„OD ZBARAŻA DO WROCŁAWIA - NA CZARNYM TATARSKIM SZLAKU” - książka Mieczysława Szustakowskiego
Anna Małgorzata Budzińska
1-Książka
„Szanujmy wspomnienia, smakujmy ich treść, nauczmy się je cenić…” – chyba wszyscy pamiętamy i lubimy tę piosenkę Skaldów. Dlatego też próbujmy spisywać i utrwalać wspomnienia, tak jak zrobił to Pan Mieczysław Szustakowski.
2-Mieczysław Szustakowski
Książka jest obszerna, obejmuje zarówno dzieciństwo jak i późniejsze lata życia Pana profesora. Tak jak wskazuje tytuł książki wspomnienia dotyczą zarówno kresowych ziem- Zbaraża i okolic, jak i powojennych losów autora – w Żeliszowie, Jeleniej Górze i we Wrocławiu.
1-Książka
„Szanujmy wspomnienia, smakujmy ich treść, nauczmy się je cenić…” – chyba wszyscy pamiętamy i lubimy tę piosenkę Skaldów. Dlatego też próbujmy spisywać i utrwalać wspomnienia, tak jak zrobił to Pan Mieczysław Szustakowski.
2-Mieczysław Szustakowski
Książka jest obszerna, obejmuje zarówno dzieciństwo jak i późniejsze lata życia Pana profesora. Tak jak wskazuje tytuł książki wspomnienia dotyczą zarówno kresowych ziem- Zbaraża i okolic, jak i powojennych losów autora – w Żeliszowie, Jeleniej Górze i we Wrocławiu.
Nas interesuje głównie ta pierwsza część dotycząca Kresów, potem tułaczka kresowa, a także późniejsze podróże do rodzinnej ziemi zbaraskiej i na tym się tu skoncentruję.
Polecam jednak przeczytać całość wspomnień, bo to bardzo zajmująca lektura napisana przez szacownego członka naszej wrocławskiej społeczności akademickiej.
Spytacie jednak: - A skąd pomysł tego tatarskiego szlaku i co on oznacza?
Mieczysław Szustakowski wyjaśnia to już we wstępie:
„Inspiracją do wspomnień stała się ziemia zbaraska i ziemia dolnośląska. Tak się składa, że obie te ziemie leżą na historycznym Czarnym Szlaku Tatarskim, którym w czasie pokoju wędrowali kupcy, a w okresie wojny zagony mongolskie i kozackie. Po wielu latach my również podążyliśmy tą drogą na zachód.
Należę do pokolenia, które uczyło się historii w zgiełku wojny i terroru. W swoich wspomnieniach staram się poznawać historię z różnych punktów widzenia, ponieważ zdaję sobie sprawę, że czytelnicy mogą mieć różne poglądy na przebieg tych samych wydarzeń. Często nie zadajemy sobie trudu, aby postawić pytanie, jak postąpilibyśmy na miejscu naszych oponentów – sąsiadów.
Moje wspomnienia, które dotyczą dwóch odległych od siebie regionów, starałem się ulokować w przestrzeni geograficzno- -historycznej Tatarskiego Szlaku, kiedy to w krótkim czasie miały miejsce niezwykłe przemiany, od epoki glinianych chat pod strzechą do ery atomowej i elektroniki.”
Tak więc Mieczysław Szustakowski ma dwie ojczyzny, a pisze o tym tak:
„Ziemia zbaraska była moją „małą ojczyzną”, ponieważ tam się urodziłem i spędziłem lata dziecięce, natomiast ziemia Dolnego Śląska stała się przystanią, gdzie osiadłem z rodziną na stałe. Dzisiaj rosną tu już kolejne pokolenia, dla których ziemie te stają się ich „małą ojczyzną”
3,4-Wspomnienia
Pan Mieczysław zaczyna opowieść od historii Zbaraża. Dowiadujemy się wielu ciekawych szczegółów z dziejów tego miasta i regionu, opowiada też o ludziach z różnych grup etnicznych, o ewolucji ich kultury i zwyczajów pod wpływem wzajemnych kontaktów.
Potem zapoznajemy się z zabytkami tego miasta: „Do historycznych pamiątek Zbaraża należą: zamek, kościół z klasztorem oo. Bernardynów z dzwonnicami, synagoga oraz cerkwie – mała i duża. Najsłynniejszym zabytkiem miasta jest zamek zbaraski”.
Szczególne miejsce w tych historycznych opisach zajmuje kościół oo. Bernardynów w Zbarażu- autor poświęca mu cały rozdział.
5-Kościół oo. Bernardynów
Oczywiście wspomina też o zachowanej w tym kościele tablicy poświęconej Adamowi Mickiewiczowi:
6-Tablica upamiętniająca Mickiewicza
Tak więc wprowadzając nas w historię tej ziemi dopiero potem autor robi kolejny krok- pisze o czasach jemu znanych z autopsji, opisuje rodzinne okolice- ulicę Długą na Przedmieściu Tarnopolskim, oraz miejsca widoczne na horyzoncie- Laski, miasto Zbaraż, wzgórze zwane Skałą, zielone wzniesienia „Horodyszcza” Starego Zbaraża, a także osiedla Załuża oraz Sadków położone na wysokich nabrzeżach rzeki Gniezny.
W centralnej części panoramy miasta wyróżniała się sylwetka kościoła z klasztorem oo. Bernardynów, oraz cerkwie- mała i duża.
Wśród tych opisów umieszczone są też osobiste wspomnienia z dzieciństwa na ulicy Długiej, na przykład:
„Przy każdej piątej posesji znajdowały się głęboko wiercone studnie, z których czerpano wodę za pomocą ręcznych pomp, zwanych przez nas kiernicami. Studnie stanowiły miejsce sąsiedzkich spotkań, podczas których dochodziło do wymiany bezpośrednich informacji i plotek. Woda zbaraska była bardzo smaczna i zdrowa.
Czerpaliśmy ją z wiadra i piliśmy o każdej porze dnia, herbatę zaś raczej tylko w czasie choroby. Kiedy ostatnio odwiedziłem ulicę Długą, nasza stara kiernica nadal stała na swoim miejscu, ale jej zardzewiałe ramię wskazywało na to, że nie jest już używana”
Czyż nie są to wzruszające wspomnienia?! Mnie zafascynowały te wspomnienia autora, które przywoływał z własnej pamięci, a jest ich w tej książce sporo. Nie umniejszam oczywiście roli historycznych opisów i zdarzeń, bo autor uczynił to z wielkim zaangażowaniem i wiedzą. Cytuje też wypowiedzi autorytetów w tej dziedzinie i przytacza ważne informacje.
7-Pan Szustakowski opowiada o Kresach
Wczesne dzieciństwo zostawiło jednak ślad w pamięci autora, a także pewne zamiłowania do przyrody. Wiem, że Pan Szustakowski ma własną działkę, gdzie lubi przebywać i podziwiać roślinki, ptaszki itp. Pisze też o tym w książce:
„Jedno zdarzenie z wczesnego dzieciństwa utkwiło mi szczególnie w pamięci. Jak wielu moich kolegów miałem procę i celowałem z niej do wszystkiego co się ruszało. Pewnego razu wypatrzyłem młodego wróbelka. Siedział niepewnie na gałązce wiśni i ćwierkał cicho metr nad moją głową, a ja celowałem do niego i nie mogłem trafić. Trwało to chwilę, zanim się opamiętałem i zlitowałem nad małym stworzeniem.
Kiedy dzisiaj słyszę w krzakach wesołe ćwierkanie szarych wróbelków, wspominam tamto zdarzenia.
Wspominam też chwile, kiedy przebywałem w polu w okresie wiosennym. W tamtych czasach kobiety nie tylko sprawowały opiekę nad dziećmi, również ciężko pracowały. Rodzice brali mnie w pole, sadzali na miedzy, a sami w tym czasie pracowali. Pamiętam z tamtego czasu ciemnozielony kolor łanów zbóż oraz śpiew skowronków wysoko nad ziemią”
No, ale sielanka szybko się skończyła.
„Pamiętam też manewry wojskowe tuż przed wybuchem wojny, wojsko na podwórku, czołgi na szosie, dalekie odgłosy artylerii, wreszcie kopanie okopów przy gościńcu Tarnopolskim i tłumy ludzi uciekających z centralnej Polski z maskami przeciwgazowymi u boku. Wszyscy oni kierowali się w stronę granicy w Zaleszczykach.
Pamiętam wreszcie, jak wkroczyli do Zbaraża bolszewicy. Była to wrześniowa niedziela 1939 roku. Panowała wtedy piękna wrześniowa pogoda, promienie słoneczne nadawały otoczeniu złocisty odcień jesieni. Od tego momentu moje doświadczenia stają się bardziej wyraźne. Wtedy zaczęła się okupacja sowiecka, a z nią nowe porządki.
Na ulicy pojawiał się od czasu do czasu człowiek z werblem i ogłaszał mitingi lub odczytywał odezwy i rozporządzenia. Wkrótce potem odbyły się wybory do rad, dość oryginalne, bowiem do chorych wysyłano urny wyborcze, a w lokalach podobno podawano wódkę. Zaraz po wyborach ogłoszono oficjalnie, że ponad 99% społeczeństwa opowiedziało się za przyłączeniem Kresów Wschodnich do Związku Sowieckiego. Wydarzeniom tym towarzyszyła hałaśliwa propaganda.
Zaraz po tych wyborach, staliśmy się wszyscy formalnie obywatelami sowieckimi. Jedną z pierwszych akcji po wyborach była parcelacja i przydział ziemi biedakom i małorolnym chłopom.
Jednocześnie zaczęły się aresztowania ludzi pełniących w Polsce jakiekolwiek funkcje administracyjne i wojskowe, a następnie zaczęto wywozić całe rodziny na Sybir, głównie jednak Polaków.
Wśród informatorów szczególną aktywnością odznaczali się komuniści oraz ludzie nieprzychylni Polakom. Kiedy na stacji w Zbarażu podstawiano transport towarowych wagonów z kominkami, był to znak zbliżającej się zsyłki – bez żadnego sądu i wyroku. Przychodzili nocą, bez uprzedzenia i zabierali całe rodziny, od niemowląt po staruszków. Z napięciem czekaliśmy na podobny los, ale ten był dla nas łaskawy.
Ludzi młodych i starych wysłano na Sybir, innych do łagrów, wojska lub do pracy w kopalniach węgla w Donbasie. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, że cieszyliśmy się, kiedy w czerwcu 1941 roku wojska niemieckie uderzyły na Sowietów.”
Potem wiemy jak było- zdobycie przez Niemców Zbaraża, okupacja niemiecka. W pamięci autora pozostało bombardowanie Czarnego Mostu na rzece Gnieźnie, a także pozostawienie przez uciekających Sowietów ich sprzętu wojskowego, porzuconych w popłochu w różnych częściach miasta. Był nawet opuszczony wóz pancerny.
Wspomina autor:” Wszystkie te obiekty były później przedmiotem naszego zainteresowania i penetracji. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się kółka z przekładni czołgów oraz maski przeciwgazowe, z których wycinaliśmy gumy na proce”.
W nowej sytuacji, w miarę upływu czasu, warunki bezpieczeństwa ludności polskiej znacznie się pogorszyły. Powstałe już w lipcu władze ukraińskie zaczęły przeprowadzać rewizje i aresztowania.
No i warunki życia pogorszyły się. Niemiecki nowy ład był bezlitosny dla mieszkańców.
„Wprowadzony przez Niemców system administracyjny doprowadził do tego, że w domu nie było mąki do pieczenia chleba, gdyż nie wolno było mleć zboża. Natomiast posiadanie żaren groziło karą śmierci. Bydło i trzodę chlewną kolczykowano. Nielegalny chów oraz ubój zwierząt był surowo karany.”
Możemy też przeczytać o akcji likwidacji getta w Zbarażu:
„Jednocześnie Niemcy rozpoczęli realizację programu „ostatecznego rozwiązania”, czyli mordowania ludności żydowskiej. Podczas słonecznego dnia, 31 sierpnia 1942 roku, w miasteczku rozległy się strzały. Była to akcja likwidacji getta w Zbarażu. Większość Żydów, mieszkańców miasta wywieziono do obozu śmierci w Bełżcu, część wymordowano na miejscu w okolicach zamku zbaraskiego. Tylko jednostki zdołały się uratować i schronić u mieszkańców Zbaraża i okolic. W ten starannie zaplanowany sposób zlikwidowano kilka tysięcy mieszkańców miasteczka.
Ludność narodowości polskiej była również eliminowana albo przez Niemców, którzy wysyłali więźniów na przymusowe roboty do Niemiec albo mordowana przez banderowców. Zewsząd dochodziły wieści o napadach i okrutnych rzeziach polskich mieszkańcach okolicznych miejscowości, dokonywanych przez banderowców. Mieszkańcy okolicznych wiosek organizowali samoobronę, ale gdy to nie pomagało emigrowali do miasta. Był to wielki szok dla spokojnych mieszkańców okolic Zbaraża”
„Wreszcie w marcu 1944 roku nastąpiło kolejne wyzwolenie Zbaraża. Przez miasto, a także przez ulicę Długą, przemieszczał się transport wojenny: czołgi, samochody pełne wojska i sprzętów, kuchnie polowe, działa małe i duże, armaty – na kołach i bez kół. Zaraz za frontem przybywali ze wschodu ludzie w łachmanach, w słomianych kamaszach na nogach, z prośbą o wsparcie.
NKWD tępiło tych nędzarzy głosząc, że w Rosji niczego im nie brak, a handlem trudnią się oni dla zysku, ponieważ otrzymane zboże, mąkę lub ziemniaki sprzedają na wschodzie według miarki na szklanki”
No tak, znamy to i dzisiaj- w Syrii i Iraku też podobno niczego nie brakuje, a ludzie uciekają niby dla zysków…Znamy tę propagandę, niestety.
Oczywiście w książce jest też dziecięce spojrzenie na to co się działo- niebezpieczna zabawa w wojnę została wspomniana przez autora:
„Prawie wszystkim chłopakom udzielała się atmosfera wojny. Szczytem marzeń była sowiecka furażerka na głowie.
Konstruowaliśmy różnego rodzaju broń, czemu sprzyjała powszechna dostępność amunicji, granatów oraz zapalników. Zdarzały się często wypadki, które kończyły się kalectwem, a nawet śmiercią młodych ludzi. Kule świstały czasami koło uszu, ale była wojna i wszyscy do tego już przywykli.”
Były też spokojniejsze zabawy:
„Bawiliśmy się w zielone i inne gry oraz zabawy, robiliśmy sobie nawzajem kawały. Byliśmy kolegami, ale nie starczyło czasu abyśmy zostali przyjaciółmi.”
Bardzo podobał mi się opis ich rodzinnego domu:
„Naszym domem rodzinnym była gliniana chata, której drewniany szkielet wypełniała glina zmieszana ze słomą. Dom był kryty strzechą. Mieścił sień oraz trzy izby: duży pokój gościnny, alkierz oraz podłużną kuchnię. W dużym pokoju znajdowała się podłoga drewniana, pomalowana na kolor hebanowy, natomiast w pozostałych izbach podłoga była z lepionej gliny.
W okresie II wojny światowej dom liczył sobie już kilkadziesiąt lat. W suficie kuchni znajdowały się dwa żelazne haki. Babcia Łucja opowiadała, że na tych hakach zawieszano plecioną kołyskę dla niemowląt. Dom oświetlano przy użyciu lamp naftowych. Instalację elektryczną w naszym 48 domu założono dopiero w 1942 roku.
Pomieszczenia ogrzewano za pomocą kuchni- -pieców, w których palono drewnem. Do pieczenia chleba służył piec chlebowy. Na zimę chatę ocieplano „zagatą” – warstwą słomy i liści drzew okrywającą zewnętrzne ściany domu.
W chacie latem panował chłód, zimą natomiast było ciepło i przytulnie, a szyby okien pokryte fantastycznymi lodowymi rzeźbami stwarzały bajkowy nastrój”
Są też w tych wspomnieniach wzmianki o pracy i zajęciach rodziców, na przykład:
„Mój ojciec, podobnie jak inni drobni rolnicy, uprawiał ziemię w wąskich zagonach pola, położonych w północno-wschodnich stronach Zbaraża. Pamiętam niektóre nazwy tych pól: Pizuńczaka, Czyste Jezioro, Kierniczki, Głęboczek.
Rodzice pracowali ciężko. Wstawali o świcie i kładli się spać późnym wieczorem. Były to czasy bardzo niestabilne oraz niebezpieczne. Trudno było się czegokolwiek dorobić.
Z racji profesji rodziny miałem w dzieciństwie i w młodości bezpośredni kontakt z przyrodą. Bardzo mocno utkwiły w mojej pamięci wrażenia związane z porami roku.”
Pan profesor z nostalgią wspomina i opisuje cztery pory roku widziane okiem dziecka w Zbarażu, pisze między innymi:
„Dla dzieci, mimo wojny, był to czas względnie beztroskiej zabawy. Cały ciężar egzystencji brali na siebie dorośli, nie wtajemniczając w to dzieci. Nawet tęgie mrozy nie stanowiły przeszkody do zabawy na dworze.”
Autor wspomina też różne święta – zarówno polskie jak i ruskie, różne zwyczaje i potrawy.
Edukację szkolną zaczął Pan Mieczysław w 1941 roku, w Zbarażu, podczas okupacji niemieckiej.
„Droga do szkoły z Przedmieścia Tarnopolskiego wiodła ulicami miasteczka, przez betonowy Czarny Most na rzece Gnieźnie, obok kościoła i klasztoru oo. Bernardynów, gdzie stał garnizon niemiecki, lekko pod górę koło placu na Farze, gdzie dawniej był kościół parafialny i dalej wzdłuż piętrowych kamieniczek ze sklepami i kina do Rynku.
Rynek stanowił obszerny plac, zabudowany w formie czworokąta, wokół którego stały piętrowe kamieniczki. W centrum placu mieścił się podobno kiedyś magistrat miasta.
Dalej w kierunku zachodnim widoczny był budynek szkoły podstawowej w Zbarażu. W okresie przedwojennym szkoła męska nosiła imię Jana Skrzetuskiego, a żeńską nazwano im. Juliusza Słowackiego. Był to okazały budynek piętrowy, który również dzisiaj wyróżnia się na tle współczesnej zabudowy miasteczka.
Wkrótce zostaliśmy usunięci z gmachu naszej szkoły i przeniesieni do budynku w okolicy „Domu Sokoła”. Natomiast w budynku szkoły ulokowano szpital wojskowy.
Świadectwo wydane przez władze ukraińskie w Zbarażu upoważniało mnie do przejścia do klasy czwartej szkoły podstawowej.
Na tym moja oficjalna edukacja w Zbarażu została zakończona, ponieważ jesienią 1945 roku nie zorganizowano już szkoły dla Polaków.
W tym czasie mama załatwiła dla mnie prywatne korepetycje. Było to przedsięwzięcie, pozwalające utrzymać nawyk ciągłości uczenia się, ale nie zastąpiło prawdziwej szkoły. Dalszą edukację podjąłem dopiero w Polsce, na Dolnym Śląsku. Sentyment do mojej pierwszej szkoły jednak pozostał”
„W takich okolicznościach minęło moje dzieciństwo. Po latach wracam wspomnieniami i tęsknię za miejscem, gdzie się urodziłem i spędziłem pierwszych kilkanaście lat życia. Kiedy zaistniały warunki, zacząłem odwiedzać Zbaraż co kilka lat, odnajdując miejsca, ścieżki i kamienie z mego dzieciństwa. Nie można w pełni zrozumieć uczucia, jakie byli mieszkańcy Kresów żywią do swoich miejsc urodzenia i dzieciństwa, bez osobistego poznania tego uroczego miejsca, jego mieszkańców oraz stosunków społecznych panujących tam w różnych momentach historii.
Dzisiaj nie ma już tej dawnej oryginalnej ulicy Długiej w Zbarażu i choć nazwa pozostała, to żyją tam już inni ludzie. Mimo że żyliśmy w czasach wojny, terroryzmu, wywózek i przesiedleń, tamte czasy kojarzą mi się ciągle z okresem szczęśliwym – dzieciństwem”
„Dla nas Polaków początek końca starej ulicy Długiej zaczął się właściwie w atmosferze września 1939 roku, kiedy to Czarnym Szlakiem Tatarskim na ziemię zbaraską napadli Sowieci.”
I znów wracamy do historii:
„Gdy po wkroczeniu Armii Czerwonej wiosną 1944 roku nadal trwały antypolskie ataki terrorystyczne banderowców, a w wyniku konferencji w Jałcie i Poczdamie, nie było szans na utrzymanie tej ziemi dla Polski, Polacy zaczęli opuszczać swoją ojcowiznę pod groźbą okrutnej śmierci z rąk banderowców, względnie zsyłki na Sybir pod byle jakim pretekstem, chociażby za odmowę przyjęcia obywatelstwa sowieckiego.
Najpierw opuszczali swoje domy ludzie najbardziej zagrożeni z okolicznych wiosek, potem pozostali.”
Kolejny etap kresowego życiorysu Mieczysława Szustakowskiego to zagrożenie i ewakuacja.
„W latach 1943–1946 na Wołyniu i Podolu rozgrywały się dramatyczne wydarzenia, które chyba nigdy wcześniej nie miały podobnego charakteru. Kiedy w roku 1944 nasi ojcowie i bracia zostali powołani do służby wojskowej, część Ukraińców poszła do lasu, w myśl dyrektyw Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), gdzie wstępowali do Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).
Z pobliskiego Wiśniowca i Podkamienia na Wołyniu oraz z wielu innych bliższych i dalszych miejscowości dochodziły informacje o pogromach Polaków
Wielką tragedią było to, że dwa bratnie narody przez wieki nie potrafiły się porozumieć. Wzajemne urazy doprowadziły do tragedii. Dopiero ostatnie lata dają nadzieję na poprawę naszych wzajemnych relacji. Duże znaczenie może mieć również fakt, że Ukraina uzyskała niezawisłość nie dzięki ideologii Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i działań UPA, lecz głównie w wyniku pokojowego rozpadu Związku Radzieckiego, w czym swój wielki udział miała „Solidarność.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej życie Polaków na Kresach stawało się coraz bardziej trudne. Mężczyzn i kobiety powołano do wojska. W krótkim czasie szkoły polskie zostały zamknięte. Zacząłem uczęszczać na lekcje prywatne. Wreszcie, w roku 1946, należało się zdeklarować – albo przyjąć obywatelstwo radzieckie (ukraińskie), albo opuścić rodzinne strony. Emigracja ludności polskiej rozpoczęła się już wcześniej, bo na przełomie lat 1944 i 1945. W miarę upływu czasu, coraz częściej mówiono o konieczności opuszczenia ziemi naszych przodków. Ostatecznie Polacy opuszczali swoje ziemie w roku 1946.”
„Zaraz po wojnie ojciec, jako osadnik wojskowy, zarezerwował gospodarstwo poniemieckie w Ścinawce Dolnej na ziemi kłodzkiej, które zostawił tymczasem pod opieką krewnych, a sam udał się po rodzinę do Zbaraża.
Była wiosna 1946 roku, kiedy ojciec wrócił z wojska. Miał na sobie polski mundur. Pamiętam czapkę – rogatywkę z orzełkiem – „wroną” oraz długi płaszcz w kolorze zielonym.
Gdy wrócił ojciec rodzice zaczęli załatwiać różne sprawy związane z wyjazdem. Mama sprzedawała domowe drobiazgi ze szkła Ukrainkom z okolicznych wiosek. Zaczęło się gorączkowe pakowanie i sposobienie do wyjazdu. Niektóre święte obrazy oddaliśmy na przechowanie babci Marii, inne zwijano i pakowano do ozdobnej skrzyni.
Skrzynia spełniała rolę szafy oraz domowego skarbca, zaopatrzona była w zamek i pokaźny klucz. Ponadto zbijano z desek skrzynie i paki. Zboże zabierano w workach. Mama smażyła kotlety mielone i zalewała je topionym smalcem, zarabiała ciasto, wałkowała i kroiła makaron, który następnie suszył się na każdej wolnej powierzchni w domu.
Oczywiście pieczono też chleb na drogę. Zamówiono pokaźną ilość samogonu, który miał pełnić rolę środka płatniczego w czasie podróży. Do jego gromadzenia i transportu używano różnych naczyń. Nasi sąsiedzi wybrali dwudziestolitrowy kanister po benzynie. W tym celu po wstępnym wypaleniu resztek benzyny, napełnili go wodą, zamknęli i wstawili na płytę kuchenną.
Niestety, pozostawiony bez kontroli kanister eksplodował, zamieniając kuchnię w gruzowisko. Jednym słowem gotowano się na długą podróż w nieznane. Ja pakowałem do ula po pszczołach książki, które znajdowały się pod naszym dachem. Były to dzieła ilustrowane i albumy, które kształtowały moją wyobraźnię i świadomość: „Historia Polski”, „Zamki i zameczki podolskie”, „Obrona Częstochowy”, i „Obrona Lwowa – semper fidelis” i inne.
Wtedy i później miałem szczególny szacunek dla książek.”
Tak właśnie wyglądał wyjazd wielu polskich rodzin. Znamy te opisy, ale każdy nowy pobudza naszą wyobraźnię.
Następny etap opowieści to kresowa tułaczka rodziny Szustakowskich.
„Zbliżał się czas wyjazdu. Miał to być jeden z ostatnich transportów. W roku 1940 takie transporty zwiastowały wywózkę na Sybir, dzisiaj my sami być może uchodziliśmy przed podobnym losem, wyjeżdżając na Zachód.
Wszystkich ogarnęła gorączka wyjazdu. Mieliśmy prawo wziąć ze sobą ruchomy inwentarz żywy i martwy, ale przecież wszystkiego nie byliśmy w stanie zabrać. Wozy zaprzęgnięte w konie, załadowane przede wszystkim workami zboża, mąki oraz sprzętem domowym, skrzypiąc ciągnęły na stację i z powrotem. Ostatnim kursem zabraliśmy się wreszcie.
Wszyscy wyładowali swój dobytek na rampie stacji i czekali na podstawienie wagonów. Trwało to wiele dni, zanim wreszcie na stację wjechał długi transport krytych wagonów towarowych. Byliśmy gotowi i natychmiast rzuciliśmy się do załadunku wagonów. Na peronie pełnym słomy i szałasów panował intensywny ruch. Wozy zostały rozebrane i także załadowane do wagonów.
Konie i krowy znalazły się w oddzielnych wagonach. Termin odjazdu był już bliski. Odjeżdżających żegnali krewni i bliscy. Było nam przykro, ale przecież niedługo mieliśmy powrócić.
Mnie intrygowała podróż pociągiem w świat. Po raz pierwszy miałem jechać koleją. Żegnałem się z krewnymi: babcią, wujkami, ciotkami, kuzynkami i kuzynami. Większości z nich nie miałem już zobaczyć wśród żywych. W rzeczywistości nie zdawałem sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji, a te rodzinne strony miałem odwiedzić dopiero po pięćdziesięciu latach.”
Rodzice pewnie rozumieli, że to ostateczne ich pożegnanie z tą ziemią i rodziną, jednak dzieci traktowały wyjazd jak przygodę, tak było w wielu przypadkach.
„W dniu 5 maja 1946 r., późną nocą, pociąg ruszył. W ciemnościach nie widziałem pozostawionej za nami ziemi zbaraskiej. Nad ranem zatrzymaliśmy się na stacji w Tarnopolu. Na pobliskim targu kobiety wołały: „goraczije mołoko”.
Tutaj poczułem, że nie jesteśmy już u siebie. Dalej jechaliśmy przez Lwów i wreszcie w Rawie Ruskiej usłyszeliśmy na stacji mowę polską, a obok na peronie stały wagony oznaczone godłem polskim. Byliśmy w Polsce. Po około dwóch tygodniach podróży znaleźliśmy się na stacji kolejowej w Lęborku na Kaszubach. Miało to być nasze miejsce przeznaczenia.
Wraz z rodziną wujka Szymona Tokarczuka umieszczono nas w małym domku w Nowej Wsi Lęborskiej, w którym mieszkał jakiś lokator. Nasi współtowarzysze podróży zostali tymczasowo umieszczeni w dużym bloku mieszkalnym. Niektórzy z nich zostali skierowani do pobliskich miejscowościach.
Po dwóch tygodniach pobytu na Kaszubach, załadowaliśmy się ponownie do wagonu i ruszyliśmy w kolejną wędrówkę, tym razem na Dolny Śląsk. W czasie tej podróży podziwiałem mijane przez nas polskie krajobrazy: pola, świerkowe lasy oraz wioski, miasta i miasteczka.” – Tu znów ujawnia się zamiłowanie autora do obserwowania przyrody i krajobrazów.
„Wreszcie dotarliśmy do Wrocławia. Kiedy staliśmy przez kilka dni na bocznym torze, mogliśmy zobaczyć wypalone domy – zgliszcza miasta. Po przerwie ruszyliśmy dalej przez Legnicę w kierunku Bolesławca.
Niestety wybrane wcześniej przez ojca gospodarstwo zostało już zajęte. Dotarliśmy więc do Bolesławca. Po wyładowaniu dobytku z wagonu i złożeniu wozu, zaczęliśmy przewozić rzeczy do miejsca przeznaczenia, czyli do wsi, która nosiła wtedy nazwę Żyrardówek (obecnie Żeliszów).
W tym czasie Żyrardówek oraz sąsiednie Ustronie były już zasiedlone przez naszych rodaków z ziemi zbaraskiej. Razem z Polakami w domach przebywali jeszcze niemieccy mieszkańcy, którzy w krótkim czasie zostali przesiedleni na zachód. Tak zaczęło się rodzić nowe życie na ziemi dolnośląskiej.”
Tak więc rodzina Szustakowskich dotarła do „ziemi obiecanej”- czyli na Dolny Śląsk
„Moja rodzina przybyła do Żyrardówka z początkiem czerwca 1946 roku. Przybyliśmy tam z Nowej Wsi Lęborskiej, dokąd dotarł nasz transport przesiedleńców ze Zbaraża. Żyrardówek był wsią położoną wzdłuż płytkiej doliny, w układzie łańcuchowym, z dwiema koloniami po obu stronach doliny. Przez wieś przepływał wartki strumyk, którego jedno ze źródeł znajdowało się w środkowej części Żyrardówka.
Betonowy mostek nad strumykiem przy naszym domu przypominał nam zbaraski Czarny Most.. We wsi znajdowały się dwa kościoły: kościół katolicki o starej architekturze i nowszy – protestancki. Tuż obok stał budynek szkolny. Na horyzoncie widniały sosnowe lasy z bogatym runem leśnych owoców, w tym czarnych jagód, malin i jeżyn. Wszystko było nowe i intrygujące. Również to, że zbliżał się początek roku szkolnego.
W domach, które musieliśmy przejąć przebywały ciągle niemieckie rodziny – przeważnie kobiety, małe dzieci i staruszkowie.
Nowi mieszkańcy – polscy przybysze osiedlali się w domach, które były już mocno ograbione przez wojsko radzieckie, a następnie przez szabrowników. W niektórych domach stacjonowały jeszcze wojska radzieckie
Przez wsie prowadziła zniszczona gdzieniegdzie przez czołgi droga asfaltowa. W gospodarstwach znajdowały się podstawowe sprzęty i narzędzia gospodarcze, które na wschodzie nie były w powszechnym użyciu. Maszyny w rodzaju kosiarek i snopowiązałek znacznie ułatwiały prace w gospodarstwie. Ten kto miał krewnych czy znajomych na wschodzie chwalił się w listach czym tylko mógł, aby złagodzić tęsknotę za ziemią utraconą na wschodzie.”
Możemy też przeczytać opis nowego ich domu i porównać z tym, który pozostawili na Wschodzie:
„Nasz nowy dom pod numerem 73, położony tuż przy drodze nad małym strumykiem, różnił się bardzo od tego w Zbarażu – był murowany z kamienia, piętrowy i obszerny.
W domu znajdywały się liczne pomieszczenia: kuchnia z podręczną spiżarnią, dwa pokoje na parterze oraz cztery pokoje i trzy komórki na piętrze. W jednej z tych komórek słychać było czasami odgłosy tykania zegara, co kojarzyło się z mechanizmem bomby zegarowej, potem uznaliśmy jednak, że musiały to być owady w rodzaju świerszczy.
Kamienna podłoga w kuchni była już mocno wydeptana w ciągu lat swego istnienia. W kuchni znajdowały się dwa paleniska: zimowe zamknięte z piecem grzejnym oraz letnie z płytą odkrytą. Z kuchni prowadziły schody do piwnicy, gdzie znajdował się też piec do pieczenia chleba, pomieszczenia do przechowywania płodów rolnych oraz mała chłodna spiżarnia.”
- Dzisiaj młodzi by powiedzieli : full wypas! Tak, w porównaniu z chatą krytą strzechą to były luksusy, ale… - tamten to był rodzinny dom, a tu obcy.
Szkoła podstawowa w Żeliszowie, Technikum Chemiczne w Jeleniej Górze, czasy stalinowskie gdy w kraju panowały powszechnie propaganda i terror ideologiczny- to są kolejne etapy życia, już w nowym miejscu, na zachodzie kraju, dokładnie opisane przez autora, zaś tamte czasy wspomina tak:
„Był to najbardziej brutalny okres w historii powojennej Polski. Za najmniejsze oznaki sprzeciwu w stosunku do reżimu ludzie znikali bez śladu. Przed lekcjami odbywały się poranne apele. Wreszcie w marcu 1953 roku zmarł Stalin. W kraju zapanował pozorny spokój. Wypracowania szkolne musiały być pisane zgodnie ze schematem, według którego we wstępie każdego tekstu należało nawiązać do przodującej roli Związku Radzieckiego, jako obrońcy uciśnionych i orędownika pokoju na świecie. Wszelkie wynalazki techniczne natomiast, przypisywano uczonym rosyjskim”
Natomiast zmiany w Jeleniej Górze opisuje bez zachwytu:
„Nauka w szkole trwała od poniedziałku do soboty. Zajęć lekcyjnych oraz laboratoryjnych było bardzo dużo. Dodatkowo odbywały się zajęcia praktyczne w Zakładach Włókien Sztucznych „Celwiskoza” w Jeleniej Górze. Zakłady te „rosły” na naszych oczach. Jednocześnie, stopniowo zmieniało się wokół nas środowisko przyrodnicze. Wysokie kominy wyrzucały z wnętrza zakładów toksyczne opary związków siarczkowych do atmosfery, a kanałami spływały ścieki do wód.
Rzeką Bóbr płynęły cuchnące kożuchy piany, a urocze schronisko „Perła Zachodu” straciło swoje pierwotne walory. Zawarte w powietrzu związki siarki utleniały się do kwasu siarkowego, który w postaci kwaśnych deszczy niszczył lasy karkonoskie, po których w ciągu kilku lat pozostały cmentarzyska umarłych drzew. Bogaty kiedyś drzewostan karkonoski przedstawiał teraz sobą przykry krajobraz. Taki był wynik planowej, lecz nieprzemyślanej gospodarki epoki budowy socjalizmu w Polsce”
Studia i praca, sport i turystyka, staże, rozrywki, życie rodzinne i pasje Pana Szustakowskiego zostały opisane w kolejnych rozdziałach książki. To pasjonująca lektura- polecam!
Pan Mieczysław Szustakowski zdobywał coraz wyższe stopnie naukowe, pracował na uczelni, ma bogaty dorobek naukowy i dydaktyczny.
Przejdę teraz do pielgrzymek Pana Szustakowskiego na Kresy. Nigdy nie zapomniał o swoich stronach rodzinnych. Pisze tak:
„Kiedy opuszczaliśmy w 1946 roku nasze rodzinne domy na ziemi zbaraskiej, byliśmy przekonani, że niedługo tam powrócimy. Upłynęło jednak aż pięćdziesiąt lat, zanim mogłem odwiedzić moje rodzinne strony. Kierował mną wewnętrzny nakaz podyktowany jakimś instynktem powrotu do źródeł.”
8-Zbaraż
Autor opisuje miejsca, które mijał po drodze: Mościska, Sądowa Wisznia, Lwów, Tarnopol, a w końcu taksówką do Zbaraża. Tutaj wróciły dziecięce wspomnienia. Gościł w domu swojej kuzynki, zjedli obiad, rozmawiali o rodzinie i bliskich.
Potem szwagier Eugeniusz wyprowadził z garażu starego zaporożca i ruszyli najpierw na cmentarze. Tam odnaleźli grób dziadka i inne, znajome, polskie groby.
Oczywiście pojechali potem na ulice Długą.
„W tym miejscu, do 1946 roku, spędziłem 12 lat mojego dzieciństwa. Było mi smutno. Na miejscu naszej starej chaty stał nowy parterowy dom. Naprzeciw znajdował się budynek, który przypominał naszą stajnię. Z pozostałych budynków gospodarstwa, ani z sadu nie pozostał żaden ślad”- pisze autor.
Potem ich dalsza droga wiodła przez cerkwie, kościół, szkołę, oraz zamek zbaraski. Stan obecny niektórych obiektów pozostawiał wiele do życzenia…
Pan Mieczysław Szustakowski po pełnych emocji i wzruszeń chwilach powrócił do Wrocławia.
„Byłem szczęśliwy, że udało mi się być w krainie mego dzieciństwa w tak krótkim czasie i odwiedzić rodzinę oraz bliskich zmarłych na cmentarzu i szczęśliwie powrócić do moich towarzyszy. Wieczorem dotarliśmy do Wrocławia. W pamięci pozostały stare i świeże wspomnienia z Kresów.”
Po raz drugi autor odwiedził kościół w Zbarażu 3 września 2000 roku, w dniu odnowionej konsekracji kościoła.
„Liczni miejscowi wierni różnych obrządków oraz przyjezdni z Polski zapełnili trzy nawy kościoła. Nastrój stał się uroczysty, gdy nabożeństwo się zaczęło, a wierni podchwycili zaintonowaną pieśń „Pod Twoją Obronę”.
Ten moment był bardzo wzruszający. Nie tak dawno jeszcze zdawało się, że taka chwila już nigdy nie nastąpi. Niestety, nikt z mojej bliskiej rodziny nie doczekał tego upragnionego momentu. Dzisiaj kościół żyje, wspierany przez nielicznych parafian. Do Zbaraża i jego kościoła udają się co roku pielgrzymki byłych parafian oraz wycieczki z Polski.”
To jeszcze nie dość o wyprawach na Kresy naszego bohatera tej opowieści. Kolejna podróż to była pielgrzymka na Kresy 12-19 lipca 2005 roku.
Odwiedzili następujące miasta i miasteczka kresowe: Podkamień, Poczajów, Krzemieniec (nocleg), Zbaraż, Wiśniowiec, Tarnopol (nocleg), Buczacz, Jazłowiec (nocleg), Kamieniec Podolski, Chocim, Lwów (nocleg). Wszystkie te miejsca opisał ciekawie Pan Szustakowski.
Zaś czwarta wyprawa do rodzinnej ziemi zbaraskiej miała miejsce w roku 2009. To był czas poszukiwań genealogicznych autora książki.
„Po obiedzie ruszyłem na moją ulicę Długą (Tadeusza Kościuszki). Szedłem dokładnie tymi ulicami, którymi wędrowałem kiedyś do kościoła i szkoły. Postanowiłem jeszcze odwiedzić mieszkańców naszej dawnej posesji przy ul. Długiej 35.
Pamiętam, kiedy w 1946 roku Józef Cienki i jego rodzina pojawili się na naszym podwórku. Byli przesiedleńcami z miejscowości Laszki na ziemi przemyskiej. Na miejscu starej chaty postawili nowy dom, a obok drugi. W nowym domu żyją już następne pokolenia. Przyjęli mnie bardzo życzliwie”
Autor wędrował po okolicy, odwiedzał domy znajomych, kościół i cmentarze. Wędrował też szlakiem, który był dla niego turystyczną przygodą.
Zaś na koniec był świadkiem akcji porządkowania cmentarza w Stryjówce. 206 Drużyna Starszoharcerska z Warszawy wzięła udział w porządkowaniu tego cmentarza.
9-Polski cmentarz w Stryjówce k/ Zbaraża
„Żegnałem ten piękny kraj oraz miłych i gościnnych ludzi. Trochę czasu minęło, zanim wszyscy pasażerowie mikrobusu zostali skompletowani. Wreszcie stanęliśmy około południa w długiej kolejce na przejściu granicznym.
Czekaliśmy na odprawę około czterech godzin. Z daleka, na wysokich masztach powiewały zapraszająco flagi, nasza biało-czerwona i unijna.
Jak miło było wracać do kraju i Europy bez barier.”
No, z tym brakiem barier bym się nie zgodziła. Są u nas bariery mentalne i bariery rzeczywiste. Oby wreszcie zniknęły!
Książka Pana Szostakowskiego ani trochę nie pokrywa się z jego pracami naukowymi, które dotyczą zupełnie innych tematów. Same ich tytuły brzmią dla laików zagadkowo i magicznie.
Tak, Pan Mieczysław Szustakowski to wielki naukowiec, wspaniały i mądry człowiek. Tym bardziej trzeba docenić, że znalazł czas i chęć do napisania tych wspomnień. Kresowe wspomnienia i kresowe wyprawy to jedna z pasji tego Pana, a ma ich wiele.
Pomimo trudu wspinania się po stopniach kariery naukowej, pomimo wyczerpującej pracy i mnóstwa zajęć nie zatracił też kontaktu z przyrodą, fascynacji roślinami i zwierzętami.
Kresowe dzieciństwo wśród pól i łąk przedmieścia Zbaraża zostawiło niezatarty ślad w życiu Mieczysława Szustakowskiego. Przejawia się to w zamiłowaniu do działki, parku, krajobrazu za oknem, do zmieniających się pór dnia i pór roku.
Ulubionym hasłem autora jest zwrot: „Działka to coś więcej niż ogórki i pomidory, to idea”.
Ja też uznaję to piękne hasło na mojej działce.
Oto przykłady współczesnych zdjęć autora książki:
10,11 -Zdjęcia z serii „Pod świerkami”
12-Ulubiona działeczka
Książka ze wspomnieniami Pana Szustakowskiego została wydana przez Oficynę Wydawniczą Politechniki Wrocławskiej, Wrocław, pl. Grunwaldzki 13, 50-377 Wrocław (budynek D-1). Całość można przeczytać tutaj:
https://www.dbc.wroc.pl/Content/7409/Szustakowski_Od_Zbaraza.pdf -książka-całość PDF
Przy opracowaniu tematu korzystałam też ze stron:
http://mszustakowski.atspace.com/ - strona domowa autora książki
http://biblioteka.klodzko.pl/spotkanie-z-mieczyslawem-szustakowskim/ -w bibliotece
Polecam jednak przeczytać całość wspomnień, bo to bardzo zajmująca lektura napisana przez szacownego członka naszej wrocławskiej społeczności akademickiej.
Spytacie jednak: - A skąd pomysł tego tatarskiego szlaku i co on oznacza?
Mieczysław Szustakowski wyjaśnia to już we wstępie:
„Inspiracją do wspomnień stała się ziemia zbaraska i ziemia dolnośląska. Tak się składa, że obie te ziemie leżą na historycznym Czarnym Szlaku Tatarskim, którym w czasie pokoju wędrowali kupcy, a w okresie wojny zagony mongolskie i kozackie. Po wielu latach my również podążyliśmy tą drogą na zachód.
Należę do pokolenia, które uczyło się historii w zgiełku wojny i terroru. W swoich wspomnieniach staram się poznawać historię z różnych punktów widzenia, ponieważ zdaję sobie sprawę, że czytelnicy mogą mieć różne poglądy na przebieg tych samych wydarzeń. Często nie zadajemy sobie trudu, aby postawić pytanie, jak postąpilibyśmy na miejscu naszych oponentów – sąsiadów.
Moje wspomnienia, które dotyczą dwóch odległych od siebie regionów, starałem się ulokować w przestrzeni geograficzno- -historycznej Tatarskiego Szlaku, kiedy to w krótkim czasie miały miejsce niezwykłe przemiany, od epoki glinianych chat pod strzechą do ery atomowej i elektroniki.”
Tak więc Mieczysław Szustakowski ma dwie ojczyzny, a pisze o tym tak:
„Ziemia zbaraska była moją „małą ojczyzną”, ponieważ tam się urodziłem i spędziłem lata dziecięce, natomiast ziemia Dolnego Śląska stała się przystanią, gdzie osiadłem z rodziną na stałe. Dzisiaj rosną tu już kolejne pokolenia, dla których ziemie te stają się ich „małą ojczyzną”
3,4-Wspomnienia
Pan Mieczysław zaczyna opowieść od historii Zbaraża. Dowiadujemy się wielu ciekawych szczegółów z dziejów tego miasta i regionu, opowiada też o ludziach z różnych grup etnicznych, o ewolucji ich kultury i zwyczajów pod wpływem wzajemnych kontaktów.
Potem zapoznajemy się z zabytkami tego miasta: „Do historycznych pamiątek Zbaraża należą: zamek, kościół z klasztorem oo. Bernardynów z dzwonnicami, synagoga oraz cerkwie – mała i duża. Najsłynniejszym zabytkiem miasta jest zamek zbaraski”.
Szczególne miejsce w tych historycznych opisach zajmuje kościół oo. Bernardynów w Zbarażu- autor poświęca mu cały rozdział.
5-Kościół oo. Bernardynów
Oczywiście wspomina też o zachowanej w tym kościele tablicy poświęconej Adamowi Mickiewiczowi:
6-Tablica upamiętniająca Mickiewicza
Tak więc wprowadzając nas w historię tej ziemi dopiero potem autor robi kolejny krok- pisze o czasach jemu znanych z autopsji, opisuje rodzinne okolice- ulicę Długą na Przedmieściu Tarnopolskim, oraz miejsca widoczne na horyzoncie- Laski, miasto Zbaraż, wzgórze zwane Skałą, zielone wzniesienia „Horodyszcza” Starego Zbaraża, a także osiedla Załuża oraz Sadków położone na wysokich nabrzeżach rzeki Gniezny.
W centralnej części panoramy miasta wyróżniała się sylwetka kościoła z klasztorem oo. Bernardynów, oraz cerkwie- mała i duża.
Wśród tych opisów umieszczone są też osobiste wspomnienia z dzieciństwa na ulicy Długiej, na przykład:
„Przy każdej piątej posesji znajdowały się głęboko wiercone studnie, z których czerpano wodę za pomocą ręcznych pomp, zwanych przez nas kiernicami. Studnie stanowiły miejsce sąsiedzkich spotkań, podczas których dochodziło do wymiany bezpośrednich informacji i plotek. Woda zbaraska była bardzo smaczna i zdrowa.
Czerpaliśmy ją z wiadra i piliśmy o każdej porze dnia, herbatę zaś raczej tylko w czasie choroby. Kiedy ostatnio odwiedziłem ulicę Długą, nasza stara kiernica nadal stała na swoim miejscu, ale jej zardzewiałe ramię wskazywało na to, że nie jest już używana”
Czyż nie są to wzruszające wspomnienia?! Mnie zafascynowały te wspomnienia autora, które przywoływał z własnej pamięci, a jest ich w tej książce sporo. Nie umniejszam oczywiście roli historycznych opisów i zdarzeń, bo autor uczynił to z wielkim zaangażowaniem i wiedzą. Cytuje też wypowiedzi autorytetów w tej dziedzinie i przytacza ważne informacje.
7-Pan Szustakowski opowiada o Kresach
Wczesne dzieciństwo zostawiło jednak ślad w pamięci autora, a także pewne zamiłowania do przyrody. Wiem, że Pan Szustakowski ma własną działkę, gdzie lubi przebywać i podziwiać roślinki, ptaszki itp. Pisze też o tym w książce:
„Jedno zdarzenie z wczesnego dzieciństwa utkwiło mi szczególnie w pamięci. Jak wielu moich kolegów miałem procę i celowałem z niej do wszystkiego co się ruszało. Pewnego razu wypatrzyłem młodego wróbelka. Siedział niepewnie na gałązce wiśni i ćwierkał cicho metr nad moją głową, a ja celowałem do niego i nie mogłem trafić. Trwało to chwilę, zanim się opamiętałem i zlitowałem nad małym stworzeniem.
Kiedy dzisiaj słyszę w krzakach wesołe ćwierkanie szarych wróbelków, wspominam tamto zdarzenia.
Wspominam też chwile, kiedy przebywałem w polu w okresie wiosennym. W tamtych czasach kobiety nie tylko sprawowały opiekę nad dziećmi, również ciężko pracowały. Rodzice brali mnie w pole, sadzali na miedzy, a sami w tym czasie pracowali. Pamiętam z tamtego czasu ciemnozielony kolor łanów zbóż oraz śpiew skowronków wysoko nad ziemią”
No, ale sielanka szybko się skończyła.
„Pamiętam też manewry wojskowe tuż przed wybuchem wojny, wojsko na podwórku, czołgi na szosie, dalekie odgłosy artylerii, wreszcie kopanie okopów przy gościńcu Tarnopolskim i tłumy ludzi uciekających z centralnej Polski z maskami przeciwgazowymi u boku. Wszyscy oni kierowali się w stronę granicy w Zaleszczykach.
Pamiętam wreszcie, jak wkroczyli do Zbaraża bolszewicy. Była to wrześniowa niedziela 1939 roku. Panowała wtedy piękna wrześniowa pogoda, promienie słoneczne nadawały otoczeniu złocisty odcień jesieni. Od tego momentu moje doświadczenia stają się bardziej wyraźne. Wtedy zaczęła się okupacja sowiecka, a z nią nowe porządki.
Na ulicy pojawiał się od czasu do czasu człowiek z werblem i ogłaszał mitingi lub odczytywał odezwy i rozporządzenia. Wkrótce potem odbyły się wybory do rad, dość oryginalne, bowiem do chorych wysyłano urny wyborcze, a w lokalach podobno podawano wódkę. Zaraz po wyborach ogłoszono oficjalnie, że ponad 99% społeczeństwa opowiedziało się za przyłączeniem Kresów Wschodnich do Związku Sowieckiego. Wydarzeniom tym towarzyszyła hałaśliwa propaganda.
Zaraz po tych wyborach, staliśmy się wszyscy formalnie obywatelami sowieckimi. Jedną z pierwszych akcji po wyborach była parcelacja i przydział ziemi biedakom i małorolnym chłopom.
Jednocześnie zaczęły się aresztowania ludzi pełniących w Polsce jakiekolwiek funkcje administracyjne i wojskowe, a następnie zaczęto wywozić całe rodziny na Sybir, głównie jednak Polaków.
Wśród informatorów szczególną aktywnością odznaczali się komuniści oraz ludzie nieprzychylni Polakom. Kiedy na stacji w Zbarażu podstawiano transport towarowych wagonów z kominkami, był to znak zbliżającej się zsyłki – bez żadnego sądu i wyroku. Przychodzili nocą, bez uprzedzenia i zabierali całe rodziny, od niemowląt po staruszków. Z napięciem czekaliśmy na podobny los, ale ten był dla nas łaskawy.
Ludzi młodych i starych wysłano na Sybir, innych do łagrów, wojska lub do pracy w kopalniach węgla w Donbasie. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, że cieszyliśmy się, kiedy w czerwcu 1941 roku wojska niemieckie uderzyły na Sowietów.”
Potem wiemy jak było- zdobycie przez Niemców Zbaraża, okupacja niemiecka. W pamięci autora pozostało bombardowanie Czarnego Mostu na rzece Gnieźnie, a także pozostawienie przez uciekających Sowietów ich sprzętu wojskowego, porzuconych w popłochu w różnych częściach miasta. Był nawet opuszczony wóz pancerny.
Wspomina autor:” Wszystkie te obiekty były później przedmiotem naszego zainteresowania i penetracji. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się kółka z przekładni czołgów oraz maski przeciwgazowe, z których wycinaliśmy gumy na proce”.
W nowej sytuacji, w miarę upływu czasu, warunki bezpieczeństwa ludności polskiej znacznie się pogorszyły. Powstałe już w lipcu władze ukraińskie zaczęły przeprowadzać rewizje i aresztowania.
No i warunki życia pogorszyły się. Niemiecki nowy ład był bezlitosny dla mieszkańców.
„Wprowadzony przez Niemców system administracyjny doprowadził do tego, że w domu nie było mąki do pieczenia chleba, gdyż nie wolno było mleć zboża. Natomiast posiadanie żaren groziło karą śmierci. Bydło i trzodę chlewną kolczykowano. Nielegalny chów oraz ubój zwierząt był surowo karany.”
Możemy też przeczytać o akcji likwidacji getta w Zbarażu:
„Jednocześnie Niemcy rozpoczęli realizację programu „ostatecznego rozwiązania”, czyli mordowania ludności żydowskiej. Podczas słonecznego dnia, 31 sierpnia 1942 roku, w miasteczku rozległy się strzały. Była to akcja likwidacji getta w Zbarażu. Większość Żydów, mieszkańców miasta wywieziono do obozu śmierci w Bełżcu, część wymordowano na miejscu w okolicach zamku zbaraskiego. Tylko jednostki zdołały się uratować i schronić u mieszkańców Zbaraża i okolic. W ten starannie zaplanowany sposób zlikwidowano kilka tysięcy mieszkańców miasteczka.
Ludność narodowości polskiej była również eliminowana albo przez Niemców, którzy wysyłali więźniów na przymusowe roboty do Niemiec albo mordowana przez banderowców. Zewsząd dochodziły wieści o napadach i okrutnych rzeziach polskich mieszkańcach okolicznych miejscowości, dokonywanych przez banderowców. Mieszkańcy okolicznych wiosek organizowali samoobronę, ale gdy to nie pomagało emigrowali do miasta. Był to wielki szok dla spokojnych mieszkańców okolic Zbaraża”
„Wreszcie w marcu 1944 roku nastąpiło kolejne wyzwolenie Zbaraża. Przez miasto, a także przez ulicę Długą, przemieszczał się transport wojenny: czołgi, samochody pełne wojska i sprzętów, kuchnie polowe, działa małe i duże, armaty – na kołach i bez kół. Zaraz za frontem przybywali ze wschodu ludzie w łachmanach, w słomianych kamaszach na nogach, z prośbą o wsparcie.
NKWD tępiło tych nędzarzy głosząc, że w Rosji niczego im nie brak, a handlem trudnią się oni dla zysku, ponieważ otrzymane zboże, mąkę lub ziemniaki sprzedają na wschodzie według miarki na szklanki”
No tak, znamy to i dzisiaj- w Syrii i Iraku też podobno niczego nie brakuje, a ludzie uciekają niby dla zysków…Znamy tę propagandę, niestety.
Oczywiście w książce jest też dziecięce spojrzenie na to co się działo- niebezpieczna zabawa w wojnę została wspomniana przez autora:
„Prawie wszystkim chłopakom udzielała się atmosfera wojny. Szczytem marzeń była sowiecka furażerka na głowie.
Konstruowaliśmy różnego rodzaju broń, czemu sprzyjała powszechna dostępność amunicji, granatów oraz zapalników. Zdarzały się często wypadki, które kończyły się kalectwem, a nawet śmiercią młodych ludzi. Kule świstały czasami koło uszu, ale była wojna i wszyscy do tego już przywykli.”
Były też spokojniejsze zabawy:
„Bawiliśmy się w zielone i inne gry oraz zabawy, robiliśmy sobie nawzajem kawały. Byliśmy kolegami, ale nie starczyło czasu abyśmy zostali przyjaciółmi.”
Bardzo podobał mi się opis ich rodzinnego domu:
„Naszym domem rodzinnym była gliniana chata, której drewniany szkielet wypełniała glina zmieszana ze słomą. Dom był kryty strzechą. Mieścił sień oraz trzy izby: duży pokój gościnny, alkierz oraz podłużną kuchnię. W dużym pokoju znajdowała się podłoga drewniana, pomalowana na kolor hebanowy, natomiast w pozostałych izbach podłoga była z lepionej gliny.
W okresie II wojny światowej dom liczył sobie już kilkadziesiąt lat. W suficie kuchni znajdowały się dwa żelazne haki. Babcia Łucja opowiadała, że na tych hakach zawieszano plecioną kołyskę dla niemowląt. Dom oświetlano przy użyciu lamp naftowych. Instalację elektryczną w naszym 48 domu założono dopiero w 1942 roku.
Pomieszczenia ogrzewano za pomocą kuchni- -pieców, w których palono drewnem. Do pieczenia chleba służył piec chlebowy. Na zimę chatę ocieplano „zagatą” – warstwą słomy i liści drzew okrywającą zewnętrzne ściany domu.
W chacie latem panował chłód, zimą natomiast było ciepło i przytulnie, a szyby okien pokryte fantastycznymi lodowymi rzeźbami stwarzały bajkowy nastrój”
Są też w tych wspomnieniach wzmianki o pracy i zajęciach rodziców, na przykład:
„Mój ojciec, podobnie jak inni drobni rolnicy, uprawiał ziemię w wąskich zagonach pola, położonych w północno-wschodnich stronach Zbaraża. Pamiętam niektóre nazwy tych pól: Pizuńczaka, Czyste Jezioro, Kierniczki, Głęboczek.
Rodzice pracowali ciężko. Wstawali o świcie i kładli się spać późnym wieczorem. Były to czasy bardzo niestabilne oraz niebezpieczne. Trudno było się czegokolwiek dorobić.
Z racji profesji rodziny miałem w dzieciństwie i w młodości bezpośredni kontakt z przyrodą. Bardzo mocno utkwiły w mojej pamięci wrażenia związane z porami roku.”
Pan profesor z nostalgią wspomina i opisuje cztery pory roku widziane okiem dziecka w Zbarażu, pisze między innymi:
„Dla dzieci, mimo wojny, był to czas względnie beztroskiej zabawy. Cały ciężar egzystencji brali na siebie dorośli, nie wtajemniczając w to dzieci. Nawet tęgie mrozy nie stanowiły przeszkody do zabawy na dworze.”
Autor wspomina też różne święta – zarówno polskie jak i ruskie, różne zwyczaje i potrawy.
Edukację szkolną zaczął Pan Mieczysław w 1941 roku, w Zbarażu, podczas okupacji niemieckiej.
„Droga do szkoły z Przedmieścia Tarnopolskiego wiodła ulicami miasteczka, przez betonowy Czarny Most na rzece Gnieźnie, obok kościoła i klasztoru oo. Bernardynów, gdzie stał garnizon niemiecki, lekko pod górę koło placu na Farze, gdzie dawniej był kościół parafialny i dalej wzdłuż piętrowych kamieniczek ze sklepami i kina do Rynku.
Rynek stanowił obszerny plac, zabudowany w formie czworokąta, wokół którego stały piętrowe kamieniczki. W centrum placu mieścił się podobno kiedyś magistrat miasta.
Dalej w kierunku zachodnim widoczny był budynek szkoły podstawowej w Zbarażu. W okresie przedwojennym szkoła męska nosiła imię Jana Skrzetuskiego, a żeńską nazwano im. Juliusza Słowackiego. Był to okazały budynek piętrowy, który również dzisiaj wyróżnia się na tle współczesnej zabudowy miasteczka.
Wkrótce zostaliśmy usunięci z gmachu naszej szkoły i przeniesieni do budynku w okolicy „Domu Sokoła”. Natomiast w budynku szkoły ulokowano szpital wojskowy.
Świadectwo wydane przez władze ukraińskie w Zbarażu upoważniało mnie do przejścia do klasy czwartej szkoły podstawowej.
Na tym moja oficjalna edukacja w Zbarażu została zakończona, ponieważ jesienią 1945 roku nie zorganizowano już szkoły dla Polaków.
W tym czasie mama załatwiła dla mnie prywatne korepetycje. Było to przedsięwzięcie, pozwalające utrzymać nawyk ciągłości uczenia się, ale nie zastąpiło prawdziwej szkoły. Dalszą edukację podjąłem dopiero w Polsce, na Dolnym Śląsku. Sentyment do mojej pierwszej szkoły jednak pozostał”
„W takich okolicznościach minęło moje dzieciństwo. Po latach wracam wspomnieniami i tęsknię za miejscem, gdzie się urodziłem i spędziłem pierwszych kilkanaście lat życia. Kiedy zaistniały warunki, zacząłem odwiedzać Zbaraż co kilka lat, odnajdując miejsca, ścieżki i kamienie z mego dzieciństwa. Nie można w pełni zrozumieć uczucia, jakie byli mieszkańcy Kresów żywią do swoich miejsc urodzenia i dzieciństwa, bez osobistego poznania tego uroczego miejsca, jego mieszkańców oraz stosunków społecznych panujących tam w różnych momentach historii.
Dzisiaj nie ma już tej dawnej oryginalnej ulicy Długiej w Zbarażu i choć nazwa pozostała, to żyją tam już inni ludzie. Mimo że żyliśmy w czasach wojny, terroryzmu, wywózek i przesiedleń, tamte czasy kojarzą mi się ciągle z okresem szczęśliwym – dzieciństwem”
„Dla nas Polaków początek końca starej ulicy Długiej zaczął się właściwie w atmosferze września 1939 roku, kiedy to Czarnym Szlakiem Tatarskim na ziemię zbaraską napadli Sowieci.”
I znów wracamy do historii:
„Gdy po wkroczeniu Armii Czerwonej wiosną 1944 roku nadal trwały antypolskie ataki terrorystyczne banderowców, a w wyniku konferencji w Jałcie i Poczdamie, nie było szans na utrzymanie tej ziemi dla Polski, Polacy zaczęli opuszczać swoją ojcowiznę pod groźbą okrutnej śmierci z rąk banderowców, względnie zsyłki na Sybir pod byle jakim pretekstem, chociażby za odmowę przyjęcia obywatelstwa sowieckiego.
Najpierw opuszczali swoje domy ludzie najbardziej zagrożeni z okolicznych wiosek, potem pozostali.”
Kolejny etap kresowego życiorysu Mieczysława Szustakowskiego to zagrożenie i ewakuacja.
„W latach 1943–1946 na Wołyniu i Podolu rozgrywały się dramatyczne wydarzenia, które chyba nigdy wcześniej nie miały podobnego charakteru. Kiedy w roku 1944 nasi ojcowie i bracia zostali powołani do służby wojskowej, część Ukraińców poszła do lasu, w myśl dyrektyw Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), gdzie wstępowali do Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA).
Z pobliskiego Wiśniowca i Podkamienia na Wołyniu oraz z wielu innych bliższych i dalszych miejscowości dochodziły informacje o pogromach Polaków
Wielką tragedią było to, że dwa bratnie narody przez wieki nie potrafiły się porozumieć. Wzajemne urazy doprowadziły do tragedii. Dopiero ostatnie lata dają nadzieję na poprawę naszych wzajemnych relacji. Duże znaczenie może mieć również fakt, że Ukraina uzyskała niezawisłość nie dzięki ideologii Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i działań UPA, lecz głównie w wyniku pokojowego rozpadu Związku Radzieckiego, w czym swój wielki udział miała „Solidarność.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej życie Polaków na Kresach stawało się coraz bardziej trudne. Mężczyzn i kobiety powołano do wojska. W krótkim czasie szkoły polskie zostały zamknięte. Zacząłem uczęszczać na lekcje prywatne. Wreszcie, w roku 1946, należało się zdeklarować – albo przyjąć obywatelstwo radzieckie (ukraińskie), albo opuścić rodzinne strony. Emigracja ludności polskiej rozpoczęła się już wcześniej, bo na przełomie lat 1944 i 1945. W miarę upływu czasu, coraz częściej mówiono o konieczności opuszczenia ziemi naszych przodków. Ostatecznie Polacy opuszczali swoje ziemie w roku 1946.”
„Zaraz po wojnie ojciec, jako osadnik wojskowy, zarezerwował gospodarstwo poniemieckie w Ścinawce Dolnej na ziemi kłodzkiej, które zostawił tymczasem pod opieką krewnych, a sam udał się po rodzinę do Zbaraża.
Była wiosna 1946 roku, kiedy ojciec wrócił z wojska. Miał na sobie polski mundur. Pamiętam czapkę – rogatywkę z orzełkiem – „wroną” oraz długi płaszcz w kolorze zielonym.
Gdy wrócił ojciec rodzice zaczęli załatwiać różne sprawy związane z wyjazdem. Mama sprzedawała domowe drobiazgi ze szkła Ukrainkom z okolicznych wiosek. Zaczęło się gorączkowe pakowanie i sposobienie do wyjazdu. Niektóre święte obrazy oddaliśmy na przechowanie babci Marii, inne zwijano i pakowano do ozdobnej skrzyni.
Skrzynia spełniała rolę szafy oraz domowego skarbca, zaopatrzona była w zamek i pokaźny klucz. Ponadto zbijano z desek skrzynie i paki. Zboże zabierano w workach. Mama smażyła kotlety mielone i zalewała je topionym smalcem, zarabiała ciasto, wałkowała i kroiła makaron, który następnie suszył się na każdej wolnej powierzchni w domu.
Oczywiście pieczono też chleb na drogę. Zamówiono pokaźną ilość samogonu, który miał pełnić rolę środka płatniczego w czasie podróży. Do jego gromadzenia i transportu używano różnych naczyń. Nasi sąsiedzi wybrali dwudziestolitrowy kanister po benzynie. W tym celu po wstępnym wypaleniu resztek benzyny, napełnili go wodą, zamknęli i wstawili na płytę kuchenną.
Niestety, pozostawiony bez kontroli kanister eksplodował, zamieniając kuchnię w gruzowisko. Jednym słowem gotowano się na długą podróż w nieznane. Ja pakowałem do ula po pszczołach książki, które znajdowały się pod naszym dachem. Były to dzieła ilustrowane i albumy, które kształtowały moją wyobraźnię i świadomość: „Historia Polski”, „Zamki i zameczki podolskie”, „Obrona Częstochowy”, i „Obrona Lwowa – semper fidelis” i inne.
Wtedy i później miałem szczególny szacunek dla książek.”
Tak właśnie wyglądał wyjazd wielu polskich rodzin. Znamy te opisy, ale każdy nowy pobudza naszą wyobraźnię.
Następny etap opowieści to kresowa tułaczka rodziny Szustakowskich.
„Zbliżał się czas wyjazdu. Miał to być jeden z ostatnich transportów. W roku 1940 takie transporty zwiastowały wywózkę na Sybir, dzisiaj my sami być może uchodziliśmy przed podobnym losem, wyjeżdżając na Zachód.
Wszystkich ogarnęła gorączka wyjazdu. Mieliśmy prawo wziąć ze sobą ruchomy inwentarz żywy i martwy, ale przecież wszystkiego nie byliśmy w stanie zabrać. Wozy zaprzęgnięte w konie, załadowane przede wszystkim workami zboża, mąki oraz sprzętem domowym, skrzypiąc ciągnęły na stację i z powrotem. Ostatnim kursem zabraliśmy się wreszcie.
Wszyscy wyładowali swój dobytek na rampie stacji i czekali na podstawienie wagonów. Trwało to wiele dni, zanim wreszcie na stację wjechał długi transport krytych wagonów towarowych. Byliśmy gotowi i natychmiast rzuciliśmy się do załadunku wagonów. Na peronie pełnym słomy i szałasów panował intensywny ruch. Wozy zostały rozebrane i także załadowane do wagonów.
Konie i krowy znalazły się w oddzielnych wagonach. Termin odjazdu był już bliski. Odjeżdżających żegnali krewni i bliscy. Było nam przykro, ale przecież niedługo mieliśmy powrócić.
Mnie intrygowała podróż pociągiem w świat. Po raz pierwszy miałem jechać koleją. Żegnałem się z krewnymi: babcią, wujkami, ciotkami, kuzynkami i kuzynami. Większości z nich nie miałem już zobaczyć wśród żywych. W rzeczywistości nie zdawałem sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji, a te rodzinne strony miałem odwiedzić dopiero po pięćdziesięciu latach.”
Rodzice pewnie rozumieli, że to ostateczne ich pożegnanie z tą ziemią i rodziną, jednak dzieci traktowały wyjazd jak przygodę, tak było w wielu przypadkach.
„W dniu 5 maja 1946 r., późną nocą, pociąg ruszył. W ciemnościach nie widziałem pozostawionej za nami ziemi zbaraskiej. Nad ranem zatrzymaliśmy się na stacji w Tarnopolu. Na pobliskim targu kobiety wołały: „goraczije mołoko”.
Tutaj poczułem, że nie jesteśmy już u siebie. Dalej jechaliśmy przez Lwów i wreszcie w Rawie Ruskiej usłyszeliśmy na stacji mowę polską, a obok na peronie stały wagony oznaczone godłem polskim. Byliśmy w Polsce. Po około dwóch tygodniach podróży znaleźliśmy się na stacji kolejowej w Lęborku na Kaszubach. Miało to być nasze miejsce przeznaczenia.
Wraz z rodziną wujka Szymona Tokarczuka umieszczono nas w małym domku w Nowej Wsi Lęborskiej, w którym mieszkał jakiś lokator. Nasi współtowarzysze podróży zostali tymczasowo umieszczeni w dużym bloku mieszkalnym. Niektórzy z nich zostali skierowani do pobliskich miejscowościach.
Po dwóch tygodniach pobytu na Kaszubach, załadowaliśmy się ponownie do wagonu i ruszyliśmy w kolejną wędrówkę, tym razem na Dolny Śląsk. W czasie tej podróży podziwiałem mijane przez nas polskie krajobrazy: pola, świerkowe lasy oraz wioski, miasta i miasteczka.” – Tu znów ujawnia się zamiłowanie autora do obserwowania przyrody i krajobrazów.
„Wreszcie dotarliśmy do Wrocławia. Kiedy staliśmy przez kilka dni na bocznym torze, mogliśmy zobaczyć wypalone domy – zgliszcza miasta. Po przerwie ruszyliśmy dalej przez Legnicę w kierunku Bolesławca.
Niestety wybrane wcześniej przez ojca gospodarstwo zostało już zajęte. Dotarliśmy więc do Bolesławca. Po wyładowaniu dobytku z wagonu i złożeniu wozu, zaczęliśmy przewozić rzeczy do miejsca przeznaczenia, czyli do wsi, która nosiła wtedy nazwę Żyrardówek (obecnie Żeliszów).
W tym czasie Żyrardówek oraz sąsiednie Ustronie były już zasiedlone przez naszych rodaków z ziemi zbaraskiej. Razem z Polakami w domach przebywali jeszcze niemieccy mieszkańcy, którzy w krótkim czasie zostali przesiedleni na zachód. Tak zaczęło się rodzić nowe życie na ziemi dolnośląskiej.”
Tak więc rodzina Szustakowskich dotarła do „ziemi obiecanej”- czyli na Dolny Śląsk
„Moja rodzina przybyła do Żyrardówka z początkiem czerwca 1946 roku. Przybyliśmy tam z Nowej Wsi Lęborskiej, dokąd dotarł nasz transport przesiedleńców ze Zbaraża. Żyrardówek był wsią położoną wzdłuż płytkiej doliny, w układzie łańcuchowym, z dwiema koloniami po obu stronach doliny. Przez wieś przepływał wartki strumyk, którego jedno ze źródeł znajdowało się w środkowej części Żyrardówka.
Betonowy mostek nad strumykiem przy naszym domu przypominał nam zbaraski Czarny Most.. We wsi znajdowały się dwa kościoły: kościół katolicki o starej architekturze i nowszy – protestancki. Tuż obok stał budynek szkolny. Na horyzoncie widniały sosnowe lasy z bogatym runem leśnych owoców, w tym czarnych jagód, malin i jeżyn. Wszystko było nowe i intrygujące. Również to, że zbliżał się początek roku szkolnego.
W domach, które musieliśmy przejąć przebywały ciągle niemieckie rodziny – przeważnie kobiety, małe dzieci i staruszkowie.
Nowi mieszkańcy – polscy przybysze osiedlali się w domach, które były już mocno ograbione przez wojsko radzieckie, a następnie przez szabrowników. W niektórych domach stacjonowały jeszcze wojska radzieckie
Przez wsie prowadziła zniszczona gdzieniegdzie przez czołgi droga asfaltowa. W gospodarstwach znajdowały się podstawowe sprzęty i narzędzia gospodarcze, które na wschodzie nie były w powszechnym użyciu. Maszyny w rodzaju kosiarek i snopowiązałek znacznie ułatwiały prace w gospodarstwie. Ten kto miał krewnych czy znajomych na wschodzie chwalił się w listach czym tylko mógł, aby złagodzić tęsknotę za ziemią utraconą na wschodzie.”
Możemy też przeczytać opis nowego ich domu i porównać z tym, który pozostawili na Wschodzie:
„Nasz nowy dom pod numerem 73, położony tuż przy drodze nad małym strumykiem, różnił się bardzo od tego w Zbarażu – był murowany z kamienia, piętrowy i obszerny.
W domu znajdywały się liczne pomieszczenia: kuchnia z podręczną spiżarnią, dwa pokoje na parterze oraz cztery pokoje i trzy komórki na piętrze. W jednej z tych komórek słychać było czasami odgłosy tykania zegara, co kojarzyło się z mechanizmem bomby zegarowej, potem uznaliśmy jednak, że musiały to być owady w rodzaju świerszczy.
Kamienna podłoga w kuchni była już mocno wydeptana w ciągu lat swego istnienia. W kuchni znajdowały się dwa paleniska: zimowe zamknięte z piecem grzejnym oraz letnie z płytą odkrytą. Z kuchni prowadziły schody do piwnicy, gdzie znajdował się też piec do pieczenia chleba, pomieszczenia do przechowywania płodów rolnych oraz mała chłodna spiżarnia.”
- Dzisiaj młodzi by powiedzieli : full wypas! Tak, w porównaniu z chatą krytą strzechą to były luksusy, ale… - tamten to był rodzinny dom, a tu obcy.
Szkoła podstawowa w Żeliszowie, Technikum Chemiczne w Jeleniej Górze, czasy stalinowskie gdy w kraju panowały powszechnie propaganda i terror ideologiczny- to są kolejne etapy życia, już w nowym miejscu, na zachodzie kraju, dokładnie opisane przez autora, zaś tamte czasy wspomina tak:
„Był to najbardziej brutalny okres w historii powojennej Polski. Za najmniejsze oznaki sprzeciwu w stosunku do reżimu ludzie znikali bez śladu. Przed lekcjami odbywały się poranne apele. Wreszcie w marcu 1953 roku zmarł Stalin. W kraju zapanował pozorny spokój. Wypracowania szkolne musiały być pisane zgodnie ze schematem, według którego we wstępie każdego tekstu należało nawiązać do przodującej roli Związku Radzieckiego, jako obrońcy uciśnionych i orędownika pokoju na świecie. Wszelkie wynalazki techniczne natomiast, przypisywano uczonym rosyjskim”
Natomiast zmiany w Jeleniej Górze opisuje bez zachwytu:
„Nauka w szkole trwała od poniedziałku do soboty. Zajęć lekcyjnych oraz laboratoryjnych było bardzo dużo. Dodatkowo odbywały się zajęcia praktyczne w Zakładach Włókien Sztucznych „Celwiskoza” w Jeleniej Górze. Zakłady te „rosły” na naszych oczach. Jednocześnie, stopniowo zmieniało się wokół nas środowisko przyrodnicze. Wysokie kominy wyrzucały z wnętrza zakładów toksyczne opary związków siarczkowych do atmosfery, a kanałami spływały ścieki do wód.
Rzeką Bóbr płynęły cuchnące kożuchy piany, a urocze schronisko „Perła Zachodu” straciło swoje pierwotne walory. Zawarte w powietrzu związki siarki utleniały się do kwasu siarkowego, który w postaci kwaśnych deszczy niszczył lasy karkonoskie, po których w ciągu kilku lat pozostały cmentarzyska umarłych drzew. Bogaty kiedyś drzewostan karkonoski przedstawiał teraz sobą przykry krajobraz. Taki był wynik planowej, lecz nieprzemyślanej gospodarki epoki budowy socjalizmu w Polsce”
Studia i praca, sport i turystyka, staże, rozrywki, życie rodzinne i pasje Pana Szustakowskiego zostały opisane w kolejnych rozdziałach książki. To pasjonująca lektura- polecam!
Pan Mieczysław Szustakowski zdobywał coraz wyższe stopnie naukowe, pracował na uczelni, ma bogaty dorobek naukowy i dydaktyczny.
Przejdę teraz do pielgrzymek Pana Szustakowskiego na Kresy. Nigdy nie zapomniał o swoich stronach rodzinnych. Pisze tak:
„Kiedy opuszczaliśmy w 1946 roku nasze rodzinne domy na ziemi zbaraskiej, byliśmy przekonani, że niedługo tam powrócimy. Upłynęło jednak aż pięćdziesiąt lat, zanim mogłem odwiedzić moje rodzinne strony. Kierował mną wewnętrzny nakaz podyktowany jakimś instynktem powrotu do źródeł.”
8-Zbaraż
Autor opisuje miejsca, które mijał po drodze: Mościska, Sądowa Wisznia, Lwów, Tarnopol, a w końcu taksówką do Zbaraża. Tutaj wróciły dziecięce wspomnienia. Gościł w domu swojej kuzynki, zjedli obiad, rozmawiali o rodzinie i bliskich.
Potem szwagier Eugeniusz wyprowadził z garażu starego zaporożca i ruszyli najpierw na cmentarze. Tam odnaleźli grób dziadka i inne, znajome, polskie groby.
Oczywiście pojechali potem na ulice Długą.
„W tym miejscu, do 1946 roku, spędziłem 12 lat mojego dzieciństwa. Było mi smutno. Na miejscu naszej starej chaty stał nowy parterowy dom. Naprzeciw znajdował się budynek, który przypominał naszą stajnię. Z pozostałych budynków gospodarstwa, ani z sadu nie pozostał żaden ślad”- pisze autor.
Potem ich dalsza droga wiodła przez cerkwie, kościół, szkołę, oraz zamek zbaraski. Stan obecny niektórych obiektów pozostawiał wiele do życzenia…
Pan Mieczysław Szustakowski po pełnych emocji i wzruszeń chwilach powrócił do Wrocławia.
„Byłem szczęśliwy, że udało mi się być w krainie mego dzieciństwa w tak krótkim czasie i odwiedzić rodzinę oraz bliskich zmarłych na cmentarzu i szczęśliwie powrócić do moich towarzyszy. Wieczorem dotarliśmy do Wrocławia. W pamięci pozostały stare i świeże wspomnienia z Kresów.”
Po raz drugi autor odwiedził kościół w Zbarażu 3 września 2000 roku, w dniu odnowionej konsekracji kościoła.
„Liczni miejscowi wierni różnych obrządków oraz przyjezdni z Polski zapełnili trzy nawy kościoła. Nastrój stał się uroczysty, gdy nabożeństwo się zaczęło, a wierni podchwycili zaintonowaną pieśń „Pod Twoją Obronę”.
Ten moment był bardzo wzruszający. Nie tak dawno jeszcze zdawało się, że taka chwila już nigdy nie nastąpi. Niestety, nikt z mojej bliskiej rodziny nie doczekał tego upragnionego momentu. Dzisiaj kościół żyje, wspierany przez nielicznych parafian. Do Zbaraża i jego kościoła udają się co roku pielgrzymki byłych parafian oraz wycieczki z Polski.”
To jeszcze nie dość o wyprawach na Kresy naszego bohatera tej opowieści. Kolejna podróż to była pielgrzymka na Kresy 12-19 lipca 2005 roku.
Odwiedzili następujące miasta i miasteczka kresowe: Podkamień, Poczajów, Krzemieniec (nocleg), Zbaraż, Wiśniowiec, Tarnopol (nocleg), Buczacz, Jazłowiec (nocleg), Kamieniec Podolski, Chocim, Lwów (nocleg). Wszystkie te miejsca opisał ciekawie Pan Szustakowski.
Zaś czwarta wyprawa do rodzinnej ziemi zbaraskiej miała miejsce w roku 2009. To był czas poszukiwań genealogicznych autora książki.
„Po obiedzie ruszyłem na moją ulicę Długą (Tadeusza Kościuszki). Szedłem dokładnie tymi ulicami, którymi wędrowałem kiedyś do kościoła i szkoły. Postanowiłem jeszcze odwiedzić mieszkańców naszej dawnej posesji przy ul. Długiej 35.
Pamiętam, kiedy w 1946 roku Józef Cienki i jego rodzina pojawili się na naszym podwórku. Byli przesiedleńcami z miejscowości Laszki na ziemi przemyskiej. Na miejscu starej chaty postawili nowy dom, a obok drugi. W nowym domu żyją już następne pokolenia. Przyjęli mnie bardzo życzliwie”
Autor wędrował po okolicy, odwiedzał domy znajomych, kościół i cmentarze. Wędrował też szlakiem, który był dla niego turystyczną przygodą.
Zaś na koniec był świadkiem akcji porządkowania cmentarza w Stryjówce. 206 Drużyna Starszoharcerska z Warszawy wzięła udział w porządkowaniu tego cmentarza.
9-Polski cmentarz w Stryjówce k/ Zbaraża
„Żegnałem ten piękny kraj oraz miłych i gościnnych ludzi. Trochę czasu minęło, zanim wszyscy pasażerowie mikrobusu zostali skompletowani. Wreszcie stanęliśmy około południa w długiej kolejce na przejściu granicznym.
Czekaliśmy na odprawę około czterech godzin. Z daleka, na wysokich masztach powiewały zapraszająco flagi, nasza biało-czerwona i unijna.
Jak miło było wracać do kraju i Europy bez barier.”
No, z tym brakiem barier bym się nie zgodziła. Są u nas bariery mentalne i bariery rzeczywiste. Oby wreszcie zniknęły!
Książka Pana Szostakowskiego ani trochę nie pokrywa się z jego pracami naukowymi, które dotyczą zupełnie innych tematów. Same ich tytuły brzmią dla laików zagadkowo i magicznie.
Tak, Pan Mieczysław Szustakowski to wielki naukowiec, wspaniały i mądry człowiek. Tym bardziej trzeba docenić, że znalazł czas i chęć do napisania tych wspomnień. Kresowe wspomnienia i kresowe wyprawy to jedna z pasji tego Pana, a ma ich wiele.
Pomimo trudu wspinania się po stopniach kariery naukowej, pomimo wyczerpującej pracy i mnóstwa zajęć nie zatracił też kontaktu z przyrodą, fascynacji roślinami i zwierzętami.
Kresowe dzieciństwo wśród pól i łąk przedmieścia Zbaraża zostawiło niezatarty ślad w życiu Mieczysława Szustakowskiego. Przejawia się to w zamiłowaniu do działki, parku, krajobrazu za oknem, do zmieniających się pór dnia i pór roku.
Ulubionym hasłem autora jest zwrot: „Działka to coś więcej niż ogórki i pomidory, to idea”.
Ja też uznaję to piękne hasło na mojej działce.
Oto przykłady współczesnych zdjęć autora książki:
10,11 -Zdjęcia z serii „Pod świerkami”
12-Ulubiona działeczka
Książka ze wspomnieniami Pana Szustakowskiego została wydana przez Oficynę Wydawniczą Politechniki Wrocławskiej, Wrocław, pl. Grunwaldzki 13, 50-377 Wrocław (budynek D-1). Całość można przeczytać tutaj:
https://www.dbc.wroc.pl/Content/7409/Szustakowski_Od_Zbaraza.pdf -książka-całość PDF
Przy opracowaniu tematu korzystałam też ze stron:
http://mszustakowski.atspace.com/ - strona domowa autora książki
http://biblioteka.klodzko.pl/spotkanie-z-mieczyslawem-szustakowskim/ -w bibliotece
Artykuł przeczytano 747 razy