacji oraz konspiracyjną pomoc medyczną.
Lekarze i pielęgniarki ze szpitala w Kowlu wyjeżdżali do ośrodków samoobrony, by udzielać pomocy rannym.
Trzeba pamiętać, że konflikt ukraińsko-polski toczył się również na płaszczyźnie pomocy medycznej. Ukraińcy, w ślad za Niemcami, traktowali służbę zdrowia jako instrument walki politycznej i narodowościowej.
Dążąc do biologicznego wyniszczenia, pozbawiali Polaków dostępu do opieki lekarskiej. W szpitalach szykanowali polskich pracowników, wielu zwolnili, a na ich miejsce zatrudnili ukraińskich. Nie mogli jednak zwolnić wszystkich polskich lekarzy, gdyż nie mieli własnych.
KRESOWI LEKARZE WE WROCŁAWIU
Pod koniec II wojny światowej wielu lwowskich uczonych zmuszonych było opuścić swoje ukochane miasto i szukać dla siebie nowej przystani gdzieś poza Lwowem, poza Kresami.
22-Stanisław Kulczyński
Profesor Stanisław Kulczyński, lwowski botanik, były rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, cieszył się ogromnym uznaniem i szacunkiem w środowisku akademickim To wokół niego zaczęli gromadzić się lwowianie, z nadzieją wierzący w to, że uda im się znaleźć odpowiednie w miejsce, w którym będą mogli rozpocząć nowe życie prywatne i zawodowe, w którym będą mogli kontynuować swoje rozpoczęte we Lwowie i brutalnie przerwane badania, by tradycje akademickiego Lwowa nie poszły w zapomnienie.
Wczesną wiosną 1945 r. rozważano jeszcze różne możliwości, poza Krakowem m.in. Lublin, Gliwice, Toruń… Po pewnym czasie, gdy wiadomo już było, że władze polskie planują utworzenie we Wrocławiu polskich szkół akademickich, oczy lwowian zwróciły się w stronę walczącego jeszcze i, niestety, obracającego się w ruinę miasta-twierdzy nad Odrą. Kulczyński powoli organizował wokół siebie grupę chętnych do wyjazdu do Wrocławia. Byli wśród nich m.in. profesorowie, lekarze, bibliotekarze, muzealnicy, dwaj księża (katolicki i protestancki) oraz przyszli pracownicy administracyjni.
Czołówka złożona z kilku osób dotarła do Wrocławia już 9 maja. To właśnie tego dnia ok. godz. 18.00 na kamienicy przy ul. Księcia Józefa Poniatowskiego 27 zawisły polska flaga oraz godło. Dzień później do miasta przyjechało kilkadziesiąt kolejnych osób, na czele z Kulczyńskim i Drobnerem.
Pierwsi kierownicy zakładów teoretycznych i klinik Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej, nawiązując do bogatych tradycji lwowskiej szkoły, wzbogacili jednocześnie dawny dorobek naukowy wrocławskiej medycyny. Tworząc własną tożsamość, kontynuowali i pomnażali osiągnięcia pracowników Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i Śląskiego Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Breslau.
Na czele, przybyłej do Wrocławia 9–10 maja 1945 r., Grupy Naukowej zabezpieczającej mienie przedwojennych uczelni Wrocławia stanął prof. Stanisław Kulczyński
W Grupie Naukowej znaleźli się przedstawiciele medycyny: doc. Tadeusz Baranowski oraz doktorzy: Andrzej Dzioba, Tadeusz Nowakowski, Tadeusz Szczęsny Owiński, Stanisław Szpilczyński. Grupa lekarzy przejęła budynki klinik zaraz po przyjeździe do Wrocławia. Niebawem do Wrocławia zaczęli przybywać inni lekarze ze środowiska lwowskiego, głównie Uniwersytetu Jana Kazimierza.
To oni natychmiast wzięli się do pracy przy zabezpieczeniu i odgruzowywaniu klinik i przygotowaniu ich do jak najszybszego uruchomienia.
Do legendy akademickiej pionierki przeszło wiele opowieści na czele z tą o rozebranych przez Tadeusza Owińskiego w obawie przed szabrownikami schodach prowadzących na wyższe piętra Kliniki Stomatologicznej, czy odnalezionych przez Tadeusza Nowakowskiego dużych zapasach poniemieckiego wina, które nakazał spożywać do każdego posiłku, by zminimalizować ryzyko zachorowania po spożyciu nieświeżego mięsa…
Właśnie w ten sposób splotły się dzieje Kresów Wschodnich z Wrocławiem, a także z całym Dolnym Śląskiem. O związkach Wrocławia ze Lwowem pisałam już kilka razy.
Kresowianie zadomowili się tutaj, odbudowywali miasto, uczelnie i tworzyli nowe życie na tych gruzach.
Medycy zawsze byli i są potrzebni. Chwała im za trud i poświecenie, które okazują w różnych warunkach i różnych okolicznościach historycznych.
A na koniec jeszcze ciekawostka medyczna. Przyjrzyjmy się tym dwóm fotografiom.
23,24-Ludzie w maskach-kiedyś i dziś
Na pierwszym zdjęciu ludzie na ulicy kiedyś- w czasie epidemii dżumy, a na drugiej ludzie na ulicy aktualnie- w czasie epidemii covidowej.
Nosimy maseczki tak jak przed laty. Jednak różnią się one bardzo. Nasze są skromniejsze, choć bardziej efektywne, no i w dodatku bez podtekstów czarodziejskich, bez symboliki. Dlaczego w czasie dżumy ludzie nosili maski z ptasim dziobem?
W długim dziobie umieszczano zioła i inne wonne substancje, które miały oczyszczać powietrze i chronić przed zarażeniem. Sam kształt maski wiąże się natomiast z tym, że na chorobę nie zapadały ptaki. Miało to działać jako swojego rodzaju amulet ochronny i raczej nie miało nic wspólnego z logicznym myśleniem.
Tak czy inaczej, ludzie zawsze bronili się przed chorobami. Dobrze, że medycyna się rozwija i lekarze mogą już leczyć coraz więcej chorób.
A masek w kształcie ptasiej głowy jednak nie polecam.
25-Maska
Przy opracowaniu tekstu korzystałam ze stron:
https://nimoz.pl/files//articles/49/PODJAC_WYZWANIE.pdf
https://niepodlegla.gov.pl/o-niepodleglej/medycyna-w-ii-rzeczpospolitej/
file:///C:/Users/annam/Downloads/khnit-20-4-4-urbanek.pdf
Bożena Urbanek Instytut Historii Nauki im. L. i A. Birkenmajerów PAN
file:///C:/Users/annam/Downloads/13-Prace%20historyczne%20139%20(1).pdf
ZESZYTY NAUKOWE UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO MCCCXXIII- PAWEŁ NALEŹNIAK
https://wim.mil.pl/aktualnoci-topmenu-19/medycyna-w-mundurze/1440-historia-nieznane-fakty-z-rzezi-woyskiej-pomoc-medyczna-na-kresach-wschodnich-w-latach-1943-1944
https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/kresy/53701,Doktor-Antoni-Docha-Sprawiedliwy-lekarz-Grodzienszczyzny.html
https://www.wroclaw.pl/portal/tak-to-sie-zaczelo-o-lwowskich-poczatkach-akademickiego-wroclawia
https://www.zajezdnia.org/wh-0110
https://www.wapteka.pl/blog/artykul/czarna-smierc-czyli-epidemia-dzumy-w-polsce-i-europie-historia-i-objawy-czarnej-zarazy
Artykuł przeczytano 718 razy